[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skeeziks wysunął się zza słoików, całym rozpędem wpadł na łajdaka od tyłu, przewracając go, wybił się z jego pleców i wskoczył na parapet.Zachwiał się na krawędzi, omal nie spadł.Jack złapał go za ubranie zdarte z lalki i wciągnął bliżej zewnętrznego brzegu, ku skrzynce z kwiatami i szerokiej przestrzeni podwórka.Strząsnął z siebie łańcuszek, kopniakiem zrzucił zaparzaczkę Harbinowi na głowę, potem posłał w ślad za nią kolejną solniczkę.Z sąsiedniego pokoju dobiegły odgłosy poruszenia, okrzyk, trzask książki spadającej na podłogę.Chłopcy zamarli na środku parapetu.- To teraz! To ja! - krzyknął mężczyzna.- Szybko! - zawtórował mu kobiecy głos.- Wypuście tego cholernego kota! - zawołał ktoś trzeci, może jeden z szachistów, który w końcu usłyszał miauczenie zwierzaka i jakoś zrozumiał, o co mu chodzi.Brodaty olbrzym wszedł przez otwarte drzwi, stanął przy blacie jak ruchoma wieża.Wyglądał przerażająco.Włosy jego zarostu, dla oka olbrzymów być może starannie przycięte, pokrywały mu twarz jak leśne chaszcze.Nos miał ogromny, jego szerokie zęby o ostrych krawędziach przypominały zniszczone panele drzwi, pomalowane na kolor kości słoniowej.Pomiędzy nimi zaciskał fajkę o główce wielkości wanny, buchającej żarem jak piec.Kłęby tytoniowego smrodu unosiły się z niej jak opary z gnijącego bagniska.Olbrzym wyciągnął rękę i schwycił Algernona Harbina, który wrzasnął z przerażenia i zaklął.Olbrzym postawił łajdaka na drewnianej podłodze, gwałtownie cofnął rękę, potrząsając nią - najwyraźniej został ugryziony.Drugą ręką otworzył drzwi spiżarki.Cofnął się, kiedy kot wyskoczył ze środka, niemal wprost na plecy Harbina.Zwierzak zasyczał i uderzył łapą, jakby wiedział, że to coś na podłodze powinno zostać ogłuszone, że to jest coś gorszego od szczura.Potem, skrzecząc, warcząc, z makabrycznym chrzęstem - Jack i Skeeziks odwrócili wzrok - kot złapał swój łup w zęby i wypadł przez kocie drzwiczki.Ostatni wrzask Harbina cichł, oddalając się.Olbrzym odwrócił się w stronę kuchenki z ponurą miną.Skeeziks szturchnął Jacka i przymrużył znacząco oko, napięty, nieruchomy, z wariackim uśmiechem zastygłym na ustach.Jack zrobił to samo, gotów w każdej chwili skoczyć do skrzynki z kwiatami.- Dziś jemy w knajpie Hoovera! - zawołał gigant.- Tak jak mówiłem.Grzmot jego głosu niemal przewrócił chłopców.Nagle wyciągnął fajkę spomiędzy zębów i wytrząsnął popiół do zupy.Potem wyłączył gaz i ruszył w stronę drzwi.Zatrzymał się, wysunął mocniej otwartą szufladę, wyjął puste pudełko po truciźnie na szczury, potrząsnął głową i odłożył je na blat.- Zupa zadziałała - mruknął.Podszedł do drzwi, odwrócił się i popatrzył prosto w okno.Jack niemal wyskoczył na zewnątrz.Olbrzym ściągnął z palca pierścień.Kilkakrotnie podrzucił i złapał klejnot, zachichotał, wsunął go z powrotem na palec.Obrócił się i wyszedł.Jack i Skeeziks w zgodnym milczeniu zleźli po gałęziach krzewów, pędem przebiegli wystrzyżony trawnik i przemknęli pod płotem.Żaden z nich nawet nie pomyślał, żeby w ogóle się odezwać.Znów znaleźli się na High Street, zwróceni w stronę portu.Nagle wydało im się, że świat olbrzymów wypełniają miliony niebezpieczeństw.Pluskwiak wielkości psa popatrzył na nich z rynsztoka.Jastrząb zniżył lot, żeby lepiej się przyjrzeć, potem wzniósł się z powrotem.Słyszeli szelesty, ciche kroki łap, na pewno innego kota skradającego się za drewnianym płotem, pod którym właśnie się prześliznęli - płotem wznoszącym się nad nimi jak ściana kanionu.Kot mógł przesadzić go w jednej chwili.- Chodźmy - powiedział Skeeziks i popędził drogą, skręcając w stronę zajazdu.- Dlaczego? - krzyknął Jack, biegnąc w ślad za nim, przez ulicę, w cień.- A dlaczego nie? Schowajmy się, aż dojdziemy, o co tu chodzi.Do chwili, kiedy zaczniemy rosnąc.Doktor Jensen może poczekać, aż będziemy bardziej bezpieczni.Nie ucieknie.Okrążyli zajazd, zeskoczyli z kamiennych schodów zwróconych w stronę zatoki, truchtem przebiegli za stosem skrzynek, ciężko dysząc.Skeeziks uśmiechnął się, najwyraźniej dumny z siebie.- Myślał, że jesteśmy solniczkami.- Co? - spytał Jack.- Kto myślał?- Ten potwór, po tym jak napuścił kota na Harbina.Ten łajdak zasługiwał na taki los.Uratowało nas, że tak tam zamarliśmy.Ja byłem solniczką, bo jestem gruby, ciebie wziął za pieprzniczkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]