[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jesteś najmilszą dziewczyną na świecie.- A co na to pańska żona? - spytała Marigold.- Och, nie sądzę, by chciała, żebyś ze mną sypiała.Na pewno nie.- Chodzi mi o to, czy nie jest najmilszą dziewczyną na świecie albo nie była kiedyś, co?- Jest bardzo miła, naprawdę bardzo miła.- Mówił obiektywnie.- Nie mam wobec tego żadnych szans.- Marigold usiłowała go obłaskawić.- Palazzo nie jest najgorszy.To takie wspaniałe irlandzkie wyrażenie; jeśli powiesz, że ktoś nie jest najgorszy, to jest to skąpa pochwała.- Nie wylał pana, prawda? - Twarz jej pojaśniała.- Przeciwnie, wylał.- O cholera.Od kiedy? Dokąd?- Wkrótce, za tydzień lub dwa, kiedy wróci Frank.- Frank nigdzie nie wyjeżdżał - rzuciła ze złością.- Nie, ale wiesz, mówimy, że wyjechał.- I dokąd pana poślą?- Tu i tam, najwyraźniej na ruchome stanowisko.- Czy to ma jakieś dobre strony, jakiekolwiek? - W oczach Marigold pojawiła się czułość, a na jej dużej ładnej twarzy wyraz zaniepokojenia.Zagryzła wargę z powodu niesprawiedliwości tego wszystkiego.Nie mógł znieść jej współczucia.- Och, w porządku, Marigold, to ma mnóstwo dobrych stron.Nie traktuję tego jako czegoś, o co należałoby się z nimi bić na plażach *, a ty.?* „Będziemy się z nimi bić na plażach.” - z przemówienia Winstona Churchilla w dniu 4 czerwca 1940 roku zapowiadającego zdecydowaną walkę z Niemcami (przyp.tłum.).Rozejrzał się po gabinecie i zrobił rękami teatralny gest.- Ale ruchome stanowisko? - Sprawiała wrażenie przybitej, musiał więc ją uspokoić.- To ciekawsze niż siedzieć tutaj i nic nie widzieć.Będę sobie wędrował i odwiedzę cię od czasu do czasu, żebyś rozjaśniła mi dzień.- Czy oni powiedzieli dlaczego?- Przerzucanie sił.- Przerzucanie jaj - stwierdziła Marigold.- Może, ale o co chodzi?- Pan niczego nie zrobił, nie powinni więc panu odbierać pracy.- Może właśnie o to chodzi, rzeczywiście pewno n i czego nie zrobiłem.- Nie, wie pan, co mam na myśli, jest pan, na miły Bóg, kierownikiem, pracuje tu pan od lat.- Nadal będę mieć tytuł kierownika czegoś.Na razie jeszcze nie wiemy, będziemy wiedzieć później.- Później, to znaczy, kiedy wróci Frank.- Cicho.- Myślałam, że wy dwaj jesteście tacy zaprzyjaźnieni.- Jesteśmy, jesteśmy.A teraz proszę cię, Marigold, żebyś nie zaczynała.Marigold zrozumiała, była bystra i pojętna, i impulsywnie to wyznała.- To znaczy, że czeka pana to wszystko dziś wieczorem z pańską żoną, tak?- W pewnym sensie tak.- No dobrze, to niech pan rozmowę ze mną traktuje jako suchą zaprawę.- Nie.Dziękuję ci, wiem, że masz dobre intencje.Dojrzała łzy w jego oczach.- Mam dobre intencje i powiem panu tyle: jeśli pańska żona nie rozumie, że jest pan jednym z najlepszych.- Ona rozumie, rozumie.- To będę musiała pójść do pańskiego domu i powiedzieć jej, że dostała cudo, nie faceta, i że urwę jej głowę, jeśli tego nie wie.- Nie, Deirdre to zrozumie.Będę mieć czas na to, żeby o tym pomyśleć i należycie to wyjaśnić, zachowując właściwe proporcje.- Gdybym była na pańskim miejscu, nie traciłabym czasu na żadne próby.Niech pan zadzwoni do żony, zabierze ją na lunch, znajdzie jakieś przyjemne miejsce z obrusami na stolikach, zamówi butelkę grogu i powie jej o tym prosto z mostu, bez zachowywania proporcji.- Wszyscy robią w końcu to, co chcą, Marigold - powiedział stanowczym tonem.- A niektórzy, szefuniu, nie robią w ogóle nic - palnęła.Wyglądał na dotkniętego.Pod wpływem impulsu go objęła.Czuł, że płacze mu na ramieniu.- Jestem taka pyskata - szepnęła.- Cicho sza.- Jej włosy przyjemnie pachniały, jak kwiaty jabłoni.- Próbowałam pana pocieszyć i, proszę, skończyło się na tym, że coś takiego powiedziałam.Głos Marigold stawał się normalniejszy.Desmond puścił ją i odsunął delikatnie od siebie, po czym patrzył z zachwytem na tę ładną Australijkę, zapewne rówieśnicę jego Anny, a może trochę od niej starszą.Córka jakiegoś mężczyzny z drugiego końca świata, który nie ma pojęcia o tym, jakimi pracami para się ta dziewczyna i że poświęca się im całym sercem.Nic nie mówił, tylko patrzył na nią do chwili, gdy pociągając nosem, trochę się uspokoiła.- Byłoby super, gdyby ten stary makaroniarz wrócił i zobaczył nas, jak się obejmujemy.A to tylko potwierdziłoby wszystko, co podejrzewał.- Powinien być zazdrosny - rzekł szarmancko Desmond.- On nigdy, szefuniu - zaprotestowała.- Chyba teraz wyjdę - oznajmił.- Jeśli o pana zapytają, powiem im, że trenuje pan ruchomą pracę - zapewniła niemal już z uśmiechem.- Nie mów im nic - poradził.To było to, co zawsze mówił.Zadzwonił do Franka z budki telefonicznej niedaleko bramy wejściowej.- Nie jestem pewna, czy pan Quigley jest osiągalny.Czy mam powiedzieć, kto chce z nim rozmawiać?Długa pauza.Najwyraźniej konsultacja.- Nie, bardzo mi przykro, panie Doyle.Pan Quigley wyjechał w interesach.Nie mówiono tego panu? O ile wiem, to sekretarka pana Palazzo miała pana zawiadomić.- Oczywiście, ale byłem ciekawy, czy już wrócił.- Desmond zachował spokój.- Nie, nie.- Głos był stanowczy, jakby mówiono do jakiegoś berbecia, który niecałkiem rozumie.- Jeśli zadzwoni, proszę mu powiedzieć, że.powiedzieć mu.- Tak, panie Doyle?- Nic mu nie mówić.Proszę powiedzieć, iż dzwonił Desmond Doyle, żeby nic nie mówić, tak jak przez całe życie.- Nie sądzę, żebym całkiem.- Słyszała pani.Ale powiem to raz jeszcze.- Powtórzył swoje słowa i słysząc je, odczuł pewną satysfakcję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]