[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ed zgodził się chętnie - nawet mu się spodobało, że ma udzielić wywiadu.Uznałem, że jego opowieść jest logiczna i nie miałem podstaw, by o cokolwiek podejrzewać swego dawnego przyjaciela, więc teraz postanowiłem pozostać - jak dotąd - jego gościem.Reszta wieczoru minęła wyjątkowo rodzinnie i - jak na Bukowy Dwór - spokojnie.Rozpaliliśmy ogień w kominku i słuchali starych polskich piosenek z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, które bardzo wzruszały Eda i - jak zauważyłem - również Hazel.Rozmawiałem głównie właśnie z nią, a Hazel, choć mogła być na mnie zła za „porzucenie” jej dla Mirki, odpowiadała chętnie.Mirka szeptała coś sobie w kącie z Ewcią, Ed rozdyskutował się z Kęckimi.Mateusz zachowywał spokój sfinksa i - wpatrzony w ogień - sączył szampana.I tylko Mareczek, z udręczoną twarzą, niespokojnie wiercący się na swoim miejscu, odbijał od tego obrazka, na którym mili, dobrzy, spokojni i dostatni ludzie zażywali dobrze zasłużonego odpoczynku.Rozdział 19Noc minęła spokojnie.Nikt mnie nie walił po głowie, nikt nie wkładał rąk pod kołdrę.O ósmej, wypoczęty i wesoły, zszedłem na śniadanie.Kęccy i Ewcia kończyli właśnie kawę, poza tym nikogo jeszcze w salonie nie było.Zjadłem jajka na miękko i bułki z dżemem, pogadując wesoło z Kęckim.Kiedy skończyłem śniadanie, Kęcki powtórzył swoją wczorajszą propozycję zwiedzenia stajni.Nie była to akurat najpilniejsza rzecz, jaką miałbym ochotę robić w ten śliczny letni poranek, ale nie chciałem sprawić przykrości starszemu panu, zgodziłem się więc i poszliśmy.Stajnia (nie wiem dlaczego Kęcki używał liczby mnogiej) była ładnym podłużnym budyneczkiem o spadzistym dachu, krytym czerwoną blachą.W środku - puste boksy, po pięć z każdej strony, a na środku, jeden za drugim - ciągnik, polonez i wóz dostawczy.Z jednej strony stajnia prawie przylegała do oficynki, z drugiej otoczona była gęstym ale wysokim już sosnowym młodniakiem, za którym rozciągały się rozległe łąki, również - jak wiedziałem - należące do Bukowego Dworu.- I jak? - spytał, promieniejąc dumą, Kęcki.Pochwaliłem, jak umiałem, a emerytowany amerykański chief wyjaśniał mi szczegóły konstrukcji, snując rozległe hodowlane plany na przyszłość.Doszliśmy do przeciwległej, drewnianej ściany, spod której wyraźnie przeświecały promienie słoneczne.- A cóż to takiego, do cholery? - zaklął Kęcki i szarpnął skobel zamykający drewniane drzwiczki.Weszliśmy do następnego niewielkiego pomieszczenia, planowanego jako składzik na siano.Stał tu mocno zabłocony maluch, a kolejne drzwi wychodzące na zewnątrz były lekko uchylone.To przez nie wypadały wesołe promienie słońca.Kęcki zaklął szpetnie i skoczył w tamtą stronę.Nie ulegało wątpliwości - ktoś włamał się do stajni.Kłódka została brutalnie ukręcona ciężkim łomem, poprzeczna sztanga zdjęta.Kęcki oglądał zniszczenia, a ja rozejrzałem się po pomieszczeniu.Nic ciekawego - trochę sprzętu ogrodniczego i budowlanego, jakieś łańcuchy, liny, drabiny.- Coś skradziono? - spytałem.- Zaraz się rozejrzę - mruknął Kęcki i klnąc pod nosem zaczął się rozglądać po składziku, potem po dużym pomieszczeniu.A ja zainteresowałem się fiacikiem.Bardzo zabrudzony, miał również lekko wgięty prawy błotnik i zderzak.Już chciałem odejść, kiedy zobaczyłem na masce kilka dziwnych okrągłych plam.Uchyliłem szerzej drzwi, zrobiło się jaśniej.Plamy miały kolor ciemnobrązowy.Nacisnąłem klamkę drzwiczek, potem drugich, zamknięte.Otworzyłem drzwi stajni jeszcze szerzej i zacząłem pilnie studiować wnętrze samochodu.Zyskałem prawie pewność - na tylnym siedzeniu również znalazłem ciemne, znacznie większe od pierwszych, plamy.Wrócił Kęcki.- I co?- Ciekawe, ale nic! Nic nie ukradli.- Może ktoś ich spłoszył?- Pewnie tak.Ale to, panie, odbiera człowiekowi chęć do pracy.Złodziejstwo straszne.Włamania zdarzają się co chwilę.Myślą, że tu Kanada jaka!, ze złością kopnął w pustą beczkę po oleju.- Czyj to maluch? - rzuciłem mimochodem.- Aaa - to Mareczka.Dostał od Eda, w prezencie.Ale odstawił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]