[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lustro było w rzeczywistości taflą szkła ołowiowego, oddzielającą dwa identyczne pokoje.Dagenham właśnie włączył w swoim światło.– Miłość z zegarkiem w ręku – rozległ się z głośnika głos Dagenhama.– Wstrętne.– Nie, Saul, wcale nie.– Frustrujące.– Ależ skąd.– Ale unieszczęśliwiające.– Nie.Nie bądź zachłanny.Ciesz się tym, co masz.– To więcej niż miałem kiedykolwiek.Jesteś wspaniała.– A ty jesteś ekstrawagancki.Połóż się już spać, kochanie.Jutro idziemy na narty.– Nie, nie mogę.W moich planach zaszły pewne zmiany.Muszę popracować.– Och, Saul… Obiecałeś.Koniec z pracą, z tym ciągłym zdenerwowaniem, zabieganiem… Nie dotrzymasz danego raz przyrzeczenia?– Nie mogę, dopóki trwa wojna.– Do diabła z wojną.Dosyć już dałeś z siebie na Tycho Sands.Nie mogą wymagać od ciebie więcej.– Musze dokończyć pewną robotę.– Pomogę, ci ją dokończyć.– Nie.Lepiej trzymaj się z dala od tego, Jisbello.– Nie ufasz mi?– Nie chciałbym, żeby coś ci się stało.– Nikt nam nic nie może zrobić.– Foyle może.– C… Co?– Fourmyle to Foyle.Przecież o tym wiesz.Wiem, że wiesz.– Ależ ja nigdy…– Nie, nigdy mi tego nie powiedziałaś.Jesteś wspaniała.W ten sam sposób i mnie dochowuj wierności, Jisbello.– Jak więc to odkryłeś?– Foyle popełnił błąd.– Jaki?– Przybierając nazwisko Fourmyle.– Fourmyle z Ceres? On kupił spółkę z Ceres.– A skąd nazwisko Geoffrey Fourmyle?– Wymyślił je sobie.– Sądzi, że je wymyślił, ale w rzeczywistości je zapamiętał.Geoffrey Fourmyle to nazwisko, które nadano mu podczas testu na megalomanię w Połączonym Szpitalu w Mexico City.Poddałem Foyla Megal Nastrojowi chcąc go wybadać.To nazwisko musiało mu utkwić gdzieś w podświadomości.Wyłowił je stamtąd i przyjął za oryginalne.To właśnie ono naprowadziło mnie na ślad.– Biedny Gully.Dagenham uśmiechnął się.– Tak, tak.Żebyśmy nawet nie wiem jak bronili się przed światem zewnętrznym, to i tak coś nas zawsze podkopie od środka.Przed zdradą nie ma obrony, a wszyscy sami siebie zdradzamy.– Co zamierzasz zrobić, Saul?– Co zamierzam? Wykończyć go, oczywiście.– Dla dwudziestu funtów PirE?– Nie.Po to, żeby wygrać przegraną wojnę.– Co takiego? – Jisbella wstała z łóżka i podeszła do szklanej szyby rozdzielającej obie sypialnie.– Ty jesteś patriotą, Saul?Skinął głową, robiąc przy tym minę winowajcy.– To zabawne.Groteskowe.Ale jestem patriotą.Zmieniłaś mnie całkowicie.Znowu jestem normalnym człowiekiem.Przycisnął swoją twarz do szyby i pocałowali się przez trzy cale ołowiowego szkła.* * *Mare Nubium było miejscem nadającym się idealnie do hodowli niezbędnych w medycynie i przemyśle bakterii beztlenowych, organizmów glebowych, fagów, pleśni oraz innych mikroskopijnych form życia, których rozwojowi sprzyjało pozbawione powietrza środowisko.Bacteria, Inc.była ogromną mozaiką pól uprawnych, poprzecinanych pomostami roboczymi zbiegającymi się w centrum, które stanowiła grupka stłoczonych ciasno, jeden przy drugim, baraków mieszkalnych, biur i warsztatów.Każde poletko przykryte było gigantycznym szklanym kloszem o średnicy stu stóp, wysokim na dwanaście cali i grubym na dwie molekuły.W dniu poprzedzającym dotarcie do Mare Nubium pełznącej wolno po powierzchni Księżyca linii świtu klosze napełniano pożywką.O wschodzie słońca, nagłym i oślepiającym na pozbawionym atmosfery Księżycu, obsiewano przykryte kloszami poletka i przez kolejne czternaście dni nieprzerwanego nasłonecznienia pielęgnowano je, ekranowano, regulowano, dokarmiano… Tam i z powrotem, po pomostach roboczych, snuli się doglądający pól robotnicy odziani w skafandry próżniowe.Kiedy do Mare Nubium dopełzała linia zmierzchu, w kloszach odbywały się żniwa, po czym pozostawiano je, aby wymroziły się i wysterylizowały podczas zapadającej na dwanaście dni mroźnej księżycowej nocy.Przy żmudnych, wlokących się w ślimaczym tempie pracach polowych jaunting nie miał żadnego zastosowania, przeto Bacteria, Inc.zatrudniała niezdolnych do jauntowania nieszczęśliwców, płacąc im głodowe stawki.Była to praca najniższej kategorii dla mętów i wyrzutków społecznych Układu Słonecznego, toteż podczas cyklicznych, dwunastodniowych przerw w pracy, baraki mieszkalne Bacteria, Inc.przypominały piekło.Foyle przekonał się o tym wchodząc do Baraku Nr 3.Przywitało go przerażające widowisko.W ogromnym pomieszczeniu kłębiły się ze dwie setki ludzi; były tam prostytutki ze swymi patrzącymi spode łba rajfurami, byli zawodowi szulerzy ze swymi przenośnymi stoliczkami do gry, byli domokrążcy handlujący narkotykami, byli i lichwiarze.W powietrzu unosiły się opary gryzącego dymu i odór alkoholu, pomieszany ze smrodem jego substytutów.Po podłodze walały się w nieładzie szczątki umeblowania, rozmamłane barłogi, bezprzytomne ciała, puste butelki, nadpsute resztki jedzenia i licho wie co jeszcze.W panującym zgiełku pojawienie się Foyla przeszło niezauważone, był jednak przygotowany na taką ewentualność.– Który to Kempsey? – spytał grzecznie pierwszej zarośniętej gęby, na jaką się nadział
[ Pobierz całość w formacie PDF ]