[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Machinalnie poprawiłem krawat i pomachałem mu dłonią.- Dobry wieczór, sir.Cofnął się trzy kroki, uniósł wyżej widły i opuścił niżej szczękę.Podniosłem ręce i posłałem mu mój najlepszy uśmiech dyplomaty.- Sir, jesteśmy Anglikami.Nie musi się pan niczego bać, mimo że przybyliśmy tu w tak niecodzienny sposób.- Należało w końcu błysnąć skromnością.- Niewątpliwie słyszał pan o nas.Należę do grupy sir Josiaha Travellera, a to jego „Faeton”.Przerwałem, oczekując natychmiastowego rozpoznania - z pewnością byliśmy przedmiotem spekulacji prasowych od czasu naszego zniknięcia - ale zacny wieśniak tylko nachmurzył się i wyjąkał jedno słowo.Jak zrozumiałem, było to:- Czego?Zacząłem wyjaśnienia, ale zabrzmiały fantastycznie nawet w moich uszach i rolnik jedynie bardziej się nasrożył, a jego podejrzliwość wzrosła.Tak więc w końcu się poddałem.- Sir, pozwolę sobie podkreślić taki oto fakt: jest nas czterech Anglików i Francuz i niezwykle liczymy na pańską pomoc.Wbrew temu co sugeruje moja młodość i zdrowy wygląd, nie mogę nawet utrzymać się na nogach, a to z racji zdumiewających doświadczeń, które przeszedłem.Dlatego proszę pana jak chrześcijanin chrześcijanina o udzielenie nam pomocy.Czerwone jak jabłuszko oblicze wieśniaka było obrazem nieufności.Ale w końcu po wielu pomrukach i narzekaniach na spalenie akrów rżyska zniżył widły i podszedł do statku.Nazywał się Clay Lubbock.Potrzebował pomocy dwóch najsilniejszych synów, aby zabrać nas ze statku.Posłużyli się linami i ześliznęliśmy się z jednej pary mocarnych ramion w drugą.Potem załadowano nas na wóz i owiniętych derkami zawieziono na farmę.Nasz środek lokomocji wyczyniał najdziksze podskoki na nierównym gruncie i Traveller trzęsącym się głosem zwrócił uwagę na ironię losu, który doprowadził do dramatycznej nierówności używanych przez nas technologii.Lecz wygląd inżyniera - chudość i kruchość postaci, śmiertelna bladość oblicza - zaprzeczał żartobliwemu tonowi, tak że nikt nie przyłączył się do kpin.Chłopi w milczeniu i zafascynowani studiowali wzrokiem jego platynowy nos.W domu przywitała nas pani Lubbock, prostoduszna, siwa niewiasta o potężnych, owłosionych ramionach.Bez żadnych pytań i jak-się-macie oceniła nasz stan bystrym okiem nabywcy żywego inwentarza i mimo protestów Travellera usadziła nas opatulonych przed huczącym kominkiem i zmusiła do wypicia tęgiego rosołu z kury.Tymczasem Lubbock zaprzągł najszybsze konie i pojechał ogłosić wieść o naszym powrocie.Traveller żartował z tego życzliwego aresztu domowego, protestując, że nie jest wcale niesprawny i ma pracę do wykonania.Niecierpliwił się, chcąc dotrzeć jak najszybciej na stację telegrafu i zapoczątkować działania, które pozwoliłby przetransportować pobliźnionego „Faetona” do Surrey, gdzie miał swój dom.Holden go uspokoił.- Ja też pragnę jak najszybciej znaleźć się na łonie cywilizacji - powiedział.- Niech pan pamięta, jestem dziennikarzem.Moja gazeta i inne pisma winny mnie sowicie wynagrodzić, kiedy zgrabnie opiszę naszą wyprawę.Ale, sir Josiah, zdaję sobie sprawę z mego wyczerpania.Kiedy tylko świat dowie się o naszym powrocie, zaleje nas hurma ciekawskich.Los poddał mnie próbom nieporównywalnym w historii człowieka i teraz ledwo mam siłę dźwignąć łyżkę z zupą.Tak więc z wdzięcznością przyjmuję miłą opiekę pani Lubbock i szansę powrotu do sił.I pan też powinien na to przystać, sir Josiah!Traveller nie godził się z tą linią rozumowania, ale nie pozostawało mu nic innego, jak ustąpić; tak więc zostaliśmy oddelegowani na twarde prycze w sypialenkach rozrzuconych po domostwie Lubbocków.Holden przekonał farmera, żeby postawił jednego z synów w charakterze strażnika przed oknami nieszczęsnego Bourne’a; uznałem to za objaw małości charakteru żurnalisty, ponieważ trudno było podejrzewać, żeby Francuz w swym obecnym stanie znalazł siły, aby bryknąć przez okno i pognać w te pędy polami.Leżałem na moim wyrku, czekając na sen przy otwartym oknie, przez które wpływało świeże powietrze jesieni.Pomyślałem, że mimo niewygód tego świata (na przykład twardości materaca, który w najmniejszym stopniu nie pomagał mi przystosować się do ziemskiej grawitacji) jego zalety - zapach drzew rosnących tuż za oknem, odległy szmer kołysanego wiatrem żywopłotu, szorstki dotyk posłania na twarzy - sprawiały, że myśl o tym, aby kiedykolwiek jeszcze opuścić Ziemię, była mi wstrętna.Rano obudziło mnie uśmiechnięte słońce i rześki dotarłem nawet bez pomocy do miednicy z wodą.Travellera zastałem przy kuchennym stole Lubbocków; siedział na starym fotelu zaopatrzonym w koła, odziany w szlafrok, i wcinał z apetytem całą patelnię sadzonych jaj na bekonie.Przed nim leżał stos gazet i chłonął go równie łapczywie jak jedzenie.Mimo zacisznego ciepła, promieni słońca kładących się ukośnie na podłodze i mrugających na wypolerowanym piecu, oblicze inżyniera przepełniał taki ogrom zgryzoty i gniewu, że czegoś podobnego nigdy do tej pory nie widziałem.Kiedy jeden z młodych Lubbocków pomógł mi wejść do kuchni, inżynier podniósł wzrok i powiedział:- Edwardzie, nic dziwnego, że nasz gospodarz był w najwyższym stopniu poruszony naszym przybyciem.Daliśmy niezły popis próżności, oczekując, iż nasze zniknięcie wzbudzi chociaż odrobinę zainteresowania - teraz, gdy cała Europa jest rozdarta!Poruszony jego słowami sam zacząłem wertować przyżółkłe dzienniki.Najstarsze wyszły kilka dni przed ósmym sierpnia, datą naszego startu.Najwyraźniej Lubbock zbierał prasę na wy-ściółkę kojców dla kurcząt.Ogólnie biorąc, nasze sensacyjne zniknięcie zblakło w obliczu poważniejszego wydarzenia - aktu sabotażu na „Księciu Albercie” - i ogólnie przyjęto, że nie żyjemy, zabici podczas wybuchu poprzedzającego napaść.Ze zdumieniem dowiedziałem się, że nie udało się odzyskać „Alberta” z rąk porywaczy - sabotażystów czy też franc-tireurów.Zdołano ustalić jedynie tyle, że nadal błąka się po polach Belgii czy też północnej Francji, jak zbiegłe zwierzę! Akcję franc-tireurów wiązano z atakami na inne własności brytyjskie, w ojczyźnie i za granicą.Zastanawiałem się po cichu, czy przypadkiem to nie Francuzi odpowiadają za próbę zniszczenia napowietrznej kolei w Dover, czego świadkiem byliśmy z Holdenem.Oczywiście nie było słowa o Françoise Michelet lub innych uwięzionych pasażerach fatalnego liniowca i mimo rozkoszy poranka w Kencie czułem, jak serce mi zamiera, kiedy przebiegałem wzrokiem suche gazetowe relacje.Traveller dostrzegł mój upadek ducha i spytał, co szczególnie wprawiło mnie w takie przygnębienie.Zacinając się - Josiah Traveller nie był bowiem wyrozumiałym słuchaczem - opisałem Françoise; nasze spotkania i natychmiastowe wrażenie, które na mnie wywarła.Kiedy mówiłem, poczułem, że krew uderza mi do twarzy, gdyż to, co w skrytości ducha uważałem za niebiańskie uczucie, opowiadane w jasno rozświetlonej wiejskiej kuchni nabrało znamion głupiego zadurzenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]