[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest zbyt zadowolony z siebie.Niektórzy d¿entelmeni niepotrafi¹ graæ.S¹ na to zbyt sztywni.— Jakaœ inna kobieta w jego ¿yciu? — zapyta³ komisarz Melchett.’— Nie znalaz³em œladu ¿adnej.Oczywiœcie to sprytny typ.Zatar³ za sob¹ œlady.Moim zdaniem po prostu mia³ dosyæ swojej ¿ony.Ona mia³a pieni¹dze i — mo¿na bypowiedzieæ — by³a trudn¹ kobiet¹ we wspó³¿yciu.Stale poch³ania³y j¹ jakieœ„izmy” i temu podobne.Z zimn¹ krwi¹ zdecydowa³ siê wiêc jej pozbyæ i ¿yæ sobiewygodnie na w³asn¹ rêkê.— W istocie, tak mog³a siê sprawa przedstawiaæ.— Mo¿e pan byæ pewien, ¿e tak by³o.Dok³adnie przygotowa³ plan.Powiedzia³, ¿eby³ do niego telefon…— Nie mo¿na tego sprawdziæ — przerwa³ mu Melchett.— Nie, sir.To oznacza, ¿e albo on k³ama³, albo ¿e rozmowa odby³a siê z budkitelefonicznej.Tutaj s¹ tylko dwa publiczne telefony — na dworcu i na poczcie.Na pewno nie dzwoniono z poczty.Pani Blade obserwuje ka¿dego, kto wchodzi.Wgrê mo¿e wchodziæ dworzec.O drugiej dwadzieœcia siedem przyje¿d¿a poci¹g iwtedy robi siê trochê zamieszania.Ale on twierdzi, i to jest najwa¿niejsze, ¿edzwoni³a panna Marple, co z pewnoœci¹ nie jest prawd¹.Nie telefonowano z jejdomu, a ona sama by³a wówczas w Instytucie.— A nie bierze pan pod uwagê, ¿e mo¿e ktoœ, kto chcia³ zamordowaæ pani¹Spenlow, celowo usun¹³ jej mê¿a z drogi?— Ma pan na myœli m³odego Teda Gerarda, nieprawda¿, sir? Rozwa¿a³em jego osobê.Napotykamy jednak brak jakiegokolwiek motywu.Nie mia³ nic do zyskania.— B¹dŸ co b¹dŸ ma niezbyt przyjemny charakter, a na swoim koncie niez³¹malwersacjê.— Nie przeczê, ¿e z niego nieciekawy typek.Niemniej jednak poszed³ do swegoszefa i przyzna³ siê do oszustwa.Jego pracodawcy o tym siê nie dowiedzieli.— Cz³onek sekty oksfordzkiej — powiedzia³ Melchett.— Tak, sir.Nawróci³ siê i wykierowa³ na prost¹ drogê.Przyzna³ siê doposiadania skradzionych pieniêdzy.Nie twierdzê, oczywiœcie, ¿e to nie mog³abyæ przebieg³oœæ z jego strony.Móg³ siê domyœlaæ, ¿e by³ podejrzewany, izdecydowa³ siê odegraæ skruchê.— Ma pan sceptyczny umys³, Slack — powiedzia³ komisarz Melchett.— A nawiasemmówi¹c, czy w ogóle rozmawia³ pan z pann¹ Marple?— Có¿ ona ma z tym wspólnego?— Och, nic.Ale ona sporo wie.Dlaczego nie utnie pan sobie z ni¹ pogawêdki? Tobardzo bystra, starsza dama.— Jest jeszcze jedna rzecz, o któr¹ chcia³em pana zapytaæ, sir— Slack zmieni³temat.— Chodzi o pierwsz¹ pracê zmar³ej.Zaczyna³a jako pomoc domowa w domusir Roberta Abercrombie’ego.To tam w³aœnie mia³a miejsce kradzie¿ bi¿uterii —szmaragdów wartych grub¹ forsê.Nigdy ich nie odzyskano.Sprawdzi³em to, rzeczwydarzy³a siê, gdy pani Spenlow tam pracowa³a, oczywiœcie wówczas by³a bardzom³od¹ dziewczyn¹.Nie s¹dzi pan, ¿e by³a w to zamieszana? Spenlow w tym czasieby³ jednym z tych nic nie znacz¹cych jubilerów — dobry materia³ na pasera.Melchett potrz¹sn¹³ g³ow¹.— Nie s¹dzê, ¿eby siê coœ w tym kry³o.Nawet nie zna³a Spenlowa w tym czasie.Pamiêtani tê sprawê.W krêgach policji panowa³a opinia, ¿e syn sir Roberta, JimAbercrombie, by³ w to zamieszany — okropny, m³ody hulaka.Mia³ kupê d³ugów izaraz po kradzie¿y wszystkie sp³aci³.Mówi³o siê, ¿e przyczyn¹ by³a jakaœkosztowna kobieta, ale dok³adnie nie wiem.Stary Abercrombie nie anga¿owa³ siêzbytnio w sprawê.Próbowa³ nawet odwo³aæ policjê.— To by³ tylko pewien pomys³, sir — skwitowa³ Slack.Panna Marple przyjê³a inspektora Slacka z zadowoleniem, szczególnie gdyus³ysza³a, ¿e zosta³ przys³any przez komisarza Melchetta.— Doprawdy, to bardzo mi³o ze strony pana komisarza.Nie wiedzia³am, ¿e mniepamiêta.— Pamiêta pani¹ doskonale.Powiedzia³ mi, ¿e wie pani o wszystkich godnychuwagi wydarzeniach w St.Mary Mead.— Niezwykle mi³o z jego strony, ale naprawdê nic nie wiem.Mam na myœli tomorderstwo.— Wie pani, co siê mówi na ten temat.— Och, oczywiœcie, ale takie powtarzanie bezpodstawnej gadaniny nic nie da,nieprawda¿?— Rozumie pani, to nie jest oficjalna rozmowa — powiedzia³ Slack, sil¹c siê najowialny ton.— To tylko poufna pogawêdka, mo¿na powiedzieæ.— Naprawdê chce pan wiedzieæ, co ludzie mówi¹? Bez wzglêdu na to, czy jest wtym choæ odrobina prawdy?— Tak.— No wiêc, oczywiœcie jest ogromnie du¿o gadania i domys³Ã³w.Utworzy³y siêw³aœciwie dwa obozy.Jedni twierdz¹, ¿e zrobi³ to m¹¿.M¹¿ i ¿ona w pewnymsensie zwykle s¹ najbardziej podejrzani, nie s¹dzi pan?— Byæ mo¿e — rzek³ ostro¿nie inspektor.— Najbli¿si sobie przeciwnicy, rozumie pan.Poza tym w grê czêsto wchodz¹pieni¹dze.S³ysza³am, ¿e to pani Spenlow posiada³a pieni¹dze, i ¿e pan Spenlowzyskuje na jej œmierci.Niestety, na tym niegodziwym œwiecie ma siê nierzadkoprawo do najbardziej nieprzychylnych pomówieñ.— Dziedziczy niez³¹ sumkê.— W³aœnie.Mog³oby wydawaæ siê zupe³nie prawdopodobne, ¿e udusi³ ¿onê, opuœci³dom tylnym wyjœciem, przyszed³ przez pola do mojego domu, udaj¹c, ¿e do niegodzwoni³am, a potem wróci³ i znalaz³ ¿onê zamordowan¹, rzekomo w czasie jegonieobecnoœci — w nadziei, oczywiœcie, ¿e zbrodnia zostanie przypisana jakiemuœw³Ã³czêdze lub z³odziejowi, czy¿ nie?Inspektor przytakn¹³.— A co z pieniêdzmi, i czy ostatnio byli w z³ych stosunkach…— Ale¿ sk¹d — przerwa³a mu panna Marple.— Jest pani tego zupe³nie pewna?— Jeœliby siê k³Ã³cili, wszyscy by o tym wiedzieli! Ich pokojówka, Gladys Brent,roznios³aby to po ca³ej okolicy.— Mog³a przecie¿ nie wiedzieæ — wtr¹ci³ niepewnie inspektor i w odpowiedziotrzyma³ uœmiech pe³en politowania.— 1 jest druga szko³a myœlenia — ci¹gnê³a panna Marple.— Ted Gerard.Przystojny m³odzieniec.Obawiam siê, ¿e tacy wywieraj¹ wiêkszy wp³yw, ni¿powinni.Nasz poprzedni wikary na przyk³ad — có¿ za magiczny efekt! Wszystkiedziewczêta chodzi³y do koœcio³a zarówno na poranne, jak i na wieczornenabo¿eñstwa.Wiele starszych kobiet tak¿e zaanga¿owa³o siê niezwykle aktywnie wpracach parafii.Robi³y mu kapcie i dzierga³y szaliki! By³o to cokolwiek¿enuj¹ce dla biednego m³odzieñca.Ale zaraz, o czym to ja mówi³am? Ach, tenm³ody cz³owiek — Ted Gerard.Oczywiœcie sporo siê o nim mówi.Czêsto odwiedza³pani¹ Spenlow.Ona sama opowiada³a mi, ¿e nale¿a³ do jakiegoœ ugrupowanianazywanego oksfordzk¹ sekt¹, taki ruch religijny.Oni s¹ bardzo szczerzy i¿arliwi.Myœlê, ¿e i pani Spenlow by³a w pewnej mierze pod wra¿eniem tegoruchu.— Panna Marple wziê³a g³êboki oddech, po czym ci¹gnê³a dalej: — Jestemprzekonana, ¿e nie ma powodu podejrzewaæ, i¿ kry³o siê w tym coœ wiêcej, alesam pan wie, jacy s¹ ludzie.Niektórzy s¹ zupe³nie pewni, ¿e pani Spenlow by³azakochana w tym m³odym cz³owieku, i ¿e po¿yczy³a mu sporo pieniêdzy.Prawd¹jest, ¿e widziano go na stacji tego dnia, w poci¹gu przyje¿d¿aj¹cym o drugiejdwadzieœcia siedem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]