[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Joan czu³a siê bardzo nieszczêœliwa…Po kolacji posz³a do pokoju i popatrzy³a na s³oiczek z aspiryn¹.Zosta³o tylkoszeœæ tabletek.Lekkomyœlnie po³knê³a wszystkie.Na jutro nie zosta³o nic, aleczu³a, ¿e powinna coœ zrobiæ.Pomyœla³a, ¿e nigdy wiêcej nie wyruszy w podró¿bez czegoœ na sen.Rozebra³a siê i z lêkiem po³o¿y³a do ³Ã³¿ka.Dziwne, lecz zasnê³a prawie natychmiast.Tej nocy œni³o jej siê, ¿e jest w du¿ym wiêziennym gmachu pe³nym krêtychkorytarzy.Usi³owa³a siê stamt¹d wydostaæ, lecz nie potrafi³a odnaleŸæ drogimimo ca³kowitej pewnoœci, ¿e j¹ zna…— Tylko sobie przypomnij — powtarza³a ¿arliwie — tylko sobie przypomnij…Rano obudzi³a siê ca³kiem spokojna, choæ zmêczona.— Tylko sobie przypomnij — powiedzia³a na g³os.Wsta³a, ubra³a siê i zjad³a œniadanie.Czu³a siê ca³kiem dobrze, tylko trochê siê ba³a, nic poza tym.Prawdopodobnie nied³ugo znów wszystko siê zacznie, pomyœla³a w duchu.Trudno,nic na to nie poradzê.Usiad³a apatycznie na krzeœle.Niebawem wyjdê na dwór, postanowi³a, ale jeszczenie teraz.Nie próbowa³a myœleæ o niczym szczególnym i nie próbowa³a nie myœleæ w ogóle.Ijedno, i drugie by³o zbyt mêcz¹ce.Pozwoli³a myœlom dryfowaæ wedle woli.Kancelaria adwokacka Alderman, Scudamore & Witney.Segregatory z dokumentami.Na segregatorach bia³e nalepki.Nieruchmoœæ zmar³ego sir Jaspera Ffoulkesa.Pu³kownik Etchingham Williams.Coœ w rodzaju rekwizytów scenicznych.Twarz Petera Sherstona, na jej widok skwapliwie unosz¹ca siê znad biurka.Jak¿ebardzo Peter jest podobny do swojej matki, pomyœla³a wtedy.No nie,niezupe³nie, Peter ma oczy Charlesa Sherstona.Ma to jego szybkie, ukradkowe,uciekaj¹ce w bok spojrzenie.Gdybym by³a Rodneyem, nie ufa³abym mu zbytnio.Zabawne, ¿e tak w³aœnie pomyœla³a! Po œmierci Leslie Charles Sherston zupe³niesiê za³ama³.Zapi³ siê na œmieræ w rekordowym tempie.Dwójkê dzieci uratowalikrewni.Trzecie dziecko, dziewczynka, umar³o w szeœæ miesiêcy po urodzeniu.John, starszy ch³opiec, ruszy³ w œwiat i wyl¹dowa³ gdzieœ w Birmie.Joanprzypomnia³a sobie Leslie i te jej rêcznie malowane lniane zas³ony.Jeœli Johnjest do niej podobny i jeœli pragn¹³, tak jak ona, zobaczyæ roœliny, któreprêdko rosn¹, to na pewno jest teraz bardzo szczêœliwy.S³ysza³a, ¿e radzisobie bardzo dobrze.Peter Sherston przyszed³ do Rodneya i poprosi³ o pracê w kancelarii.— Moja matka powiedzia³a mi kiedyœ, ¿e jest pewna, i¿ pan mi pomo¿e, proszêpana — powiedzia³.Przystojny, bezpoœredni, uœmiechniêty, zawsze pe³enentuzjazmu, zawsze przymilny.Zdaniem Joan bardziej udany od brata.Rodney siêucieszy³.Mo¿liwe, ¿e by³a to dla niego swoista rekompensata za utratê Tony’ego, którywola³ wyjechaæ za morze.Ca³kiem mo¿liwe, ¿e z biegiem czasu Rodney zacz¹³bytraktowaæ Petera niemal jak syna.Ch³opiec czêsto bywa³ u nich w domu i wobecJoan zawsze zachowywa³ siê szarmancko.By³ sympatyczny, swobodny w obejœciu, aprzy tym wcale nie by³ ob³udny, jak kiedyœ jego ojciec.A potem, któregoœ dnia, Rodney wróci³ do domu wyraŸnie przybity, niemal chory.Kiedy zagadnê³a, co siê sta³o, odpar³ niecierpliwie, ¿e nic siê nie sta³o, wogóle nic.Ale jakiœ tydzieñ póŸniej powiedzia³, ¿e Peter odchodzi zkancelarii, ¿e zdecydowa³ siê na pracê w zak³adach lotniczych.— Och, Rodneyu, a ty by³eœ dla niego taki dobry.No i oboje tak bardzo golubiliœmy!— Da³ siê lubiæ, przyznajê.A poza tym to interesuj¹cy m³ody cz³owiek.— Wiêc o co chodzi? Jakieœ k³opoty? By³ leniwy?— Och, nie, Peter ma g³owê do rachunków i tego rodzaju rzeczy.— Jak jego ojciec?— Tak, jak jego ojciec.Lecz dzisiaj m³odych ludzi poci¹gaj¹ nowe odkiycia,latanie, no i ca³a ta reszta.Ale ona ju¿ nie s³ucha³a.Jej w³asne s³owa naprowadzi³y j¹ na pewien trop.Peter Sherston odchodzi³ ca³kiem nagle.— Rodneyu, nie sta³o siê nic z³ego, prawda?— Z³ego? Co chcesz przez to powiedzieæ? — Chcê powiedzieæ… có¿, chyba nieposzed³w œlady ojca? Usta ma takie jak Leslie, lecz ma te¿ to zabawne, ukradkowespojrzenie, takie, jakie mia³ Charles Sherston.Och, Rodneyu, to prawda, tak?Powiedz, czy coœ zrobi³?— Faktycznie, mieliœmy trochê k³opotów — powiedzia³ powoli Rodney.— Coœ z rachunkami? Wzi¹³ pieni¹dze?— Wola³bym o tym nie mówiæ, Joan.To nic wa¿nego.— Nieuczciwy jak ojciec! Czy¿ to nie dziwna dziedzicznoœæ?— Bardzo dziwna.Nigdy nie wiadomo, co dziecko odziedziczy po rodzicach.— S¹dzisz, ¿e równie dobrze ma to po Leslie? Rzeczywiœcie, Leslie nie by³ajak¹œ wyj¹tkowo solidn¹ osob¹, prawda?— Moim zdaniem by³a bardzo solidna — odpar³ oschle.— Zawsze wywi¹zywa³a siê zeswoich obowi¹zków, i to dobrze.— Biedne stworzenie.— Przestañ siê nad ni¹ rozczulaæ — rzuci³ poirytowany.— To mnie dra¿ni.— Ale¿, Rodneyu, to nie³adnie z twojej strony.Ona naprawdê minia smutne¿ycie.— Wcale tak nie uwa¿am.— A potem ta œmieræ…— Wola³bym, ¿ebyœ o tym nie mówi³a.Odwróci³ siê.Ludzie boj¹ siê raka, pomyœla³a.Wzdragaj¹ siê na sam dŸwiêk tego s³owa.Zastêpuj¹ je, czym siê da — z³oœliwy nowotwór, powa¿na operacja, nieuleczalnachoroba, wewnêtrzna choroba.Nawet Rodney nie lubi o nim wspominaæ.Tozrozumia³e; ostatecznie nigdy nic nie wiadomo — podobno umiera na niego codwunasty cz³owiek.No i wygl¹da na to, ¿e ca³kiem czêsto atakuje zupe³niezdrowych ludzi.Ludzi, którym nigdy nic nie dolega³o.Us³ysza³a tê wiadomoœæ od napotkanej na Market Square pani Lambert.— Moja droga, s³ysza³a pani? Biedna pani Sherston!— A co jej siê sta³o?— Nie ¿yje! — zawo³a³a z werw¹.Po czym zni¿y³a g³os: — Coœ w œrodku… Coœ,czego nie da³o siê operowaæ… S³ysza³am, ¿e potwornie cierpia³a, choæ nadzielnoœci jej nigdy nie zbywa³o.Pracowa³a prawie do samego koñca, a potem toju¿ naprawdê trzymali j¹ tylko na morfinie.¯ona mojego bratanka widzia³a j¹jakieœ szeœæ tygodni temu.Wygl¹da³a okropnie i by³a chuda jak szczapa, ale wg³owie mia³a jedno: œmiech i te swoje ¿arty.Tak sobie myœlê, ¿e ludziom trudnouwierzyæ we w³asn¹ chorobê.No có¿, mia³a smutne ¿ycie, biedaczka.Powiedzia³abym, ¿e Bóg siê nad ni¹ zlitowa³…Popêdzi³a do domu, ¿eby jak najprêdzej podzieliæ siê t¹ niesamowit¹ wiadomoœci¹z Rodneyem, a Rodney przytakn¹³ spokojnie.O wszystkim ju¿ wiedzia³.By³wykonawc¹ jej ostatniej woli, st¹d te¿ rodzina natychmiast siê z nimskontaktowa³a.Leslie Sherston niewiele po sobie zostawi³a, a to, co stanowi³o skromny spadek,mia³o byæ podzielone miêdzy jej dzieci.Ale ca³e miasteczko ekscytowa³o siêczym innym, mianowicie sprowadzeniem cia³a Leslie Sherston do Crayminster.Zgodnie z jej ¿yczeniem: „Poniewa¿ tam by³am szczêœliwa…”Tak wiêc Leslie Adeline Sherston zosta³a pochowana na cmentarzu przy koœcieleSt Mary w Crayminster.Dziwne ¿yczenie, myœleli niektórzy, wspominaj¹c fakt, ¿e to w³aœnie wCrayminster skazano jej mê¿a za sprzeniewierzenie cudzych pieniêdzy.Jednakinni uznali ca³¹ rzecz za ca³kiem naturaln¹.Bo czy¿ ta Leslie Sherston nie¿y³a sobie tutaj jak w raju? Ma siê rozumieæ, zanim spad³o na ni¹ to ca³enieszczêœcie.Biedna Leslie, lecz nie tylko ona.Nieszczêœcia przeœladowa³y te¿ innychcz³onków rodziny.M³ody Peter po przejœciu testów na pilota rozbi³ samolot isam zgina³.Rodney siê zamartwia³.Dziwne, ale w jakiœ sposób chyba obwinia³ siebie za jegoœmieræ.— Doprawdy, mój drogi, nie rozumiem, jak mo¿esz tak myœleæ.Przecie¿ nie mia³eœz tym nic wspólnego.— Leslie przys³a³a go do mnie.Powiedzia³a mu, ¿e na pewno go zatrudniê i ¿esiê nim zajmê.— Tak, i mia³a racjê.Przyj¹³eœ go do swojej kancelarii.— Wiem.— Zawiód³ ciê, a ty nie tylko go nie oskar¿y³eœ, to jeszcze sam pokry³eœniedobory w kasie.Tak by³o, prawda?— Tak, lecz nie o to chodzi [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl