[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem moja matka nie ma racji.Normalne kobiety programują telefon na numery przyjaciółek, kochanków, ulubionych butików albo pizzerii, a ja mam zaprogramowane numery wydziałów zabójstw dwóch komend policji, kostnicy, straży pożarnej, sekcji przestępstw seksualnych, rzecznika prasowego policji, izby przyjęć szpitala okręgowego, działu miejskiego mojej redakcji i Lottie.Słuchawkę podniósł Harry Arroyo.– Cześć, Harry, tu Britt Montero z „News”.– Bez jaj.Wiem, kim i skąd jesteś.– Tak jak się spodziewałam, był w kiepskim humorze.– Coś nowego w sprawie Gwałciciela z Centrum?– Nie dla prasy.Udałam, że nie dosłyszałam.– Macie portret pamięciowy? Co z profilem psychologicznym?Odpowiedział pytaniem:– Zdajesz sobie sprawę, ile narobiłaś nam kłopotów?Nienawidzę takich tekstów.– Co masz na myśli, Harry?– Telewizja trzyma nas za jaja! Stowarzyszenie Rozwoju Miasta dostało szału! To mam na myśli.Każdy z kolejnych trzech gwałtów, dokonanych po moim pierwszym artykule, telewizja przedstawiała w coraz bardziej histerycznym tonie.– Non stop ktoś dzwoni do komendanta z Izby Handlowej, on opieprza porucznik, a ona nas.Stowarzyszenia feministek napadają burmistrza, a teraz jeszcze ty – słodziutka i niewinna, z pytankiem „co słychać”.Doskonale wiesz, co słychać, do jasnej cholery, bo sama to rozpętałaś!– Harry, nikt bardziej ode mnie nie chce, by go złapano.– Ależ oczywiście.Założę się, że z radością zobaczyłabyś go w więzieniu.Lepiej byś wtedy sprzedawała swoją gazetę?– Wiesz przecież, że nie chodzi o gazetę.– Starałam się, by mój głos brzmiał przekonująco, by zrozumiał, że naprawdę chcę pomóc.– Sprawdziliście, czy jest ktoś, kto pracował w więcej niż jednym budynku?Westchnął i odparł niechętnie:– Sprawdzamy dane personalne pracowników.– Znaleźliście coś?– To nie takie proste.Biurowce mają swoje ekipy sprzątające albo zatrudniają ludzi z różnych firm, w których na ogół jest spora rotacja.Poza tym tego typu nisko płatne prace są słabo dokumentowane.Każde biuro ma mnóstwo pracowników, do tego dochodzą gońcy, dostawcy, kurierzy z firm dostarczających przesyłki.Wszędzie kręcą się najrozmaitsi ludzie.– Z jego głosu znikła złość, zastąpiona przez zmęczenie sfrustrowanego gliniarza, który znalazł się w ślepej uliczce.– Dziwne, że nie widział go nikt oprócz ofiar.To znaczy, że zlewa się z tłem.Albo pracuje w miejscach, gdzie dokonuje napadów, albo jego obecność nie budzi podejrzeń.– Niewykluczone.– Może jest ochroniarzem?– Sprawdzamy to.– Co ze zwolnionymi warunkowo zboczeńcami? Może któraś z firm zatrudnia więźniów na przepustkach, przyznawanych im po to, żeby mogli znaleźć sobie pracę po odsiadce?– To też sprawdzamy.Nie brakuje takich firm.– Co z portretem pamięciowym? Czy ofiary przyznały, że uchwyciliście podobieństwo?– Można tak powiedzieć.Notowałam jak szalona.Było to pierwsze potwierdzenie przez policję, że dysponuje portretem pamięciowym sprawcy.– A co z profilem psychologicznym?– Nie do wglądu dla prasy.Tak jest! Mają profil!– Dlaczego nie? – zapytałam tonem skargi.– Pół miliona czytelników.Może któryś coś sobie przypomni i zaryzykuje telefon?– Nie pytaj mnie, tylko porucznik.– W czym nosi nóż? W pochwie?– Ma torbę.A raczej coś na kształt niewielkiej torby sportowej albo podróżnej.– Tam musi chować pieniądze i biżuterię, które zabiera ofiarom.Uważasz, że jest gwałcicielem, który dodatkowo rabuje, czy też rabusiem, który wykorzystuje okazję i gwałci?– To gwałciciel.Wielu rabuje po to, by przekonać samych siebie, że tak naprawdę nie są gwałcicielami, ale w jego wypadku łupy to sprawa wtórna.Pasuje do innych rzeczy, które zabiera.– Innych rzeczy?– Nic nie słyszałaś.– Co masz na myśli? Jakie inne rzeczy zabiera? – Żadnej odpowiedzi.Muszę wydusić z niego prawdę, kawałek po kawałku.– Harry?Zaskrzypiało pod nim krzesło.– Słucham?– Zabiera im bieliznę?– Hmm, nie całkiem.– Buty? To fetyszysta od butów?– Nie.Powiedzmy, że określone części garderoby.– Po co? Sądzisz, że onanizuje się przy nich w domu, przeżywając gwałt jeszcze raz?– Nie będziemy tego wiedzieć, dopóki go nie przesłuchamy.Powiedzmy, że lubi pamiątki.Nie napiszesz o tym, Britt? Słyszysz mnie? – Niemal fizycznie czułam, jak rośnie jego napięcie, wlewając w zmęczony głos nową energię.– Przeczyta to i wyrzuci dowody, a my musimy przyłapać go z nimi.– Harry, przecież sam najlepiej wie, co zabrał.Kiedy o tym przeczyta, nie będzie to dla niego żadnym zaskoczeniem.– Może, ale teraz nie jest pewien, że o tym wiemy.Westchnęłam.Zesztywniał mi kark i znów zaczęła boleć mnie głowa.– Co z jego akcentem?– Obie latynoskie ofiary twierdzą, że to Kubańczyk.– Jest obrzezany? – Kubańczycy urodzeni w Ameryce zazwyczaj są, urodzeni na Kubie – nie.– Nie.– Uważacie, że jest marielito?*– Możliwe.Prawdy dowiemy się, kiedy go złapiemy.– Tatuaże?– Może.– Gdzie? Jakie?– Britt – odezwał się zduszonym głosem.– Jeżeli porucznik się dowie, że z tobą rozmawiałem, natychmiast wywali mnie do „gównianego batalionu”.Do Miami bez przerwy zjeżdżali z Kolumbii, Boliwii i Peru „tragarze”, z żołądkami i jelitami pełnymi narkotyków, przemycanych w prezerwatywach.Jeżeli spełniali określone warunki, na przykład byli kolumbijskimi chłopami w trzyczęściowych garniturach, celnicy wyciągali ich z kolejki i wysyłali na prześwietlenie żołądka w szpitalu okręgowym.Jeśli się okazało, że człowiek jest przemytnikiem, dawano mu do wyboru: zabieg chirurgiczny albo środek na przeczyszczenie.Większość wybierała drugą możliwość.Podczas wypróżniania pilnowali ich policjanci, którzy potem zabierali narkotyki – to ich nazywano „gównianym batalionem”.Praca w policji nie zawsze jest chwalebna i związana z noszeniem broni.– Nie zrobiłaby ci tego, Harry.– Miałam nadzieję, że nie pozna po moim głosie, iż głupkowato się uśmiecham.– Jesteś za dobrym detektywem.– Nic by mi to nie pomogło, gdyby mnie przyłapała na rozmowie z tobą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]