[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Swój bukiet ślubny położy na rodzinnym grobowcu Delacroix.Powrócą do miejskiej rezydencji na przyjęcie weselne i przez pięć dni, jak wymaga tego obyczaj, pozostaną tam w odosobnieniu.Dopiero wtedy będą mogli pojechać na plantację do St.Marthwille i rozpocząć życie tak, jakby drogi księcia Ruthenii nigdy nie skrzyżowały się z ich drogami.Podniosła się z westchnieniem, zrzuciła prześcieradło, którym się po kąpieli owinęła, i założyła bieliznę.Przez głowę wciągnęła suknię, pozwalając, by zimny atłas swobodnie okrył jej ciało.Siadła ponownie, na smukłe łydki nałożyła białe pończochy i umocowała je ozdobnymi podwiązkami powyżej kolan.Stopy wsunęła w buciki i obciągnęła suknię na biodrach.Nadal była bardzo szczupła i taka pozostanie pewnie przez najbliższe tygodnie.Nie widać jeszcze żadnych wypukłości, które by mogły wywołać plotki na jej temat.Mimo to czuła się tak, jakby jej stan wycisnął już swe piętno na jej twarzy.Jakby odpędzając złe myśli, machnęła rękami i podeszła do stolika, na którym stał corbeille de noce, ślubny koszyczek, jaki zwyczajowo przyszły mąż przysyła przyszłej żonie.Zrobiony z białej plecionej słomki, obszyty batystem i obwiązany kokardkami i koronkami, sam w sobie stanowił wykwintny prezent.Nie taki jak dość prosta, złota, wysadzana rubinami bransoleta, którą jej podarował, kiedy się poznali.Koszyczek dzisiejszego rana dostarczył nieznany posłaniec; trochę późno, ale tak po prawdzie, to w ogóle się go nie spodziewała.Dopiero kiedy zajrzała do środka, przestała się dziwić, że dotarł dopiero teraz.Znajdowały się w nim wspaniałe rękawiczki z białej giemzy, szal z puchowej przędzy, lamowany i wyszywany jedwabiem, wachlarz ze złotą konstrukcją i scenką rodzajową Watteau, widoczną, gdy był rozłożony, komplet biżuterii z diamentów i topazów w tak misternej oprawie ze szczerego złota, że w blasku słońca wyglądała jak utkana z promieni słonecznych.Wreszcie był welon z ręcznie robionych koronek walenckich, lekkich i zwiewnych jak pajęczyna, sprowadzanych z Europy za niewyobrażalne pieniądze.Andre musiał chyba odwiedzić wszystkie sklepy w Nowym Orleanie, by skompletować taki koszyczek.Welon, udrapowany na włosach, będzie spływał z ramion i opadał poniżej pasa - piękniejszego uzupełnienia do sukni nie można było wymyślić.Pozostałe rzeczy zapakowała do kufra.Teraz czekała na Marię, która miała ją uczesać i zasznurować suknię, gdy tylko wyrwie się od Madame de Buys.Wreszcie była gotowa.Podjechał powóz.Angelinę zeszła schodami na podwórze.W rękach miała bukiet ze spirei i fiołków.Maria niosła za nią jej kufer.Gdy tylko wyszła z bramy prowadzącej na ulicę, natychmiast pojawił się służący w liberii i pomógł jej wsiąść do powozu.Zamknął za nią drzwiczki, a kufer umieścił z tyłu.Powóz ruszył.Angelinę pokiwała stojącej na chodniku Marii, potem siadła ostrożnie, by nie pognieść stroju.Przed kościołem chciała wysiąść jak elegancka panna młoda.Na pierwszym skrzyżowaniu za domem wdowy usłyszała stukot końskich kopyt.Przez okno zobaczyła postać w białym mundurze, potem jeszcze drugą i trzecią.Siadła wyprostowana, ale ani Gustave, ani Leopold, ani Oswald nie patrzyli na nią, lecz prosto przed siebie, wyprężeni na koniach jak eskorta honorowa samego króla.Wtem ukazał się czwarty jeździec.Drzwi po prawej stronie powozu otworzyły się gwałtownie.Król Ruthenii zręcznie wykonał skok z kulbaki do jadącego powozu.Pochylił się w drzwiach, roześmiał radośnie, zatrzasnął za sobą drzwiczki i siadł obok niej.Zgarnęła szeroko rozłożoną suknię i spojrzała na niego piorunującym wzrokiem.- Co ty tu robisz?!- Towarzyszę pannie młodej w drodze do kościoła.To taki rutheński zwyczaj.Przez mgnienie oka pomyślała, że.ale nie, nie! To dobrze, że w powozie jest ciemno, że nie widać rumieńca, oblewającego jej twarz aż po czubki włosów.I drżenia rąk.Wzburzona zawołała:- Jesteś chyba pijany?!- Tak! Ale twoją pięknością! Nigdy w życiu nie byłem równie trzeźwy jak w tej chwili.I myślę, że tak już zostanie na zawsze.- Jeśli traktujesz.to wszystko, tak.to wszystko, jako urządzenie mnie.na przyszłość, to powiem ci otwarcie.to wygląda dokładnie.jak przekazanie swojej utrzymanki następcy.- Osa, i to z językiem gorzkim jak aloes! Jeśli zamierzasz być taką żoną, to współczuję twemu mężowi.- Możesz sobie darować.Nie będzie na mnie narzekał.- To już brzmi lepiej.- Nie mam pojęcia, czemu akurat ty miałbyś się tym przejmować.Nagle spoważniał.- Czuję się niejako odpowiedzialny za wszystko.To tak, jakbym posadził kwiaty o tak cudownym zapachu, że sąsiad się nim zadusił.- Jeśli chcesz przez to powiedzieć, że zamierzam zdominować Andre, to jest to śmieszne - powiedziała już opanowana, a nawet niebezpiecznie spokojna.- Jestem pewny, że będzie się buntował przeciw temu, ale pozostaje pytanie, czy da radę.Może nie wyrwie się spod matczynej spódnicy w obawie, że nie sprosta małżeńskim obowiązkom?- To obraźliwe! - zawołała tracąc opanowanie.- Pewnie siebie uważasz za najlepszego?!Odwrócił głowę tak, że patrzył jej prosto w twarz.Światło lamp powozu ciemnym złotem zagrało mu we włosach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]