[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.George'a Sandersa, Anglika,jak pan.Mówi³: O, Pious, módl siê o moj¹ dusze.A ja odpowiada³em: Pañskadusza to pañska sprawa, panie Sanders.Mimo to i tak siê za niego modli³em.IJune Lincoln.- June Lincoln?Jego oczy rozb³ys³y.Uœmiechn¹³ siê.- Królowa srebrnego ekranu.By³a lepsza od nich wszystkich.Mary Pickford iLilian Gish, Thedy Bary i Louise Brooks.Najlepsza.Mia³a „to".Wie pan, o cochodzi?- Seksapil.- Coœ wiêcej.By³a wszystkim, o czym œnili mê¿czyŸni.Na filmie z June Lincolnchcia³o siê.- Urwa³ i machn¹³ rêk¹, zataczaj¹c kr¹g, jakby szuka³zapomnianego s³owa.— Sam nie wiem.Uklêkn¹æ niczym rycerz w lœni¹cej zbroi ustóp królowej.June Lincoln by³a najlepsza.Opowiedzia³em o niej wnukowi.Próbowa³ znaleŸæ jak¹œ kasetê.Ale niestety, nic ju¿ nie ma.Przetrwa³a tylko wg³owach starców, takich jak ja.- Poklepa³ siê po czole.- Musia³a byæ niezwyk³a.Przytakn¹³.- Co siê z ni¹ sta³o?- Powiesi³a siê.Ludzie gadali, ¿e to dlatego, bo nie radzi³a sobie w filmachdŸwiêkowych.Ale nieprawda.Mia³a g³os, który, gdy raz siê go us³ysza³o,pamiêta³o siê do koñca ¿ycia.S³odki i mroczny, niczym kawa po irlandzku.Niektórzy mówi¹, ¿e ktoœ z³ama³ jej serce.Mê¿czyzna, a mo¿e kobieta.Mo¿echodzi³o o hazard, gangsterów albo wódkê.Kto wie.To by³y szalone czasy.- Rozumiem, ¿e s³ysza³ pan jej g³os.Uœmiechn¹³ siê szeroko.- Powiedzia³a: Ch³opcze, mo¿esz znaleŸæ moje futro? A gdy siê z nim zjawi³em,doda³a: Piêknie sobie radzisz, ch³opcze.Mê¿czyzna, który jej towarzyszy³, rzek³: June, nie igraj ze s³u¿-ba.A onauœmiechnê³a siê do mnie, da³a mi piêæ dolarów i po-wiedzia³a: On nie ma nicprzeciw temu.Prawda, ch³opcze? Potem zrobi³a to coœ z ustami.Wie pan.- Ciup?- Coœ w tym stylu.Poczu³em to tutaj.- Poklepa³ siê po pier-si.- Te ustamog³y powaliæ mê¿czyznê.Na moment przygryz³ wargê, spogl¹daj¹c w wiecznoœæ, w dal.Zastanawia³em siê,gdzie jest teraz.Potem spojrza³ na mnie.- Chce pan zobaczyæ jej usta?- Jak to?- Proszê tu podejœæ.Za mn¹.- Co my.- Oczyma duszy ujrza³em wizjê ust odciœniêtych w cemencie, niczymodciski d³oni przed Graumann's Chinese Theatre.Potrz¹sn¹³ g³ow¹, unosz¹c palec.„Cicho".Zamkn¹³em ksi¹¿ki.Przeszliœmy przez dziedziniec.Gdy do-tarliœmy doniewielkiej sadzawki, zatrzyma³ siê.- Proszê spojrzeæ na Ksiê¿niczkê - poleci³.- Tê z czerwon¹ plam¹, tak?Przytakn¹³.Ryba przypomina³a chiñskiego smoka.Jasna i m¹dra.Widmowa ryba,bia³a jak stara koœæ, oprócz szkar³atnej plamy na grzbiecie, d³ugiego na calpodwójnego ³uku.Unosi³a siê w wodzie, zamyœlona.- To one.Na jej grzbiecie.Widzi pan?- Niezupe³nie rozumiem.Na moment zamilk³, obserwuj¹c rybê.- Chcia³by pan usi¹œæ? - Przypomnia³em sobie nagle o wie-ku pana Dundasa.- Nie p³ac¹ mi za to, ¿ebym siedzia³ - odpar³ z powag¹.A po-tem rzek³, jakbywyjaœnia³ coœ ma³emu dziecku: - W tamtych czasach oni byli bogami.Dziœ totylko telewizja.Mali bohatero-wie.Mali ludzie w pude³kach.Widujê ich tutaj.Mali ludzie.Dawne gwiazdy to byli olbrzymi.Sk¹pani w srebrnym blas-ku.Wielcy niczym domy.A kiedy siê ich spotyka³o, wci¹¿ po-zostawali wielcy.Ludzie w nich wierzyli.Urz¹dzali przyjêcia.Kiedy cz³owiek tu pracowa³, widzia³, co siê dzia³o.Alkohol, trawa, wyczyny, których nie da siê opisaæ.Podczas jednegoprzyjêcia.Chodzi³o o film Serca pustyni.S³ysza³ pan o nim?Pokrêci³em g³ow¹.- Jeden z najwiêkszych przebojów 1926 roku, na równi z What Price Glory zYictorem Mc Lagenem i Dolores del Rio i Ell¹ Cinders z Coleen Moore.O tych pans³ysza³?Ponownie zaprzeczy³em.- S³ysza³ pan kiedyœ o Warnerze Baxterze? Belle Bennett?- Kto to?- Wielkie gwiazdy w dwudziestym szóstym roku - zawiesi³ g³os.— Serca pustyni.Po zakoñczeniu zdjêæ urz¹dzili przyjêcie tu, w hotelu.Mieli wino, piwo, whiskyi gin.Dzia³o siê to w czasach prohibicji, ale tutejsza policja nale¿a³a dostudia, tote¿ nie zwraca³a uwagi.By³o te¿ jedzenie i mnóstwo g³upich zabaw.Zjawi³ siê Ronald Collman i Douglas Fairbanks - ojciec, nie syn - a tak¿e ca³yzespó³ i obsada, i orkiestra jazzowa, graj¹ca w miejscu, gdzie teraz stoj¹domki.Tej nocy June Lincoln by³a najjaœniejsz¹ gwiazd¹ Hollywood.W filmie gra³aarabsk¹ ksiê¿niczkê.W tamtych czasach Arabia oznacza³a namiêtnoœæ i ¿¹dzê.Wdzisiejszych.œwiat siê zmienia.Nie wiem, od czego siê zaczê³o.Chyba od zak³adu czy wyzwania.Mo¿e po prostuby³a pijana.Tak mi siê zdawa³o.W ka¿dym razie wsta³a.Orkiestra gra³a coœpowolnego, a ona podesz³a tutaj, w miejsce, gdzie stojê w tej chwili, zanurzy³ad³onie w sadzawce.Œmia³a siê, œmia³a, œmia³a.Panna Lincoln wy³owi³a rybê.Z³apa³a jedn¹ z nich obur¹cz i wyci¹gnê³a z wody.A potem unios³a j¹ tu¿ przed twarz¹.Trochê siê niepokoi³em, bo dopiero co sprowadzili te ryby z Chin.Kosztowa³ydwieœcie dolarów sztuka.Wtedy jeszcze nie opiekowa³em siê rybami, nie mnieobciêto by pensjê, ale mimo wszystko, w tamtych czasach dwieœcie dolarów toby³a niema³a sumkaI wtedy panna Lincoln uœmiechnê³a siê do nas, pochyli³a i uca³owa³a rybê,powoli, w grzbiet.Ryba nie szarpa³a siê, po prostu le¿a³a w jej d³oni, a onauca³owa³a j¹ ustami czerwonymi niczym koral.Ludzie z przyjêcia œmiali siê iwiwatowali.Potem w³o¿y³a rybê do wody.Przez moment wydawa³o siê ¿e Ksiê¿niczka nie chcejej opuœciæ - trzyma³a siê blisko, ocie-raj¹c siê jej o palce.Wówczas odpalonopierwsze fajerwerki.Ryba odp³ynê³a.Jej szminka by³a czerwona, czerwona jak krew.Pozostawi³ œlad ust na grzbiecieryby.O tu, widzi pan?Ksiê¿niczka, bia³y karp z koralow¹ plam¹ na grzbiecie, poru-szy³a p³etw¹,kontynuuj¹c odwieczn¹ seriê trzydziestosekundo-wych wypraw wokó³ sadzawki.Czerwony znak rzeczywiœcie przypomina³ odcisk warg.Mój towarzysz wsypa³ do wody garœæ karmy.Trzy ryby pod-p³ynê³y ku powierzchni.Wróci³em do mego domku, nios¹c ksi¹¿ki o starych, magicz-nych sztuczkach.Dzwoni³ telefon.Ktoœ ze studia.Chcieli poroz-mawiaæ o abstrakcie.Za pó³godziny zjawi siê samochód.- Czy bêdzie tam Jacob?Mój rozmówca od³o¿y³ ju¿ s³uchawkê
[ Pobierz całość w formacie PDF ]