[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Światło zabiłoby mię niezawodnie, gdybym był lekkomyślny i chciał się zbliżyć do dziewicy, stanowiącej punkt środkowy tego blasku, — ale jestem przezorny.Człowiek przedewszystkiem musi być cierpliwy i przezorny.— Więc cóżeś w końcu ujrzał? — zapytał uczony.— Wszystko, panie, i to ci pragnę opowiedzieć, ale — doprawdy, to nie duma z mojej strony — lecz jako człowiek wolny, z mojem wykształceniem, nie mówiąc o stanowisku, majątku, stosunkach, doprawdy chyba mam prawo wymagać, abyś mi pan "ty" nie mówił?— Ach, przepraszam! — rzekł uczony.— Rzeczywiście! To stare przyzwyczajenie, na które nie zwróciłem uwagi.Masz pan zupełną słuszność, postaram się pamiętać o tem, tylko mi opowiedz wszystko, co widziałeś u Poezyi.— Najchętniej — rzekł cień — wszystko, bo wszystko wiem przecież i wszystko sam widziałem.— Więc jakże tam było dalej? — Jak wyglądało Jej mieszkanie? — pytał uczony z niezmiernem zajęciem.— Czy przypominało cichy gaj cienisty, czy świątynię? Czy niebo gwiaździste widziałeś nad sobą, z tem uczuciem, że stoisz na wysokiej górze?— Wszystko to, wszystko razem — rzekł cień.— Wprawdzie nie poszedłem dalej, bo jak panu wiadomo, światło tam oślepia, lecz z przedpokoju wszystko widać bardzo dobrze.Wygodnie mi tam było w tym półmroku; widziałem wszystko i wiem teraz wszystko.Niedarmo przebywałem na dworze Poezyi.— Ale cóżeś pan widział na nim? Czy bogowie przeszłości przechadzają się po wielkich salach? Czy przebywają w nich bohaterowie, otoczeni blaskiem sławy? Czy niewinne dzieci igrają wesoło, opowiadając sobie sny cudowne?— Zapewniam pana przecież, że tam byłem, więc musiałem widzieć wszystko, co godnem było zobaczenia i dzisiaj wiem to wszystko.Pan na mojem miejscu przestałbyś tam zapewne być człowiekiem, ale ja nim właśnie zostałem! Tam dopiero zrozumiałem swoją wartość i poznałem bardzo blizkie pokrewieństwo, jakie mię łączy z Poezyą.Służąc panu, nigdy nie myślałem o tem, nie zwróciłem uwagi, jak dziwnie rosnę zawsze przy zachodzie lub wschodzie słońca, jak wyraźnie występuje moja postać w księżycowem oświetleniu.Teraz dopiero wszystko to stało się jasnem i zrozumiałem dla mnie, tam też postanowiłem zostać człowiekiem!— Z tem postanowieniem wróciłem do pana, ale już wyjechałeś, porzucając mię bez żadnej pomocy.Było to bardzo przykrem: wstydziłem się jako człowiek chodzić bez obuwia i tych wszystkich dodatków, po których się ludzie poznają.Ale cóż było robić? Musiałem się puścić w drogę — mówię to panu w zaufaniu, wierząc, iż nie pomieścisz mojej tajemnicy w żadnej ze swoich książek — otóż wyruszyłem wreszcie pod fartuchem pewnej kucharki, która nie domyślała się nawet, kogo kryje w fałdach swej szaty.— Wychodziłem zresztą tylko wieczorami i przy blasku księżyca przebiegałem ulice miasta.Rozciągałem się wtedy wygodnie po murach, wspinałem w górę, zaglądałem w okna, do parterowych mieszkań, na piętra, poddasza.Widziałem rzeczy, których nikt nie widział, i przyszedłem do przekonania, iż człowiek jest tak nędzną i lichą istotą, że niewarto ubiegać się o jego imię.— Nie jestem jednak zmienny, więc gdy raz zdecydowałem się wejść pomiędzy ludzi, jako istota im równa, nie chciałem zrzekać się tego zamiaru.Widziałem i wiedziałem teraz wszystko, co się dzieje na świecie, więc mogłem z wiedzy tej korzystać.Gdybym zaczął wydawać pismo, byłbym się stał bogaczem w mgnieniu oka, bo wszyscy rozchwytywaliby je na wyścigi, ażeby poznać tajemnice bliźnich.Lecz nie lubię skandalu, inną też obrałem drogę: pisałem prosto do tych, których tajemnice przeniknąłem i otoczyli mię wszystkiem, czego pożądałem.Przez obawę stali się mymi przyjaciółmi.Drżeli przede mną, lecz opowiadali, że mię kochają.Fe, pogardzam kłamstwem, kazałem sobie też dobrze zapłacić za to, że raczyłem znosić ich obłudę.I krawcy dostarczali mi ubrania (jestem świetnie zaopatrzony), uczeni i profesorowie wszelkich możliwych tytułów, odznaczeń, bogacze — złota.Tym sposobem stałem się tem, czem dziś jestem.— A teraz do widzenia! Oto bilet wizytowy; mieszkam po słonecznej stronie, a podczas deszczu bywam stale w domu.I wyszedł.— Dziwne, dziwne zdarzenie! — powtarzał uczony.I znowu upływały dni i lata.Cień zjawił się powtórnie.— Jak się pan miewa? — spytał.— Ach — odparł uczony — źle mi się wiedzie.Piszę0 wszystkiem, co prawdą jest na świecie, co jest pięknem i dobrem, a nikogo to nie obchodzi.Doprawdy, jestem w rozpaczy, — to boli!— Złą pan obrałeś drogę — rzekł cień z wielką powagą — patrz: ja tyję, mnie dobrze, a przecież o to chodzi? Nie umiesz żyć na świecie i dlatego jesteś chory.— Trzeba się przejechać, podróż panu dobrze zrobi.Właśnie się wybieram w dalszą trochę drogę, może zechceszmi towarzyszyć jako cień mój, — zgoda? Koszta biorę na siebie.Będzie nam bardzo przyjemnie.— Pańska podróż długo potrwa? — zapytał uczony.— To zależy.W każdym razie dla pana byłaby z pożytkiem.Zostań moim cieniem, a nic cię kosztować nie będzie.— Ależ to szaleństwo!— Tak bywa na świecie, — i tak będzie zawsze — rzekł cień na pożegnanie.Coraz gorzej się działo uczonemu: gnębiły go zmartwienia i kłopoty, a jego piękne myśli, które oddawał ludziom, nie zwracały nawet uwagi.Ot — groch na ścianę.W końcu zachorował.— Wyglądasz pan jak cień — mówili ludzie, nie domyślając się, że przy tych słowach dreszcz przebiegał po ciele biednego człowieka.;.— Trzeba się leczyć, jechać do wód, do kąpieli — powtarzał dawny cień, który go znowu odwiedzał.— To konieczne.Inaczej nie powrócisz pan do zdrowia.Po starej znajomości zabiorę cię z sobą, opiszesz za to naszą podróż i będzie nam we dwóch przyjemniej.Sam muszę jechać do wód, bo mi broda rosnąć nie chce, a to przecie choroba.Muszę koniecznie mieć brodę.Bądź pan rozsądny i przyjmij moją propozycyę, — jesteśmy przecież stworzeni dla siebie.I pojechali razem.Cień był panem, a pan cieniem, lecz nikt się tego nie domyślał.Jeździli razem konno i powozem, przechadzali się, a zawsze uczony musiał iść obok, za — albo przed — cieniem, stosownie do położenia słońca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]