[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Za każdym razem boi się, że natura wilka zwycięży i nie będzie mógł już nigdy powrócić do ludzkiej postaci.Krucy wyruszyli dwadzieścia minut później, pozostawiając za sobą wzbierający powoli strumień.Deszcz nie ustawał.Thraun prowadził drużynę w milczeniu.Hirad i Ilkar podjechali z dwóch stron do Bezimiennego, który cały czas trzymał się za Denserem i Erienne.– Dlaczego Thraun uważa, że tylko ty możesz go zrozumieć? – zapytał barbarzyńca.Ilkar pociągnął nosem.– Delikatność nigdy nie była twoją mocną stroną, co Hirad?Bezimienny pokręcił głową.– Przynajmniej się nie zmienia – powiedział.– To, o co pytasz, jest złożone i mało przyjemne.W każdym razie dla mnie.– Spojrzał na Densera, ale Ciemny Mag nie słuchał, albo przynajmniej udawał, że nie słucha.– Obaj dorastaliśmy świadomi swej odmienności.Nie wiem, jak Thraun dowiedział się o swojej naturze, ale sęk w tym, że obaj staliśmy się czymś, czym być nie chcieliśmy, a przed czym nie mogliśmy uciec.Chociaż ja wierzyłem, że mogę.– Bezimienny przygryzł wargę.– Nie myśl, że.– zaczął Ilkar.– Nie.Przynajmniej w ten sposób dowiecie się prawdy, a Denser już i tak wie.W procesie selekcji Protektorów nie ma miejsca na przypadek.Jestem Xeteskianinem.Mój refleks, wytrzymałość i siła są efektem odwiecznych magicznych praktyk, dokonywanych na wybranych rodzinach.Bardzo wcześnie zaczęto mnie szkolić w posługiwaniu się bronią i w wieku trzynastu lat odkryłem swoje przeznaczenie.Z oczywistych powodów Protektorzy nie są od razu informowani o swej naturze.Sam myślałem, że szkolono mnie na członka Gwardii Kolegium.– Wzruszył ramionami.– Nie mogłem pogodzić się z tym, że moja dusza od początku zaprzedana została górze Xetesku, więc uciekłem.Teraz myślę, że zdarza się to za każdym razem, kiedy wybrany dowiaduje się o swoim losie.W końcu czemu nie? Przecież nawet śmierć nie jest w stanie uwolnić cię od przeznaczenia.– A więc wiedziałeś od początku? – Hirad poczuł przejmujący żal i rozczarowanie.Oto poznał sekret, który Kruk chronił przed nimi przez dziesięć lat.– Twoje imię.To dlatego?– Wiem.To żałosne.Nie mogłem uniknąć powołania, ale jednocześnie sam przed sobą nie chciałem się do niego przyznać.Próbowałem fałszywych imion, ale z jakiegoś powodu nigdy nie mogłem się przyzwyczaić.Dopiero, kiedy Ilkar wpadł na Bezimiennego, poczułem, że to właśnie to.Imię, które nie było imieniem.Doskonały pomysł.– Bezimienny znowu przygryzł wargę.Oczy mu błyszczały, a głos stał się szorstki i chrapliwy.– Poza tym, będąc Krukiem, wierzyłem, że będę żył wiecznie.Ale okazało się, że to na nic.– Chyba nie nadążam.– powiedział Ilkar.– Ja też nie – dodał Hirad.– Jeśli tak bałeś się śmierci, to dlaczego wtedy sam poszedłeś walczyć z destranami?– Bo kiedy dotarło do mnie, że i tak po mnie przyjdą, pomyślałem, że mogę chociaż umrzeć, ratując was.Wszystkich.A może także dlatego, że sądziłem, iż śmierć w takiej odległości od kolegium, i to w miejscu, gdzie mana była niestabilna, zdoła mnie w końcu wyzwolić.Miałem nadzieję, że mnie nie znajdą.– Zaraz, chwila.Cofnijmy się trochę.Co miałeś na myśli, mówiąc, że i tak po ciebie przyjdą? – zapytał Ilkar, mając nadzieję, że jego przypuszczenia były błędne.Bezimienny jednak pokręcił tylko głową i na powrót wbił wzrok w plecy Densera.Ciemny mag zawrócił konia i podjechał do elfa.– Chodzi mu o to, że demony upomniałyby się o jego duszę niezależnie od tego, czy byłby żywy, czy martwy.Jego czas dobiegał końca.W końcu jaki jest pożytek z czterdziestoletniego Protektora? – Głos Densera był szorstki, ale wyraźnie słychać było jego obrzydzenie.– Dlatego chciał umrzeć.Tylko tak mógł uratować i siebie, i nas.Ale one odnalazły go i odebrały mu nawet prawo do śmierci.– Popędził konia, z powrotem podjeżdżając do Erienne.– Teraz wiecie już wszystko.Także to, dlaczego ja i biedny Laryon chcieliśmy ich uwolnić.Zbyt wielu z nich nigdy nie miało wyboru.Hirad w milczeniu układał słowa.Spojrzał na Xeteskianina, a potem na Bezimiennego, nagle przerażony ogromem ciężaru, jaki jego przyjaciel dźwigał przez te wszystkie lata.Chciał zataić prawdę nie tylko przed towarzyszami, ale także przed samym sobą.Nie miał żadnej przyszłości, najmniejszego wyboru, a jednak nigdy nie otworzył się przed nimi, nie zdradził swego prawdziwego ja.Tego, czym był od urodzenia i czym miał na powrót zostać po śmierci.Bezimienny spojrzał na barbarzyńcę, jakby czytając w jego myślach.– Tak bardzo pragnąłem tego, czym byliśmy, że przez większość czasu sam w to wierzyłem.W emeryturę, spokój we Wronim Gnieździe, w to wszystko, co planowaliśmy.– A teraz możesz to zrobić! – Hirad poczuł nagły i niezrozumiały przypływ radości.– Kiedy to się skończy, będziesz mógł to wszystko zrobić.Bezimienny zgasił jego wybuch.– Nie powinienem zostać wyzwolony.Zbyt wiele utraciłem.– Wojownik z trudem tłumił żal.Denser spojrzał na niego przez ramię.Na twarzy maga malował się strach.Bezimienny pokiwał głową – Tak jak ty, Denser.Tak samo.– O czym ty mówisz? – Ilkar spanikował.– Dusze Protektorów łączą się ze sobą we wnętrzu góry.Jesteśmy jednością.Kiedy moja dusza została uwolniona, na zawsze straciłem cząstkę siebie, łączącą mnie z moimi braćmi.Żyję, oddycham, śmieję się i płaczę, ale wewnątrz mnie zieje pustka.Obyście nigdy nie doznali takiego uczucia.* * *Wesmeńska armia ruszyła na Blackthorne następnego ranka, wściekła, zdziesiątkowana i żądna zemsty.Przybyła dokładnie w momencie, gdy ustał deszcz i zatrzymała się daleko poza zasięgiem zaklęć.Baron Blackthorne stał na Koronie, spoglądając na miasto, na grube mury i na równinę poza nimi, zakrytą mrowiem Wesmenów.Obok niego stał Gresse, nerwowo poruszając palcami i obserwując, jak wróg formuje linie i szyki.Wesmeni przez ponad trzy godziny zapełniali puste pole nowymi jednostkami.Ich sztandary powiewały na wietrze.Z daleka słychać było skrzypienie wozów, okrzyki dowódców i ujadanie psów.Było ich tysiące – morze odzianej w futra nienawiści, gotowe rozbić się o mury miasta.Baron pokręcił głową, nie mogąc uwierzyć, że tak wielu przeżyło masakrę na morzu.A oni nadal nadchodzili.W odległości mili od zamku znajdowało się przeszło sto łopoczących proporców wesmeńskich jednostek.Nie próbowali otoczyć miasta.Skupili całe siły przy południowej bramie, powodując narastający lęk nielicznych obrońców twierdzy.Ze środka zgrupowania, które według rachunków barona liczyło ponad siedem tysięcy ludzi, wyruszyło sześciu szamanów w asyście tuzina wojowników.Futra Wesmenów falowały na wietrze.Ich wzrok był tak ostry i ciężki, jak trzymane w dłoniach miecze, kiedy objęli wzrokiem sylwetkę miasta.Magowie znajdujący się na zewnętrznych murach natychmiast zaczęli się przygotowywać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl