[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Muchy walczyły o pierwszeństwo dostępu do nie zasklepionych ranek po ukłuciach igły na rękach Niemek.Trudi i Inger znowu wyglądały jak hipiski-abnegatki, mieszkające na plaży z Wolfgangiem i Wernerem.Nakrył je prześcieradłem, starając się nie patrzeć na ich brzuchy, w których, w wodach płodowych macic, spoczywały jego córki.Nagle poczuł ostrzegawczy ból głowy, ten sam, który sprawił, że kiedyś uciekł z cmentarnego ogrodu lekarki.– Neil? Wróciłeś.– Najpierw zobaczył skrzywione w uśmiechu, zakrwawione usta.Stała przy nim doktor Barbara, z łopatą w ręku.Promieniała na jego widok.Była mile zaskoczona, jakby podczas niewinnej pracy w ogrodzie niespodziewanie odwiedził ją przyjaciel.Na jej podkoszulku widniały żółte plamy wydzieliny z wola albatrosów, ale sprawiała wrażenie nieświadomej kataklizmu, jaki nawiedził wyspę: zgliszcz po pożarach i martwych kobiet w namiotach.– Neil.– Z dumą dotknęła jego brody.– Miałam nadzieję, że znowu cię zobaczę.Pani Saito mi mówiła.– Ona nie żyje, pani doktor.– Cofnął się, zdając sobie sprawę, że błyszczące ostrze łopaty oblepia przed chwilą spulchniana ziemia.Bał się tego narzędzia, którym lekarka wciąż jeszcze mogła go pogrzebać.– Wszystkie są martwe.pani Saito, Monique, Trudi i Inger.– Przykro mi, Neil.– Uśmiechnęła się z udawaną skruchą.– Wiedziały, że przyszła pora, by odejść.Poprosiły mnie, żebym je uśpiła.A teraz możesz mi pomóc zanieść je do ogrodu.Francuzi ich tam nie znajdą.– Doktor Barbaro, Monique już nie jest w ciąży.Co się stało z dzieckiem? Czy znajduje się w żłobku?– Nie.Nie mogłyśmy dopuścić, żeby mała umarła w brzuchu matki.Pozostałe dziewczynki były młodsze.Nie miały świadomości, że zasypiają.– Lekarka uniosła łopatę, jakby błogosławiła wyspę.– Córeczka Monique już odpoczywa w ogrodzie.Czeka na matkę.Posadzimy na ich grobach lilie.lilie z rezerwatu.– Pani doktor.– Neil odwrócił się gniewnie w stronę namiotów.Policzył potrząsane przez wiatr klapy, przeświadczony, że również Kanadyjki, Nowozelandki i Szwedki leżą zimne na łóżkach.– Co stało się z Nihalem? Z Marthą? Z Heleną?– Też odeszli.Razem.Nie chcieli z własnej woli, więc ich wyprawiłam w drogę.– Dlaczego?! Doktor Barbaro, dlaczego?! – Krzyknął na nią, ale nie zareagowała, jakby nagle ogłuchła.Wyrwał jej z ręki łopatę.– Dlaczego pani wszystkich zabiła?! Oni kochali rezerwat!– Był im potrzebny odpoczynek.Wszystkim.nawet małemu Nihalowi.– Podrapała się w drżącą rękę i z uśmiechem spojrzała w niebo.– Nigdy nie byli naprawdę szczęśliwi w rezerwacie.To zbyt wiele od nich wymagało.– Zabiła pani mężczyzn.– Neil uświadomił sobie, że pogodził się ze śmiercią Kima, profesora Saito i Carline’a, lecz śmierć kobiet graniczyła z absurdem.– Ale dlaczego kobiety?– Nie były wystarczająco silne.W rezerwacie potrafią przetrwać tylko silni.Tacy jak ty i ja.Neil, wywalczyliśmy sobie prawo do życia.Do uszu Neila doszedł czyjś słaby głos, jakby miauknięcie kota, z namiotu za żłobkiem.Zacisnął dłoń na stylisku łopaty i nie dopuścił do siebie doktor Barbary, gdy chciała go objąć.Z otwartego wrzodu na górnej wardze ust lekarki spływała na zęby krew.Chłopiec rzucił łopatę pod nogi lekarki i pobiegł do namiotu, z którego dochodził jęk.Pielęgniarki z Nowej Zelandii leżały na podłodze wśród porozrzucanych ubrań i pościeli.Usiłowały się ratować.Patsy była ledwie przytomna i nie poznała Neila, ale Annę wyciągnęła do niego rękę.– Neil, poszukaj dzieci.Bądź ostrożny.Doktor Barbara.Posadził ją, przysuwając plecami do łóżka, i zmusił do zwrócenia zawartości żołądka.Zwymiotowała na dłonie krwawy śluz.Wytarła je o bluzkę i opierając się na ramieniu Neila, z trudem wciągała powietrze.Ciesząc się, że jest przytomna, odwrócił się do Patsy.Ocucił ją ze śpiączki, wymierzając klapsy w policzki.Uklęknął i okraczył jej nogi, masując uda, żeby zwiększyć dopływ krwi do serca – tak jak nauczyli go ratownicy na plaży w Waikiki.Obie pielęgniarki miały na sobie robocze ubrania.Neil, widząc wcześniej porozrzucane w gabinecie doktor Barbary ampułki i strzykawki, dziecinnie łatwo potrafił sobie wyobrazić, jak lekarka aplikuje młodszym nowicjuszkom obiecane „witaminy”, wspomagana przez ufne Nowozelandki, które dzięki temu ostatnie dostały śmiertelne zastrzyki.– Neil, dzieci.I Nihal.– Annę wciągała powietrze przez zaciśnięte zęby.– Nie pozwól doktor Barbarze zbliżać się do nich.Odpędził muchy z jej twarzy i wziął ją za ręce, ale go odepchnęła i usiadła na łóżku.Zostawił pod jej opieką Patsy i wyszedł na dwór.Zastanawiał się, jak zmusić doktor Barbarę do udzielenia pielęgniarkom pomocy lekarskiej.Stała pośrodku pasa startowego, uśmiechając się do chorych albatrosów, które na chwiejnych nogach dreptały ku niej z plaży.– Doktor Barbaro! Annę i Patsy są wystarczająco silne! Mogą wspólnie z nami żyć w rezerwacie.Czekał na odpowiedź, ale od razu spostrzegł, że lekarki nie interesuje już ani on, ani Nihal, ani młode kobiety, którym wstrzyknęła truciznę.Błąkała się po pasie startowym, roztrącając żarzące się szczątki przedmiotów, zbyt pochłonięta przez demony z jej świata a rebours, żeby móc usłyszeć warkot nadlatującego śmigłowca.Francuski dwurotorowy helikopter sunął tuż nad powierzchnią wody.Był o milę od wyspy.Gdy przemknął nad mieliznami, posyłając ku Saint-Esprit drobne, spienione fale, lekarka zmarszczyła brwi i wskazała dłonią szarą sylwetę „Sagittaire’a”, zakotwiczonego za rafą.Za kurtyną unoszącego się ku niebu dymu ukazał się smukły dziób korwety i światła sygnałowe.– Neil, nadszedł czas! – Lekarka podeszła do niego.Po chwili niezdecydowania, kiedy sprawiała wrażenie, że nie chce rozpoznać tego wojennego okrętu, odzyskała całą swoją witalność.Nawet ślady po ukąszeniach przez owady na jej czole zdawały się emanować wściekłością.Stała się tą samą aktywną kobietą o silnej woli, którą kiedyś poznał przed hotelem w Waikiki.Trzymała w dłoni chromowany pistolet, zabrany Davidowi Carline’owi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]