[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była nieco zdziwiona, że Cody zostawia jej wybór.Oznacza to, że nie jest zbyt pewien, jak należy postępować w podobnej sytuacji.A może chce dać do zrozumienia, że ma pełne zaufanie do jej prawniczych umiejętności.Obdarzyła go uśmiechem, który miał go uspokoić i zapewnić, że wszystko jest pod kontrolą.Zawsze okazywała taki uśmiech klientom przed oczekiwanym rozstrzygnięciem ważnej sprawy.Następnie poprawiła bluzkę, wsuwając w spódnicę jej skraj, który się wymknął w czasie jazdy, i ruszyła w stronę bocznych drzwi kościoła.Wątpiła, by w roboczy dzień za kwadrans dwunasta w świątyni cokolwiek się działo, ale na wszelki wypadek wolała nie wchodzić od frontu.- Czy mamy jakiś plan? - spytał Cody, idąc krok za nią.- Moim planem jest dowiedzieć się, gdzie przebywa wielebny Stanhope i pilnować, żebyś nie otwierał buzi.- Jesteś osobą obcą, a tutaj są sami południowcy - uświadomił jej.- Może się okazać, że mówicie zupełnie innymi językami.- Przebywam tu od dwudziestu czterech godzin i zdołałam się o tym przekonać.Ile ci czasu zajęło, żebyś zaczął ich rozumieć?Nie odpowiedział, tylko się uśmiechnął, jakby dziękował jej za dobre chęci.Grzecznie uchylił przed nią drzwi.Podziękowała mu także uśmiechem.Wnętrze było klimatyzowane.Rozkoszując się chłodem, Jane rozejrzała się po jasno oświetlonym korytarzu wyłożonym linoleum.Na ścianie, na wielkiej tablicy, wisiały ogłoszenia i miesięczny program parafialnych imprez.Liczne drzwi prowadziły do pomieszczeń po obu stronach korytarza.Pierwsze stały otworem.Jane ruszyła w ich kierunku, Cody za nią.Stanęła w progu i zajrzała do środka: przy długim stole siedziała otyła kobieta i wycinała duże litery z kolorowego papieru.Na widok Jane i Cody'ego odłożyła nożyczki i wyszczerzyła w uśmiechu zęby.Następnie na gruby nos włożyła okulary, które dotąd wisiały na łańcuszku wokół szyi.- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytała śpiewnie.- Zajmiemy pani tylko chwilkę - obiecała Jane.- Widzę przecież, że jest pani bardzo zajęta.- Wskazała głową na papier i litery.- To dla przedszkola - wyjaśniła kobieta, pokazując z dumą kilka liter.- W przyszłym tygodniu rozpoczynamy letnią szkółkę i sala dla dzieciaków jeszcze nie jest gotowa.Niektóre z tych liter strasznie trudno jest wyciąć.Próbowała pani kiedy wyciąć literę B?- Nie, nigdy - przyznała Jane.Cody stał tuż za nią.Jego niepokój i zniecierpliwienie były niemal wyczuwalne.Jednakże Jane wiedziała, że w takich sytuacjach nie należy się spieszyć.Jeśli kobieta chce porozmawiać o trudnościach z wycinaniem papierowych liter, tym lepiej.Oswoi się i chętniej będzie mówiła o innych rzeczach.- Litera G też nie wydaje mi się łatwa - rzuciła na przynętę.- Nie tak jak B - zapewniła kobieta.- Bo widzi pani, te środki w B nie utrzymują się same.A G Wyszło mi zupełnie dobrze.- Podniosła wysoko jaskrawożółtą literę.- Tak, trzeba umiejętnie wycinać na zakrętach i wyjdzie dobrze.Ale B jest niemożliwe.Zaraz potem jest O i Q.- Kobieta ułożyła litery w stosik, po czym całkowicie skoncentrowała się na Jane i Codym.- Czym mogę wam służyć, moje kochaniątka? Jesteście tu nowi? Chcecie się zapisać do naszej parafii? Wiem, że większość tutejszych to katolicy, ale my z otwartymi ramionami przyjmujemy wszystkich, bez względu na wyznanie.Nazywam się Davis.Jestem nauczycielką w przedszkolu.- Myśmy chcieli tylko zadać jedno pytanie, pani Davis.O tutejszego pastora.Przez twarz pani Davis przemknął cień, ale natychmiast oblekła ją w czarujący uśmiech.- Wielebny Joe Jeffrey Hammond.Uroczy człowiek, wspaniały pastor.Na duszy tego człowieka nie ma ani jednej skazy.- Chodzi mi o poprzedniego pastora - wyjaśniła Jane.- Roberta J.Stanhope'a.Pani Davis prychnęła, policzki jej pociemniały.Zaczęła tak gwałtownie potrząsać głową, że jej srebrne loczki zatańczyły.- Nie lubię o nikim mówić źle, ale ten człowiek.- widać było, że chętnie zastąpiłaby to ostatnie słowo innym, bardziej dobitnym - już nas na szczęście opuścił.I nikt go nie żałuje.Jane zauważyła, że Cody z trudem się opanowuje: ma przyspieszony oddech, dłonie zacisnął w pięści i w napięciu czeka na ciąg dalszy.Na pewno język go świerzbi i pragnie włączyć się do rozmowy, by móc rzucić kilka obelg pod adresem pastora.Jane wolała zastosować inną metodę:- Nie jesteśmy zwolennikami wielebnego.- Niech go pani nie nazywa wielebnym - przerwała pani Davis.- Niech pani nie używa tego słowa.Nie ma w nim nic z wielebności.Ten, ten.człowiek zaprzedał duszę diabłu za popołudnie rozkoszy.Powinien spalić się ze wstydu.- Powinien, z pewnością powinien - zgodziła się Jane.No bo rzeczywiście, gdyby Stanhope choć trochę się wstydził tego, co zrobił, to nie złożyłby pozwu przeciwko gazecie i Cody'emu.Ale gdyby nie złożył pozwu, to Cody żądałby za podpis pieniędzy.- Poszukujemy pana Stanhope'a.Czy może pani lub ktoś z parafian wie, gdzie go możemy zaleźć?- W piekle.Smaży się w piekielnym ogniu - oświadczyła pani Davis.- Czy był tu już przed nami ktoś, kto go szukał? - wtrącił się Cody.- Bo z tego, co pani mówi, rozumiem, że jest załatwiony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]