[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znalaz³ starego czarodzieja czytaj¹cego powieœæ w bibliotece Farena Rochestera.Sirrit by³ ubrany tak jak poprzednio, w powiewn¹ czarno-srebrn¹ szatê iwydawa³ siê ca³kowicie poch³oniêty lektur¹.— Jestem rozczarowany — zaœmia³ siê Aubrey.— Wygl¹dasz jak ucieleœnieniepotê¿nego czarodzieja, wiêc bytem przekonany, ¿e znajdê ciê w pracowni,sporz¹dzaj¹cego mikstury, a przynajmniej studiuj¹cego jak¹œ magiczn¹ ksiêgê.Sirrit z uœmiechem od³o¿y³ ksi¹¿kê i wskaza³ na fotel obok.Aubrey usiad³.— Zapamiêta³em ju¿ wszystkie potrzebne zaklêcia, wiêc teraz mam czas oddaæ siêtrywialnym przyjemnoœciom — odpar³ starzec.— Nazywasz siê Aubrey, prawda? Twójmistrz nie pofatygowa³ siê, ¿eby ciê przedstawiæ, ale gdzieœ pos³ysza³em twojeimiê.— Ja twoje s³ysza³em w wielu ró¿nych miejscach — rzek³ Aubrey.— Jednak przedewszystkim od mojego mistrza, Cyrila z Po³udniowego Portu.Sirrit podniós³ brwi; wydawa³o siê, ¿e ta wiadomoœæ zrobi³a na nim wra¿enie.Ach! Jesteœ jednym z uczniów Cyrila.A zatem musisz byæ bardzo dobry lub bardzoz³y.Aubrey znów zaœmia³ siê.— Mogê zrozumieæ bardzo dobrego, ale bardzo z³ego?— Jeœli odprawi³ ciê, poniewa¿ nie chcia³eœ siê uczyæ.— Nie.Prawdê mówi¹c, bardzo wiele nauczy³em siê od Cyrila.Jednak uzna³, ¿eskorzystam ucz¹c siê tak¿e u innych nauczycieli i pos³a³ mnie do Glyrendena.— To trochê dziwne — rzek³ sucho Sirrit.— Dlaczego?— Cyril i Glyrenden nigdy nie byli.— Sirrit wzruszy³ ramionami —sojusznikami.— Nie trzeba kogoœ lubiæ, ¿eby szanowaæ jego umiejêtnoœci— powiedzia³ spokojnie Aubrey.Niedawno sam siê o tym przekona³.Sirrit uœmiechn¹³ siê.— Mimo to.Cyril zazwyczaj jest bardziej rygorystyczny.— Ty te¿ nie lubisz Glyrendena — mrukn¹³ Aubrey.— Jednak musisz przyznaæ, ¿ema wielk¹ moc.Co wcale nie sk³ania mnie do zmiany zdania.Aubrey rozeœmia³ siê i roz³o¿y³ rêce.Etyka zawodowa nie pozwala³a mu zbytg³êboko wnikaæ w sens tej uwagi.— Teraz Glyrenden jest moim mistrzem i uczê siê od niego— rzek³.— Nie mogê Ÿle o nim mówiæ.— A ja wcale bym tego nie chcia³ — rzek³ uprzejmie Sirrit.— Powiedz mi wiêc, czy dobrze siê tu bawisz?— Bardzo.Szczególnie chcia³bym pogratulowaæ ci doskona³ej pogody.Sirrit znów uœmiechn¹³ siê.— Czy to takie oczywiste?— Nie, to wspania³e.Wiem, ¿e na dziœ wieczór zaplanowano jak¹œ ceremoniê, leczja jestem z dalekiego królestwa.Nie znam waszych tradycji.Sirrit wygodnie usiad³ w fotelu.— No có¿, tutaj tê ceremoniê te¿ rzadko siê odprawia, ale Faren bardzointeresuje siê niektórymi dawnymi zwyczajami, a to jeden z nich.W dawnychczasach ludzie wierzyli, ¿e wszystko posiada duszê.Czcili ziemiê za jejskarby, s³oñce za jego ciep³o, kukurydzê, pszenicê i wszelkie roœliny.Wierzyli, ¿e wszystkie stworzenia maj¹ dusze, dlatego gdy zabili jelenia,przepiórkê czy królika, modlili siê do ducha zwierzêcia, które zginê³o, byutrzymaæ ich przy ¿yciu.Ich byt by³ nieustann¹ walk¹ o zachowanie równowagi zinnymi stworzeniami — istotami — z którymi dzielili œwiat.Wszystko by³o dlanich zdumiewaj¹co ¿ywe — drzewa, kamienie, rzeki, gwiazdy i ksiê¿yc.Ka¿demia³o swoj¹ to¿samoœæ, osobowoœæ, jeœli wolisz tak to nazwaæ, a ludzietraktowali je z szacunkiem i kurtuazj¹, tak jak innych ludzi.A nawet wiêksza,zwa¿ywszy, ¿e regularnie wadzili siê ze sob¹ — stwierdzi³ weso³o Sirrit.Aubrey by³ zafascynowany.— A wiêc ta dzisiejsza ceremonia.— Och, jest bardzo przeinaczona.Tysi¹c lat temu odprawiano j¹, aby zapewniæobfite zbiory — by³yby mod³y, pieœni pochwalne, sk³adanie w darze p³odówrolnych.Chocia¿ zawsze dziwi³o mnie — doda³ filozoficznie Sirrit — ¿ejakakolwiek kultura akceptowa³a palenie czegoœ w ofierze.Nie uwa¿asz? Chcêpowiedzieæ, ¿e jeœli chcesz uhonorowaæ ducha pszenicy jako ¿yw¹ istotê,posiadaj¹c¹ rozum i duszê, dlaczego masz j¹ paliæ? Czy to nie jest inny sposóbzabicia jej? Dlaczego zabijanie mia³oby byæ wyrazem szacunku dla bogów zbo¿a,zak³adaj¹c, ¿e s¹ takowi?Aubrey rozeœmia³ siê.— Jednak to pytanie teoretyczne, prawda? Chcê powiedzieæ, ¿e nie ma bogów zbó¿.Pszenica nie ma duszy.Prawda?Sirrit roz³o¿y³ rêce.By³y ¿ylaste i silne; rêce czarodzieja, nawyk³e do magii.— Zbo¿a.nie wiem.Pewnie nie.Jednak zwierzêta? Na pewno.Ska³y?Podejrzewam, ¿e nie.Sama ziemia? Czasem myœlê, ¿e tak, czasem, ¿e nie.Drzewa? Jestem tego pewny.Ksiê¿yc? Nie.— Drzewa? — przerwa³ mu Aubrey.— Zwierzêta, byæ mo¿e — tu móg³bym przyznaæ ciracjê — ale drzewa? Mia³yby duszê? Jak ludzie —jak myœl¹ce, oddychaj¹cestworzenia? To nie wydaje mi siê mo¿liwe.Sirrit spojrza³ na niego przeci¹gle i badawczo.Aubrey mia³ wra¿enie, ¿eczarodziej zastanawia³ siê, czy powiedzieæ mu coœ, ale zrezygnowa³.— Czy szed³eœ kiedyœ sam przez las? Czy nie czu³eœ, ¿e otacza ciê coœ znaczniestarszego i o wiele m¹drzejszego od ciebie? Czy wêdrowa³eœ kiedyœ przez starycedrowy las — wœród drzew tak grubych, ¿e nie móg³byœ ich obj¹æ, nawet gdybyœwzi¹³ siê za rêce z czterema innymi mê¿czyznami ? Czy wiesz, jak stare s¹niektóre drzewa? Wiesz, ile pokoleñ ludzi widzia³y, przetrwa³y i zapomnia³y?Czy rozumiesz, w jaki sposób rosn¹, korzeniami wyci¹gaj¹c substancje z samejziemi, a ramiona wyci¹gaj¹c do s³oñca? Z czego jest zbudowane drzewo — z wody,powietrza, ziemi i s³onecznego ciep³a? To podstawowe sk³adniki œwiata,przyjacielu.Je¿eli drzewo nie jest ¿ywe, to ludzie te¿ nie, poniewa¿ mysk³adamy siê zaledwie z wody i powietrza.Aubrey milcza³ chwilê, a potem zaœmia³ siê cicho.— Prawie mnie przekona³eœ — rzek³.— Uwierz w to — rzek³ Sirrit, patrz¹c na niego niezg³êbionymi, m¹drymi oczamistarego czarodzieja.— Obiecujê ci, ¿e pewnego dnia przekonasz siê, ¿e mówiêprawdê.Tego wieczoru kolacja by³a póŸna i mniej ceremonialna.Wszyscy goœcie FarenaRochestera przebrali siê w eleganckie wersje wieœniaczych strojów — mê¿czyŸni wskórzane spodnie i kamizelki, kobiety w spódnice i bluzki.Proste i po¿ywnejedzenie pasowa³o do charakteru imprezy; wszyscy pili piwo zamiast wina iœmiali siê z tego.Kiedy skoñczyli jeœæ, Faren Rochester zaprowadzi³ ich do przedsionka, gdzieczeka³a s³u¿ba.Jeden po drugim goœcie odbierali z r¹k s³u¿¹cych woskoweœwiece, zapalali je od ma³ego mosiê¿nego kaganka stoj¹cego przy drzwiach iwychodzili w aksamitny mrok.Gdy ju¿ wszyscy stali na brukowanym dziedziñcu,os³aniaj¹c d³oñmi p³omienie œwiec przed zab³¹kanymi podmuchami wiatru, jakaœkobieta zaczê³a œpiewaæ melodyjn¹ piosenkê.Jeden po drugim, przy³¹czyli siê doniej inni.Aubrey nigdy nie s³ysza³ tej piosenki, ale wiêkszoœæ goœcinajwidoczniej dobrze j¹ zna³a.Tutaj, na otwartej przestrzeni, pod wynios³ymsklepieniem czarnego nieba, pe³gaj¹ce œwiate³ka œwiec zdawa³y siê nik³e is³abe; stuosobowy chór œpiewa³ dziwnie cicho wœród przyt³aczaj¹cej nocnejciszy.Jest nas za ma³o, pomyœla³ nagle Aubrey, mocniej przyciskaj¹c œwiecê do piersii zastanawiaj¹c siê, gdzie w tym t³umie jest Lilith.Jest nas za ma³o, byodegnaæ ciemnoœæ i pokonaæ duchy.I chocia¿ w przeciwieñstwie do Sirrita niewierzy³, ¿e ka¿dy element œwiata ma swoj¹ duszê, nagle poczu³ siê ma³y is³aby.Œpiewaj¹c now¹ piosenkê, goœcie powoli opuœcili dziedziniec i sformowali pochódna jednej z brukowanych dróg, które wiod³y do lasów le¿¹cych na ziemiRochestera.Aubrey, id¹c niemal na koñcu, patrzy³ na pod¹¿aj¹cych przed nim, nad³ugi rz¹d p³omyków widocznych na krêtej leœnej œcie¿ce, chwilami zas³anianychprzez pnie drzew i nisko zwisaj¹ce ga³êzie.P³omyki migota³y; d³onie trzymaj¹ceœwiece zdawa³y siê bezcielesne; g³osy œpiewaków nadlatywa³y z oddali,przeci¹g³e i upiorne jak jêki umar³ych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]