[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdybym nie był awanturnikiem, leżałby pan z pewnością tu na pokładzie z poderżniętym gardłem, rozwalonym od ucha do ucha.Pan Travers machnął ręką, jakby oganiał się od tych słów.Ale słyszeli Lingarda także i inni.Carter przysłuchiwał się bacznie, a małemu, grubemu kapitanowi zaświtało widać poczucie niebezpieczeństwa, gdyż podbiegł na swych krótkich nogach i ciągnąc Cartera za rękaw jął rozpaczliwie bełkotać.- Co on mówi? Kto to jest? Co się dzieje? Czy krajowcy są wrogo dla nas usposobieni? W mojej książce stoi wyraźnie: „Krajowcy usposobieni życzliwie wzdłuż całego wybrzeża.” W mojej książce.Carter, który spoglądał na burtę, wyrwał mu rękę.- Niech pan zejdzie do kredensu, panie szyper, gdzie jest właściwe miejsce dla pana, i niech pan znów sobie odczyta ten ustęp o krajowcach - rzekł gwałtownie i pogardliwie do swego zwierzchnika.- Bodajem przepadł, jeśli jaki dzikus nie skrada się już na pokład, żeby pana pożreć - razem z pańską książką.Niechże pan zejdzie z drogi i pozwoli tym panom wziąć się za czuby.Po czym zwróciwszy się do Lingarda wycedził w zwykły swój sposób:- Ten pomylony pański pomocnik odesłał z powrotem waszą łódź, i to z parą gości w dodatku.Lingard nie zdążył jeszcze zrozumieć dokładnie znaczenia tych słów, gdy ujrzał dwie głowy wznoszące się nad burtą - głowę Hassima i głowę Immady.Potem ciała ich ukazały się ponad poręczą, jak gdyby te dwie istoty wyłaniały się stopniowo z płytkiego morza.Przez chwilę stali-na burcie spoglądając w dół na pokład niby przed wstąpieniem w nieznane, wreszcie zeszli i skierowali się ku rufie wkraczając w półcień pod zasłoną rozpostartą nad wspaniałym otoczeniem i zawiłymi uczuciami istnień dla nich niezrozumiałych.Lingard wykrzyknął natychmiast:- Co słychać, o radżo?Hassim obiegł oczami pokład szkunera.Zostawił był strzelbę w łodzi i zbliżał się z próżnymi rękoma, spokojny i pewny siebie, jakby nikły uśmiech na jego wargach oznaczał jakąś korzystną propozycję.Immada, na wpół przez niego zasłonięta, szła za nim lekkim krokiem z łokciami przyciśniętymi do boków.Gęste frędzle jej rzęs były spuszczone jak zasłona.Wyglądała bardzo młodo; zdawało się, że jest pogrążona w zadumie; robiła wrażenie nieśmiałej, a zdecydowanej.Zatrzymali się przed białymi na odległość ramienia i przez pewien czas nikt nie odezwał się ani słowem.Wreszcie Hassim spojrzał znacząco na Lin-garda i rzekł szybko z lekkim ruchem głowy, który ogarnął niejako cały bryg:- Nie widzę armat!- N.nie! - odpowiedział Lingard i wydał się nagle bardzo zmieszany.Przyszło mu na myśl, że pierwszy raz w ciągu dwóch lat lub więcej zapomniał, zapomniał ze szczętem o istnieniu tych ludzi.Immada stała smukła i sztywna, ze spuszczonymi oczami.Hassim obserwował swobodnie twarze obecnych, jakby szukał nieuchwytnych rysów podobieństwa albo subtelnych odcieni odróżniających tych ludzi.- Cóż to za nowe najście? - spytał gniewnie pan Travers.- To są ci rybacy, proszę pana - wtrącił kapitan - których widzieliśmy przez ostatnie trzy dni snujących się po morzu; tacy są głupi, że nie odpowiadali wcale na nasze okrzyki - a przydałby się kawałek ryby na śniadanie.- Uśmiechnął się służalczo i naraz - bez żadnej do tego zachęty - zaczął ryczeć:- Hej, Johnnie! Mieć ryba! Ryba! Jedna ładna ryba! Co? Rozumie? Ryba! Ryba.- Nagle urwał i rzekł tonem pełnym szacunku: - Nie można się dogadać z tymi dzikusami! - wreszcie wycofał się jak po dokonaniu czegoś bardzo sprytnego.Hassim spojrzał na Lingarda.- Dlaczego mały biały człowiek narobił tyle hałasu? - zapytał niespokojnie.- Oni chcą jeść ryby - rzekł Lingard wściekłym tonem i wobec wyrazu niezmiernego zdumienia, który pojawił się natychmiast na twarzy Malaja, nie mógł powstrzymać krótkiego, beznadziejnego śmiechu.- Jeść ryby! - powtórzył Hassim otwierając szeroko oczy.- O biali ludzie! O biali ludzie! Jeść ryby! Dobrze! Ale po co ten hałas? I dlaczego przysłałeś ich tutaj bez armat? - Tu spojrzał znacząco wzdłuż pokładu, który był przechylony wskutek osadzenia jachtu na mieliźnie, i dodał kiwnąwszy głową w stronę Lingarda: - I bez umiejętności?- Nie powinieneś był tu przybywać, Hassimie - rzekł gniewnie Lingard.- Tu nikt nic nie rozumie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]