[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszedł i spostrzegł, że oczy mózgu go nie widzą.Uważając, by nie wejść w pole widzenia oczu, podszedł do pompy wtłaczającej do klosza płyn i odłączył ją.— To będzie najlepsze wyjście — pomyślał.— Umrze z niedotlenienia nie zdając sobie nawet z tego sprawy.Przecież mózg nie ma układów kontrolujących zawartość tlenu.Po prostu zaśnie i nie obudzi się już.Gdybym usunął płyn z klosza, umarłby wcześniej, ale wiedziałby, że umiera.Patrzył jeszcze przez chwilę na zapis aktywności mózgu w ekranie oscyloskopu, a potem wyszedł.Zamknął drzwi i wtedy spostrzegł Dorna.— Niech pan mi odda swoje klucze — powiedział.— Nie… nie mam.— Trudno.Zostawi je pan u portiera.Od dzisiaj nie pracuje pan już w instytucie.— Dlaczego? Przecież ja…Nie słuchał dalej.Schodami zszedł do podziemi.Zataczał się lekko i niekiedy wspierał się o ścianę.Brak koordynacji; jak to określił Dorn — pomyślał — ale muszę być teraz skoordynowany przynajmniej na kilka minut.Doszedł do drzwi komory zasilania.Zamek był skomplikowany, a palce miał niezbyt zręczne.W końcu wszedł jednak do środka.Światła zapaliły się automatycznie.Zobaczył grube miedziane przewody, bezpieczniki i tablice ze skrzyżowanymi piszczelami.To była instalacja główna.Poszukał awaryjnej.Najpierw wyłączył akumulatory i zerwał przewody tej instalacji.— Co pan robi?To był Dorn.— Proszę stąd wyjść! — powiedział Molnar.— Ależ tak nie można, wszystkie doświadczenia… wszystko stanie.Preparaty zginą…Molnar sięgnął do głównych bezpieczników.— Nie! — krzyknął Dorn i rzucił się na niego.Odepchnął go z całej siły.Ręka Egberga była silna.Tam ten uderzył głową w płytę rozdzielczą i upadł.Leżał nieruchomy na kamiennej posadzce.Teraz Molnar wyrwał bezpieczniki.Światło zgasło.Bezpieczniki cisnął za skrzynię akumulatorów i wyszedł na schody.Gdzieś w górze buczała syrena alarmowa.Preparaty zginą — pomyślał.Potem myślał jeszcze o trzymiesięcznym czuwaniu mózgu Egberga, nieustannym czuwaniu, szklanych ścianach klosza i oczach, które nie mają mięśni, by zmienić swoje położenie, o czekaniu ze świadomością, że nic poza czekaniem zdarzyć się nie może.Doszedł do bramy.— Pan wychodzi, doktorze? — zapytał odźwierny.— Tak.— Czy mam pójść z panem?Molnar spojrzał na niego uważnie:— Dlaczego: „pójść ze mną”?— Pan mi uratował życie, doktorze.I wychodzi pan, gdy jest alarm i słyszę syrenę.Pan wychodzi na dłużej?— Tak, ale zostań… Sancho.— Nazywam się Tomb.— Ja też naprawdę nazywam się Molnar.Skinął mu głową, minął bramę i zaczął ścieżką schodzić w dół.Konrad FiałkowskiCerebroskopHistoria zaczęła się, gdy profesor Pat wrócił z układu Syriusza.Zaraz po powrocie rozpoczął wykłady z elementów cybernetyki na naszym kursie.Był to mały człowieczek z kruczoczarną, krótko przystrzyżoną czupryną, miotający się z niespożytą energią przed pulpitami wideotronów.Z Syriusza przywiózł czarną emulsję ochronną na swych gałkach ocznych i nie usunął jej na Ziemi, tak że twarz jego była trochę bez wyrazu, jak twarze androidów.Na Syriuszu emulsja ta chroniła wzrok od ultrafioletowego promieniowania tej gwiazdy, na Ziemi nie miała oczywiście żadnego zastosowania i była nieco szokującym uzupełnieniem twarzy profesora.Oprócz tego Pat przywiózł diotona, okaz tamtejszej fauny.Hodował go w ogromnym, przeźroczystym, wypełnionym amoniakiem kloszu, zajmującym połowę gabinetu.Dioton unosił się zwykle nieruchomo pod sklepieniem więzienia, przypominając wielki sinoczerwony liść.To właśnie odróżniało gabinet Pata od dziesiątków innych gabinetów, odwiedzanych przez nas w różnych okolicznościach podczas studiów.Lecz profesor stał się powszechnie znaną postacią z innego zgoła powodu.Mianowicie, przywiózł z Syriusza nową metodę egzaminowania studentów.Sposób genialny i bezwzględnie obiektywny, jak twierdził sam Pat; ponure nieporozumienie, zdaniem studentów.— Moi drodzy — powiedział nam profesor na swym inauguracyjnym wykładzie — w naszej pracy nie jest istotne, co się pamięta, od tego są mnemotrony i inne akumulatory informacji.Ważny jest sposób myślenia.To i tylko to zadecyduje o waszych osiągnięciach w przyszłości.Dotychczas, niestety, sprawdzane były tylko wasze wiadomości.A do czego to prowadziło? Do bezkrytycznej wiary w wyniki podawane przez automaty.Do braku chęci, a nawet możliwości analizy tych wyników.Znany jest wam zapewne eksperyment docenta Ramtona, przeprowadzony na stu waszych kolegach, którym dano do rozwiązania proste, pamięciowe niemal zadanie na celowo błędnie wysterowanym automacie.Co się wtedy okazało? Dziewięćdziesięciu sześciu nie zauważyło w ogóle pomyłki, trzech stwierdziło, że gdzieś w obliczeniach jest błąd, lecz tylko jeden „podał prawidłową odpowiedź, zapytując o nią umieszczony obok automat, który przez pomyłkę zapomniano wyłączyć z sieci.Nie wierzę, abyście wy, semantycy programujący skomplikowane układy myślące, tego nie potrafili.Punkt ciężkości zagadnienia leży gdzie indziej.Ten stan rzeczy to nie wasza wina.Przez szereg lat przyzwyczajano was do tego, że między pamiętaniem a znajomością zagadnienia nie ma żadnej różnicy.Lecz to wynikało tylko z niemożliwości rozgraniczenia tych dwu rzeczy.Egzaminator nie mógł przeniknąć do waszych głów i stwierdzić, kto z was umie, a kto pamięta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]