[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Można by sobie wyobrazić zaskoczenie i popłoch miejscowych notabli!Ich dygotanie, ich strach! A przecież władza nie może pracować w klimacie zagrożenia, władza to jest pewna umowność oparta na ustalonych regułach.Wyobraź sobie, drogi przyjacielu, że osobliwy pan miałby zwyczaj zaskakiwania.Powiedzmy, że monarcha leci na północ, gdzie wszystko już przygotowane, protokół dopięty, ceremoniał przećwiczony, prowincja lśni jak lustro, a tu nagle, w samolocie, czcigodny pan wzywa pilota i mówi do niego – synu, zawracaj maszynę, lecimy na południe.A na południu nie ma nic! Nic gotowego! Południe rozwałęsane, zababrane, złachmanione, czarne od much.Gubernator wyjechał do stolicy, notable śpią, policja rozpełzła się po wsiach i łupi wieśniaków.Jakąż by dobrotliwy pan odczuł przykrość! I jakież pohańbienie dla jego godności! A nawet – odważmy się powiedzieć – nawet po prostu śmieszność! Mamy takie prowincje, gdzie lud jest przygnębiająco dziki, nagi i pogański i bez pouczeń policji mógłby dopuścić się obrazy pańskiego majestatu.Mamy inne prowincje, gdzie nieokrzesane wieśniactwo na widok monarchy uciekłoby ze strachu.I pomyśl, przyjacielu, oto osobliwy pan wysiadł z samolotu, a wokół pustka, cisza, szczere pole, jak okiem sięgnąć żywego ducha.Nie ma do kogo zwrócić się, przemówić, pocieszyć, nie ma bramy powitalnej, nie ma nawet samochodu.Co robić, jak się zachować? Postawić tron i rozłożyć dywan? Wypadnie jeszcze gorzej, bo śmieszniej.Tron dodaje godności, ale tylko przez kontrast z otaczającą go pokorą, to pokorność podwładnych stwarza potęgę tronu i nadaje jej sens, bez niej tron jest tylko dekoracją, niewygodnym fotelem o wytartym pluszu i pokrzywionych sprężynach.Tron na bezludnej pustyni – to kompromitacja.Usiąść na nim? Czekać, co nastąpi? Liczyć, że ktoś się pojawi i złoży hołd? W dodatku nie ma nawet samochodu, żeby dostać się do najbliższej osady i odszukać swojego namiestnika.Czcigodny pan wie, kto nim jest, ale jak go tak nagle odszukać? Cóż więc pozostaje naszemu panu? Rozejrzeć się po okolicy, wsiąść w samolot i jednak odlecieć na północ, gdzie wszystko czeka w podnieceniu i niecierpliwej gotowości – i protokół, i ceremoniał, i prowincja jak lustro.Czy można dziwić się, że w tej sytuacji dobrotliwy pan nie zaskakiwał? Niechby, powiedzmy, zaskoczył to jednych, to drugich, to tu, to tam.Dziś zaskoczył prowincję Bale, za tydzień zaskoczył prowincję Tigre.Stwierdza: rozwałęsanie, zababranie, czarno od much.Wzywa notabli prowincji do Addis Abeby, na godzinę nominacji, karci ich i usuwa.Wieść o tym rozchodzi się po całym cesarstwie.I jaki tego skutek? A taki, że notable w całym państwie przestają cokolwiek robić i tylko patrzą w niebo, czy nie nadlatuje dostojny pan.Lud marnieje, prowincja upada, ale to wszystko furda wobec lęku przed gniewem pańskim.A co gorsza, czując się niepewni i zagrożeni, nie znając teraz dnia ani go dziny, połączeni wspólną niewygodą i strachem, zaczynają szemrać, krzywić się, postękiwać, plotkować o zdrowiu miłościwego pana, a wreszcie spiskować, podjudzać do buntów, warcholić i podkopywać, w ich mniemaniu, niełaskawy tron, który – o jakże zuchwałe to myślenie! – żyć im nie daje.Dlatego, aby zapobiec niepokojom w cesarstwie i unikać paraliżu władzy, pan nasz wprowadził jakże owocny kompromis niosący podwójny spokój – jemu i notablom.Teraz wszelcy burzyciele władzy monarszej wytykają najzacniejszemu panu, że w każdej prowincji miał co najmniej jeden pałac, tak prowadzony, aby zawsze był gotowy na przyjęcie cesarza.Prawda, że była w tym może pewna nadmierność, bo – powiedzmy – w sercu pustyni Ogadenu zbudowano okazały pałac utrzymywany przez kilkanaście lat, zawsze ze służbą i świeżą spiżarnią, a niestrudzony pan spędził tam tylko jeden dzień.Ale załóżmy, że trasa wizyty dostojnego pana ułożyłaby się kiedyś tak, iż wypadłoby mu nocować w sercu pustyni.Czy wówczas niezbędność tego pałacu nie okazałaby się oczywistą? Niestety, nasz nieoświecony lud nigdy nie pojmie prawa nadrzędnych racji, a przecież ono właśnie kieruje postępowaniem monarchów.E.:Sala Złota, panie Kapuczycky, godzina kasy.Obok cesarza stoi posunięty już w latach Aba Hanna, a za nim jego woreczkowy.W drugim końcu sali tłoczą się ludzie, niby bezładnie, ale każdy pamięta swoje miejsce w kolejce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]