[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Słyszał tę uwagę już dziesiątki razy.— To mój atut w pracy, panie profesorze.— Jakie trzydzieści lat temu — rzekł Dumar — kiedy byłem jeszcze studentem na wydziale antropologii, napisałem rozprawkę pod tytułem Komunizm pierwotny wśród Indian amerykańskich.Poza tym nie przypominam sobie w moim życiu nic takiego, co mogłoby uzasadniać odwiedziny agenta bezpieczeństwa.— Przychodzę z prośbą o informację, panie profesorze — odparł Wooley z uśmiechem i usiadł na fotelu.— Pan jest, zdaje się, autorytetem w wielu niejasnych dziedzinach.Niejako specjalistą na boku.— Brzmi to cokolwiek niejasno.— Zajmuje się pan wyłącznie takimi sprawami, których uczeni unikają z obawy śmieszności.Na przykład telepatią i jasnowidztwem.Był pan jednym z pierwszych badaczy tych zagadnień.Profesor skinął głową.— Właściwie to nie moja dziedzina, ale interesująca.Teraz zresztą, kiedy pierwsze lody są przełamane, wybitniejsi ode mnie specjaliści zajmują się tym.Ross Wooley potarł nerwowo lewą ręką podbródek.— Nim pójdziemy dalej, panie profesorze, musimy przyjąć za rzecz uzgodnioną, że pytań, jakie będę panu zadawał, choćby bardzo dziwacznych, nie będzie pan z nikim omawiać, nawet z własną rodziną.To życzenie Departamentu.Profesor zmarszczył brwi i jeszcze raz przestudiował bilet Wooleya.— Z biletu wynika, że jest pan funkcjonariuszem państwowym.Proszę o dowody.— Zupełnie słuszne żądanie — uśmiechnął się Wooley.Wydobył portfel i okazał swoją legitymację.Profesor przestudiował ją starannie, po czym nakręcił telefon:— Proszę Departament Bezpieczeństwa… Halo, tu profesor Andre Dumar.W moim gabinecie jest w tej chwili osobnik nazwiskiem Ross Wooley.Czy macie takiego agenta?… Tak, dziękuję.Może pan zechce podać mi jego rysopis?… Dziękuję.Do widzenia.Profesor zwrócił legitymację i opadł na fotel.— Zdaje się, że wszystko w porządku.Jakie są pańskie pytania?— Panie profesorze — Ross Wooley starannie dobierał wyrazy — czy oprócz Ziemi istnieje we wszechświecie życie?Dumar zdjął okulary i popatrzył zdziwiony.— Życie?— Tak jest.Inne formy życia.Uczony namyślał się chwilę i odpowiedział powoli:— Wiemy na pewno, że na Marsie istnieje w każdym razie roślinność.Co do innych planet, jest to raczej nieprawdopodobne.— A w innych układach gwiezdnych?— Pod tym względem opinie autorytetów są bardzo podzielone…— Ale ja chciałbym wiedzieć, jaka jest pańska opinia — rzekł Wooley.Profesor otrząsnął się jakby z irytacją.— Biorąc pod uwagę olbrzymią liczbę gwiazd we wszechświecie, przypuszczać można, ze warunki takie jak w naszym układzie słonecznym istnieją i gdzie indziej.A w takim razie powiedziałbym, że i życie także zapewne istnieje.— Życie istot inteligentnych? — ciągnął Wooley.— Być może.— A teraz dalsze pytanie, panie profesorze, i to bardzo ważne.Załóżmy, ze gdzie indziej istnieje życie; czy takie istoty mogły się dostać na Ziemię?Profesor Dumar poprawił okulary w złotej oprawie.— Kto panu powiedział — syknął — o moich badaniach w tej sprawie?„Pierwszy ślad” — pomyślał agent.— Nikt, panie profesorze — zapewnił gorąco.— Pytałem na ślepo.Ale niech pan będzie łaskaw powiedzieć wszystko, co pan może.Dumar zerwał się z miejsca i podszedł do przenośnego baru.— Wypije pan? — spytał przez ramię.— Nie, dziękuję.— Była to pierwsza przerwa w badaniach.Ale mały agent był podniecony i bez alkoholu.— Ale ja sobie naleję, jeśli pan pozwoli.— Profesor nalał whisky, domieszał wody i wrócił na swoje miejsce.Jednym haustem wypił połowę, następnie zaczął mówić.— Jakieś trzy lata temu zdałem sobie sprawę, ze na Ziemi znajdują się formy życia nienaturalne.Musiały tu przebywać już od dłuższego czasu, mimo to coś w nich zastanawiało.Pierwszą dla mnie oznaką był fakt, że budzą wstręt w innych zwierzętach, łącznie z człowiekiem.— Na czym polega wstręt? — wtrącił Wooley.Profesor nerwowo przesunął dłoń po włosach, jakby trudno mu było tę rzecz wyjaśnić.— Weźmy na przykład pająka albo węża.Dziewięć osób na dziesięć wzdryga się odruchowo na sam ich widok.Moim zdaniem dlatego, że w gruncie rzeczy wiemy o ich obcości.Istoty te obce są dla Ziemi, odczuwamy to podświadomie i dlatego wzdrygamy się.Do tej listy można by dodać szczura i karalucha.Ross Wooley podrapał się w podbródek.— Zawsze myślałem, że strach przed pająkiem i wężem to szczątki instynktu odziedziczonego po człowieku pierwotnym.Przecież te stworzenia są jadowite.— To niczego nie tłumaczy — rzekł profesor, potrząsając przecząco głową.— Po pierwsze, niewiele jest jadowitych wężów, a jeszcze mniej pająków.Po wtóre, odczuwamy coś więcej niż strach: zupełne obrzydzenie.I niech pan sobie przypomni, ze drapieżcę zabijały więcej ludzi pierwotnych niż węże i pająki.Dlaczego więc nie odczuwamy instynktownego wstrętu na widok lwów, niedźwiedzi czy wilków? Ponadto mamy taki sam wstręt, choć może trochę słabszy, do szczurów i karaluchów, a te nie są wcale jadowite.— Przypuśćmy — skrzywił się agent.— Ale jak się tutaj dostały? Nikt chyba nie będzie twierdził, ze pająki czy węże albo tez szczury potrafią budować statki kosmiczne.— Mówiąc szczerze, jest to największa trudność w mojej teorii.Mam dwie odpowiedzi, ale żadna nie jest wystarczająca.— Czy mogę wiedzieć jakie?— Jedno tłumaczenie jest to, że statek kosmiczny przybył na Ziemię przed laty i rozbił się.Obce formy życia, jakie tam były, musiały pozostać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]