[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ty po prostu musisz czytać takie historie.Złożył gazetę i spojrzał jej w twarz.Natychmiast ukryła się za chmurą papierosowego dymu.Była czujna.Ale miała rację.Nie chciał czytać o statystyce wypadków samochodowych ani o wyborach burmistrza czy wyścigach chartów.Bał się, że Lisa dopije kawę, wypali drugiego papierosa i zniknie w łazience na piętrze.Pragnął z nią rozmawiać, pragnął jej bliskości.- Owszem - przyznał, zdejmując okulary.- Uważam, że powinno cię to zainteresować.Ponieważ.Lisa siedziała pod oknem salonu i patrzyła w wilgotne od deszczu szyby.Urwał, widząc jej minę.- A więc powiem to raz jeszcze.Nie interesują mnie te morderstwa.- Kolejna chmura dymu.- I proszę cię, daj mi spokój.- Dobrze.Poszedł do kuchni, by wrócić stamtąd już po chwili ze spryskiwaczem do kwiatów i pomysłem na kontynuowanie tematu.- Ja się boję o ciebie, Liso.- Zaczął od rosłych fikusów, stojąc tyłem do niej.- Kiedy kolejny raz zapowiadasz, że wrócisz nad ranem, jakąś nocną taryfą.Boję się, że przeczytam w porannej gazecie, że to właśnie ty jesteś kolejną ofiarą.- Ach tak?- Tak.Te kobiety giną w parku, nad jeziorem, w bogatych dzielnicach miasta i jak ta ostatnia, w tanich, mało romantycznych motelach.Giną wszędzie.Gdzie popadnie.Cóż z tego, że łapią sprawcę? Nic.One wychodzą z domów i idą prosto w paszczę mroku.Jeśli nawet zostają w domach, mrok przychodzi po nie.Czy naprawdę nie widzisz, że dzieje się coś dziwnego? Nasz znajomy komisarz jasno mówi, że nie ma pojęcia, o co tu chodzi.Sprawcami są zwykli ludzie.Niewiele nawet pamiętają.Ofiary stają się coraz bardziej przypadkowe.Przeczekajmy ten okres razem.Tak będzie bezpieczniej.Zaczął zraszać kolonię filodendronów, czując na sobie jej rozzłoszczone spojrzenie.Bał się, że Lisa odejdzie.Że roześmieje się i umknie do własnego świata, w którym on zupełnie nie dawał sobie rady.Nie potrafił rozmawiać, kiedy widział jej kosmetyki, toaletkę i te wszystkie magiczne przybory, których przeznaczeniem było służenie kobiecej urodzie.Tam, na piętrze, Lisa była poza jego zasięgiem.- Jesteś szalony.- Odetchnął słysząc jej głos.- Ale nie wylewaj tego na mnie.Zacząłeś już lata temu, jak tylko przydarzył się ten cholerny wypadek, a w krótki czas później, po śmierci drogiej Habbloth odbiło ci na dobre.Czy ten urwany kafelek-głośnik to także sprawka „mroku"? Czy Habbloth zginęła zamordowana przez instalację Mitsubishi, którą spieprzył partacz, czy może przez niewidzialnego gwałciciela żyjącego w twardym dysku jej domowego komputera? A dziwka, o której mi przed chwilą czytałeś.Czy jej motel sąsiaduje z naszym domem? To są twoje wymysły, Brandon.Wytwory twojej chorej wyobraźni.Zatrzymaj je dla siebie lub wyślij listem poleconym do jakiegoś brukowca.Mnie zostaw w spokoju.Dawno nie mówiła tak dużo.Zacisnął powieki, zatrzymując pod nimi obraz zroszonej wodą zieleni liści.Uspokajał się powoli.- Boję się o ciebie.Mam złe przeczucia - powtórzył.Zaśmiała się.Wiedział, że zaraz wybuchnie.- To jakiś nowy wymysł czy twój cynizm po prostu obrasta w tłuszcz? Dasz mi wreszcie spokój?- Nie - odparł po chwili.- Boję się o ciebie.Usłyszał przekleństwo.Otworzył oczy i ostrożnie spryskał niskie, gęste grubosze rozstawione w kształcie wieloramiennej gwiazdy, tuż pod parapetem oświetlonym południowym słońcem.- Wypierdalaj, Brandon.Odejdź z tego domu.Odejdź - powtarzała napiętym głosem.Kiedy zaczęła krzyczeć, odstawił spryskiwacz i odwrócił się.Nie chciał marnować tej chwili.Sycił się widokiem jej potarganych gniewem włosów, dłoni kurczowo zaciśniętych na brzegach szlafroka.Słuchał, jak przeklina jego imię i jak nieskładnie krzyczy coś o kocich rzygowinach.Zastanawiał się, jak długo Lisa z nim zostanie.Przeczuwał jej rychłe odejście.Przeczuwał, że tym razem utraci ją na zawsze.- Ty skurwysynu - syczała.- Cieszysz się, prawda? Jesteś zadowolony, że cię zdradzam z byle kim.Przestałeś być mężczyzną, ale to wcale nie dlatego, że mieliśmy ten pieprzony wypadek.Ty już wcześniej byłeś wrakiem.Już wcześniej unikałeś mojego ciała.Z przyjemnością słuchał jej podniesionego głosu.Napawał się każdą sekundą gniewu Lisy.Wiedział, że tylko tyle może od niej dostać.W to deszczowe przedpołudnie jej widok stanowił prawdziwą ucztę.- Boję się o ciebie, Liso.- Skurwysyyynu!!! - chwyciła popielniczkę i rzuciła nią w barwne doniczki paproci.- Odeeeeejdź ode mnieee.Odejdź!Uśmiechnął się, patrząc na jej gładkie uda, kiedy sięgała po następny pocisk.Zamachnęła się porcelanowym talerzem, a on stał rozluźniony i zapominał o wczorajszej projekcji kota.Lisa była jego ulubioną używką i ta sama Lisa była jedynym środkiem detoksykacyjnym.Odtruwała go z obrazów cieknących gęstymi emocjami.Pozwalała na chwilę o tych obrazach zapomnieć.Talerz uderzył go w czoło.Potem poleciał dalej, prosto w fikusy.Heineman poczuł ból.- Odejdź - powtórzyła.- Błagam cię, odejdź.Kiedy ocierał krew, zastanawiając się, czy warto raz jeszcze powiedzieć, że bardzo się o nią boi, z ukrycia wyszedł kot.Ostrożnie zbliżył się do jego nóg.Plama czarnej sierści ucięła słowa Lisy niczym kropka postawiona na końcu zdania.- Co cię tu sprowadza? - zapytał Heineman.- Dopiero dwunasta, chłopie.Kot zamiauczał kastracim głosem i opadł ciężko na jego pantofle.Otwarte oczy zwierzęcia patrzyły gdzieś w stronę Lisy.Kiedy zaczął wymiotować, jego okrągła głowa bezsilnie stukała w dywan.- Zdycha - Lisa wzruszyła ramionami.- Stary rzygacz wreszcie zdycha.Boże, moje dywany ocaleją.To pierwsza dobra wiadomość od rana.Heineman strząsnął krew z grzbietu dłoni i ponownie przyłożył ją do czoła.- Tak.Twój kot zdycha.Na moich kapciach.Lisa odwróciła się.- Mój kot.- Usłyszał jej zduszony głos.- Dobrze, że mi przypomniałeś.- Tak.To twój kot.Ty go wykarmiłaś mlekiem i przez ciebie stracił jądra i pazury.Prawdziwy domowy pieszczoszek.Kot przestał wymiotować.Posapywał ciężko.- Nie wiedziałem, że tak szybko, przyjacielu.- Heineman usłyszał jego myśl.- Szkoda mi życia, szkoda, że tyle go jeszcze zostało, a ja znikam już za minutę.- Szkoda.Chociaż dla mnie tak będzie lepiej, kocie Lisy - odmruknął.- Byłeś zbyt łaskawy dla swego pana.Dałeś mi próbki wielkich uczuć, ale to nie dla mnie.Nie potrafię z tym żyć.- Dostałeś niewiele.Ale dam ci coś jeszcze.Radę.- Jaką?- Kocią.Pytałeś, gdzie przechowuję wszystkie zgromadzone przez lata obrazy, pytałeś, czy w pudełku na zabawki.- Tak.Ale już nie jestem ciekaw.To twoje problemy.Ja chcę tylko patrzeć na Lisę i cieszyć się, że przynajmniej potrafi jeszcze rzucić we mnie talerzem.To jest mój świat.Szła właśnie po drewnianych schodach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]