[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kozłu pod ogon zajrzał on.I co zobaczył? Regerstone!- zaśpiewał złodziej.Z wesołym uśmiechem zdjął kapelusz i pokłonił się czarnemu niebu.Rozległ się straszliwy łoskot.Coś ogromnego i szarego przewróciło się nad nim.Otworzył oczy i zobaczył siebie, rzuconego na czarne niebo.I beczka od wina rozgniotła go.1924Przełożyła Anita TyszkowskaALEKSANDER GRIN - SzczurołapIWyszedłem na rynek wiosną 1920 roku, ściślej mówiąc 22 marca - uczyńmy zadość skrupulatności, aby opłacić prawo wstępu w sferę przysięgłych dokumentalistów, w przeciwnym bowiem razie dociekliwy czytelnik naszych czasów będzie dopytywał się o to w redakcjach pism.A zatem wyszedłem na rynek 22 marca i - powtarzam 1920 roku.Był to Rynek Sienny.Niestety, nie mogę wskazać na którym rogu stałem, a także, co tego dnia podawały gazety.Nie stałem na rogu, ponieważ chodziłem tam i z powrotem po bruku dokoła zburzonej zabudowy rynku.Miałem na sprzedaż kilka książek - ostatnią rzecz, jaką posiadałem.Zimno i mokry śnieg, miotający nad głowami tłumu kłęby białych iskier, stwarzały odpychającą scenerię.Ze ściągniętych chłodem twarzy biło zmęczenie.Nie wiodło mi się.Wałęsałem się dwie godziny z okładem i natknąłem się tylko na trzech ludzi, którzy zapytali, ile chcę za książki, lecz podaną cenę pięciu funtów chleba uważali za niepomiernie wygórowaną.Tymczasem zaczynało się ściemniać - okoliczność raczej nie sprzyjająca sprzedaży książek.Wstąpiłem na chodnik i przytuliłem się do muru.Na prawo ode mnie stała staruszka w rotundzie i zniszczonym kapeluszu z dżetami na trzęsącej się głowie.Staruszka przebierała gruzłowatymi palcami parę czepków dziecięcych, wstążki oraz pęczek pożółkłych kołnierzyków.Na lewo ujrzałem młodą dziewczynę z miną dość niezależnej osoby, trzymającą książki podobnie jak ja; wolną ręką zaciskała pod brodą szarą ciepłą chusteczkę.Miała na sobie spódnicę skromnie sięgającą po czubki całkiem przyzwoitych trzewiczków - w przeciwieństwie do tych ledwie sięgających kolan, rozchwianych spódniczek, jakie zaczęły wówczas nosić nawet staruszki - sukienny żakiet, ciepłe rękawiczki, znoszone i dziurawe, z których wyzierały czubki palców.Sposób, w jaki patrzyła na przechodniów, bez uśmiechu i namawiań, chwilami opuszczając długie rzęsy i w zamyśleniu spoglądając na swoje książki, i to, jak te książki trzymała, chrząkając i wzdychając dyskretnie, gdy przechodzień, rzuciwszy okiem na jej ręce, a potem na twarz, odchodził, jakby czymś bardzo zdziwiony, i napychał usta pestkami - wszystko niezwykle mi się podobało i nawet rzekłbym, że na rynku pocieplało nieco.Na ogół interesujemy się ludźmi, o których sytuacji mamy jakie takie wyobrażenie, dlatego zapytałem dziewczyny, czy dobrze idzie jej mały handel.Odkaszlnęła lekko, odwróciła głowę, zatrzymała na mnie spojrzenie szarobłękitnych oczu i odrzekła: „Tak jak i pański.”Wymieniliśmy kilka uwag na temat handlu w ogóle.Z początku mówiła tylko tyle, ile trzeba, żeby być zrozumianą; potem jakiś mężczyzna w niebieskich okularach i w bryczesach kupił od niej Don Kichota, wtedy nieco się ożywiła.- Nikt nie wie, że wynoszę książki na sprzedaż - powiedziała pokazując mi fałszywy banknot, który wsunął między inne przezorny obywatel, i z roztargnieniem wymachując świstkiem - to znaczy nie kradnę ich, tylko wyciągam z półek, kiedy ojciec śpi.Matka była umierająca.wszystko sprzedaliśmy wtedy, prawie wszystko.Nie mieliśmy chleba ani opału, ani nafty.Pan rozumie? Mimo to ojciec na pewno wpadnie w gniew, jeśli się dowie, że tu przychodzę.A ja przychodzę i wynoszę ukradkiem.Szkoda książek, ale co robić.Dzięki Bogu, jest ich wiele.A pan dużo ma?- N-nie - powiedziałem czując, że wstrząsają mną dreszcze; już wtedy byłem przeziębiony i trochę zachrypnięty - nie sądzę, żebym miał ich wiele.W każdym razie to jest wszystko, co posiadam.Spojrzała na mnie z naiwną uwagą - w taki sposób dzieci wiejskie stłoczone w izbie patrzą na przyjezdnego urzędnika, zapijającego herbatę - i dotknęła kołnierza mojej koszuli koniuszkiem gołego palca.Przy koszuli, podobnie jak przy kołnierzu letniego płaszcza, nie było guzików, pogubiłem je i nie przyszyłem innych, dawno już bowiem przestałem troszczyć się o siebie, machnąłem ręką na to, co było i co będzie.- Pan się przeziębi - powiedziała, odruchowo mocniej zaciskając chusteczkę, a ja zdałem sobie sprawę, że ojciec musi kochać tę dziewczynę, że jest rozpieszczona i zabawna, ale i dobra.- Pan się przeziębi, bo pan chodzi z rozchełstanym kołnierzem.Niech no pan tu pozwoli, obywatelu.Włożyła książki pod pachę i weszła pod sklepienie bramy.Tu, uśmiechając się głupawo, zadarłem głowę, by jej umożliwić dostęp do mojej szyi.Dziewczyna była smukła, jednak znacznie niższa ode mnie; położyła książki na słupku, przybrała zagadkowy, nieobecny wyraz twarzy, właściwy wszystkim kobietom, gdy mają do czynienia ze szpilką, przez chwilę szamotała się z czymś pod podszewką żakietu, i wspinając się na palce, skupiona, sapiąc z przejęcia, spięła na mur agrafką rogi mojej koszuli wraz z paltem.- Cielęce czułości - powiedziała jakaś tęga baba przechodząc mimo.- No, już! - Dziewczyna krytycznym spojrzeniem oceniła swoje dzieło.- Hm, hm! W porządku.Teraz może pan spacerować.Roześmiałem się zdumiony.Rzadko spotykałem się z taką prostotą.Na ogół albo nie mamy do niej zaufania, albo jej nie dostrzegamy; niestety, zauważamy ją dopiero wtedy, gdy jest nam źle.Uścisnąwszy rękę dziewczyny, podziękowałem i zapytałem, jak jej na imię.- Powiedzieć mogę - odrzekła patrząc na mnie ze smutkiem - tylko po co? Nie warto.Zresztą, niech pan zapisze nasz telefon, możliwe, że kiedyś poproszę, by sprzedał pan moje książki.Zapisałem, patrząc z uśmiechem na jej wskazujący palec, którym, zacisnąwszy pozostałe palce w pięść, kreśliła w powietrzu cyfrę za cyfrą, wymawiając je tonem nauczycielki.Potem obstąpił nas i rozdzielił tłum uciekający przed konną obławą.Upuściłem książki, a kiedy je pozbierałem, dziewczyna znikła.Alarm nie był na tyle groźny, by nas całkiem wypłoszyć z rynku, a książki w kilka minut później zakupił ode mnie typowy andrejewowski staruch z kozią bródką i w okrągłych okularach.Zapłacił niewiele, lecz ja i z tego byłem zadowolony.Dopiero wracając do domu zorientowałem się, że sprzedałem również książkę, na której zapisany był numer telefonu i że zapomniałem go bezpowrotnie.IIZ początku byłem lekko zdetonowany, jak zwy kle, gdy się poniesie drobną stratę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl