[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pasażer angielskiego statku międzygwiezdnego! To było ciekawsze niż małpie wspomnienia.- Piętnaście minut do stacji końcowej Dublin - zaskrzeczał głośnik.- Zaczynamy hamowanie.Uwaga!Warczały hamujące turbiny.- Do załogi „Bonnie”? Właśnie.Proponowano mi Marsa, a ja zdecydowałem się na „Bonnie”.Wrócę za sto lat i nie spotkam Iversona.Albo i Oxfordu.Może będzie wojna i Oxford zrównają z ziemią.Bo teraz Oxford jest od niej wyższy.Zresztą, sorry, przykro, nie chciałbym, żeby cały Oxford.Davies - on był przyzwoity, tylko Burnin i Hermann.No, i Iverson.A bo ja wiem, co dzieje się tam na fizyce? Podobno budują sztuczne mózgi.Takie prawdziwe mózgi, nie liczydła.Rozmawiają z nimi.Montują obwody z instynktem samozachowawczym.Badają reakcje przedśmiertne.Widocznie biologowie im pozazdrościli.Iverson zwierzył mi się, o ja byłem z nim na „ty” z dodatkiem „doktor”! Mówił, że będą ewoluować ośmiornicę.Chcą zrobić Marsjan, tych z Wellsa, a potem poszczuć na Londyn.Takie słuchowisko jak przed pięćdziesięciu laty w Stanach.Ale w naturze.Ten stary Iverson - on ma fantazję! Raz próbował wmontować swojemu asystentowi elektrody i sterować jego mózgiem.Miał jakąś sprawę o to.No, nic zresztą.Stanęliśmy.Drzwi otworzyły się, światło wlało się z zewnątrz.Płonęły błękitne lampy dworca.Wyszedłem.Za mną wyszedł i on, astronauta Charles Foxor of Oxford of gibbon.- Pan odlatuje stąd? - spytałem.Skinął głową.Był bez bagaży, oczywiście wysłał bagaż towarowym, to było o wiele tańsze.- Lecę specjalną rakietą - powiedział.- Stąd po raz pierwszy.Nie mam pojęcia.Głośnik wrzasnął nagle:- Pan Charles Foxor proszony jest do części rakietowej, pawilon czwarty.Powtarzam: Pan Charles Foxor, część rakietowa, pawilon czwarty.Skrzywił się.- Tak, ale gdzie to jest? - powiedział z rezygnacją.Rozejrzał się po sali - błękitny blask lamp przygasał miejsca mi, wklęsły sufit świecił pasiastym błękitem.- Zaprowadzę pana - zaofiarowałem się.Spojrzał na mnie z wdzięcznością.- Prosiłbym pana.Poszedł za mną.Stanęliśmy na ruchomym chodniku, przesuwaliśmy się pod sklepionymi półkoliście, pomarańczowymi ścianami.Pociągnąłem towarzysza za rękę - trzeba już było schodzić.Przeszliśmy obszerną, oszkloną galerię i wyszliśmy na zewnątrz.Było ciemno i chłodno.- Który numer? - spytałem.- Cztery, zdaje się?- Pawilon? Tak.Stanęliśmy przed szlabanem.Zielony automat, stojący z boku, oświetlił nas reflektorem.Szlaban podniósł się.Mój towarzysz przeszedł białą fosforyzującą linię i poszedł w stronę neonowej czwórki na niskim budynku.KAZIMIERZ SZKOŁUTDecyzja Darry’egoCzarne spalone żarem startujących rakiet płyty pól startowych moczył rzęsisty ciepły deszcz lipcowy.Chmury płynęły nisko i leniwie, zasłaniając matową, nieprzeniknioną oponą słońce.Rakiety patrolowe stały samotne i opuszczone, smętnie wznosząc, ku niebu ostre, ciemnordzawe dzioby, podobne do monstrualnych pokracznych ptaków, którym zabrakło sił do lotu.Piloci dyżurni kręcili się bez określonego celu po całym budynku Komendantury Lotniska, a niektórzy, mniej obowiązkowi, urywali się do swych spraw pozasłużbowych.Wszyscy byli znudzeni i zdenerwowani na meteotechników, za ich wybryki z deszczem.Rayrod i Dao, piloci patrolowi, wychodzili właśnie ze służbowej stołówki, gdy dobiegł ich chrapliwy, senny głos z głośnika.-.osiemset ósmy natychmiast zgłosi się na stanowisko wyjściowe.Powtarzam,: Pilot osiemset ósmy natychmiast zgłosi się na stanowisko wyjściowe.Ogłaszam dla lotniska alarm numer dwa.Coś w głośniku stuknęło i zaległa cisza.- Komu zachciewa się żartów? - wykrzyknął gniewnie Ray rod.- Pewnie zarządzono próbny alarm - rzekł Dao.- Idź, ja na ciebie zaczekam.Rayrod udał się natychmiast na wyznaczone miejsce.Zamierzał pokłócić się z dyżurnym ekspedytorem, lecz sprawy przybrały zupełnie inny obrót.Nie zdążył jeszcze otworzyć ust, gdy wbito go w ciężki antygrawitacyjny skafander, sprawdzono urządzenia klimatyzacyjne i znalazł się u Heppersa, gdzie zastał już techników ze stacji namiarowych, nasłuchowych i załóg warsztatowych.- Rayrod - zaczął bez wstępów Heppers - udasz się natychmiast w czternasty sektor na przechwyt automatycznego statku transportowego linii Uran-Ziemia.Przejdziesz na jego pokład i przełączysz sterowanie na wewnętrzne, a następnie naprowadzisz go na tor wyczekiwania, orbita według danych dla sektorów sto trzy i sto dwanaście.- Co się z nią stało? - zapytał Rayrod oszołomiony.- Straciła łączność ze stacjami prowadzącymi i namiarowymi na wszystkich zakresach fal ultrakrótkich.Czynne tylko fale długie.- Czy jest ktoś na pokładzie?Heppers machnął ręką zniecierpliwiony.- Jest, praktykant astrobiologii - Darry.Na ekranie namiarowym błyszczał mały, świetlisty punkcik - cel podróży Rayroda.Zadanie, jakie miał wykonać, było stosunkowo proste.Wejść na pokład statku automatycznego, na którym prawdopodobnie zostały uszkodzone aparaty zdalnego sterowania, i naprowadzić go na okołoziemską orbitę wyczekiwania.Należało się teraz tylko spieszyć, aby nie dopuścić do jego spadku na Ziemię.Rayrod spieszył się więc, i to bardzo.Mały jednoosobowy statek patrolowy o napędzie jonowym rozwijał olbrzymie szybkości, prześcigając nawet bezludne transportowe kolosy.Biała plamka na ekranie namiernika radarowego urosła do kilkumilimetrowej kreseczki.„Co to? - zdziwił się Rayrod.- Kometa?”- Baza, tu XT-15 - wywołał stację naziemną.- Proszę o po danie dalszych danych o obiekcie z czternastego sektora.Przez chwilę w słuchawkach rozlegał się tylko szum, a następnie dał się słyszeć przesadnie wyraźny głos automatu:- XT-15, tu Baza.Wskazany obiekt uszkodzony.Z pojemników, wysypuje się pylisty sylex.- Jaka masa rakiety? - zapytał zdenerwowany Rayrod, nie wymieniając już regulaminowych kryptonimów wywoławczych.- XT-15, tu Baza - automat zachowywał się jednak regulaminowo.- Masa startowa wyżej wymienionego obiektu sto czterdzieści tysięcy ton.Ładunek - pylista, metaliczna ruda sylex
[ Pobierz całość w formacie PDF ]