[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Atlantyk zatopił Danię i północne Niemcy, wypiętrzyły się nowe góry, wyschły stare rzeki.Stanica Korniejewo znajdowała się w okolicy dawnego niemieckiego Zechina.Najbliższą większą cywilną osadą, niemal pięćdziesiąt kilometrów na wschód, był gródek w Witnicy, strzeżony, tak jak osiemset lat temu, przez zakon templariuszy.Dwie trzecie tej drogi biegło przez lasy i ugory, tereny zamieszkane z rzadka, a stanowiące bezpośrednie zaplecze strefy frontowej.Prawdziwa Polska zaczynała się za twierdzą Gorzów, jednym z najważniejszych węzłów obronnych zachodnich Kresów.W drugą stronę dzikie tereny ciągnęły się aż do Łaby, wyznaczającej granicę państwa barłogów.Od blisko trzydziestu lat panował tu względny spokój, choć ludzie i elfy systematycznie przesuwali swe władztwo na zachód, a wojenne zagony czarnych wbijały się czasem w głąb kraju, kilkakrotnie nawet na przedpola Gorzowa.Szeroki trakt początkowo wiódł przez liściastą puszczę i Kajetan bardzo lubił ten fragment trasy.Chyba najbardziej w maju, kiedy las budził się do życia.Rosły tu jarzębiny kwitnące wtedy biało-żółtymi kwiatami dającymi silny migdałowy zapach, brunatne kasztanowce, jasnoszare kaliny, trafiały się klony i lipy.W regularnych odstępach nad traktem piętrzyły się potężne dęby, posadzone przed laty dla wzmocnienia aury.Otoczone płotami z kutego mosiądzu, z kapliczkami przymocowanymi do pni, z mosiężnymi runami wbitymi w korę, miały blokować czarnych geomantów, a w razie potrzeby dawać moc polskiemu wojsku.I najwyraźniej wiele dębów wypełniło swe zadanie w przeszłości, bo wzdłuż drogi stały też wypalone kikuty starych drzew, trafiały się i pnie skamieniałe, zamienione w bursztyn, metal lub kość.Zwykle obok rosły już nowe, młode drzewka, posadzone przez obeliksów i przez nich doglądane.Ale wędrowiec mógł natknąć się na jeszcze inne miejsca, wypalone ludzką lub elfią ręką.Betonowe czapy, często wysprajowane ochronnymi graffiti, przykrywały korzenie drzew, które nie wytrzymały presji barłogów i przemieniły się w ich sługi.Wzmacniały magię czarnych, przekształcały geografię okolicy, atakowały podróżnych.Drzewa takie wypalano do korzeni ogniem i magią, księża je egzorcyzmowali, geomanci odprawiali elfie rytuały.Potem oddziały saperów i myśliwych wchodziły w las - ludzie z terkoczącymi licznikami, elfy z pierścieniami mocy - w poszukiwaniu skażonych żołędzi, zwierząt, które mogły je zjeść, i siewek czarnych dębów.Przez cały dzień Kajetan spotkał jedynie dwa małe konwoje zdążające do Korniejewa.W pierwszym jechało paru kupców, prowadzących załadowane wozy i objuczone konie.Wybierali się nie tylko do samej bazy, ale też do wsi i osad leżących na zachód od niej, tak więc informacje o ostatnim szturmie czarnych mocno ich zaniepokoiły.Rzecz jasna, nie zrezygnowali z dalszej podróży.Najlepsze zyski osiąga się wszak wtedy, gdy jest niebezpiecznie.Kilka godzin później wyminął Kajetana oddział szaserów.Ci nie zwolnili nawet, to geograf musiał im ustąpić drogi, zresztą zgodnie z panującymi na trakcie zasadami.Wojsko przodem!Teraz jednak nic ciekawego nie działo się na szlaku.Lipcowe słońce przyjemnie grzało twarz, w gałęziach drzew trwał ptasi har-mider, gdzieś niedaleko cierpliwie pracowały dwa dzięcioły.Tak, Kajetan lubił ten fragment drogi, bo dopiero to właśnie miejsce, a nie Korniejewo, wydawało mu się zawsze pierwszym kawałkiem wolnego, bezpiecznego świata.Do stanicy wracał po tygodniach pobytu na rubieżach, po penetracjach krain za Horyzontem, po walkach, które musiał stoczyć.Bez wątpienia mógł tam odpocząć i czuć się bezpieczny nawet, jeśli zdarzały się takie sytuacje jak wczorajszej nocy.Jednak Korniejewo było bazą wojskową, rozrastającą się już wprawdzie w cywilną osadę, ale wciąż żyjącą w bojowym reżimie, estetyce i celu.Śmierdziało tam smarem pancernych wozów, końskim łajnem i magią czarnych.Dopiero tutaj zostawiał to wszystko za sobą.Wierzchowiec szedł powoli, drzewa szumiały, czasem przez trakt przebiegł szarak albo poderwał się ptak.W regularnych odstępach na poboczu stały zbite z drewna zadaszenia, stoły i ławy, często z wkopanymi w ziemię pompami.Obok wielu z nich znajdowały się puste place zryte kołami i gąsienicami zatrzymujących się tu pojazdów.Mniej więcej co dziesięć kilometrów parking był jeszcze większy, a jego zabudowę uzupełniały cysterny na wodę oraz składziki węgla i drzewa dla parowych ciągników, które często woziły na tej trasie zaopatrzenie.Na krótkich odcinkach droga wyłożona była betonowymi płytami.Wtedy łagodny chód konia zamieniał się w pośpieszny stukot kopyt, jakby zwierzę chciało jak najszybciej znów znaleźć się na miękkiej ścieżce.Tak, dopiero na tym szlaku Kajetan czuł prawdziwie, że właśnie kończy kolejną wyprawę, że znów jest bezpieczny, że wraca do miejsca, które było jego domem od ponad dwudziestu lat, do Warszawy.***Przysypiał w siodle, więc nie zwrócił uwagi na pierwszy impuls z azymuletu.Drugi, mocniejszy sygnał - jakby dotknął nadgarstkiem czegoś bardzo ciepłego - obudził Kajetana w pełni.Odruchowo poprawił sakwy na końskich bokach, zlustrował broń.Nie spodziewał się tu żadnego zagrożenia, ale nawyki z długich tygodni przebywania w mniej bezpiecznych miejscach wciąż działały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]