[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Roznieciła w piecu ogień, odgrzała fasolę ugotowaną już wczoraj.Stała i patrzyła, jak gotuje się w garnku zupa, jak migają w niej fasolki.„Wiedźmie głowy” - tak nazywał je Baltasar, kiedy oboje byli dziećmi, przypomniała sobie Dorotea.Pewnego dnia brat wystraszył ją nie na żarty - opowiedział o „wiedźmiej głowie”, a potem, kiedy ciotka zawołała dzieci na obiad, przez cały czas puszczał do niej oko i robił miny, tak że Dorotea zakrztusiła się w końcu.„Wrąbałaś cały tłum wiedźm” - szepnął jej z chytrą miną, wyczekawszy na odpowiednią chwilę.Po tym wypadku dziewczynka męczyła się niemal cały tydzień, bała się - a może naprawdę połknęła złe duchy? I teraz będzie opętana, jak ta nieszczęsna babka Aulula, służka w karczmie, która co i rusz rzucała się na ziemię i wrzeszczała różnymi głosami.Na pogrzebie swojego drugiego dziecka Dorotea pomyślała nagle: może rzeczywiście ktoś rzucił na nią urok? Jakby zgadł wtedy Baltasar.Dorotea odrzuciła za plecy dwa grube żółte warkocze.Tak się zamyśliła, że drgnęła, kiedy z tyłu podszedł Egbert.- Znowu spóźniłaś się ze śniadaniem? - mruknął niezadowolony, siadając przy stole.Dorotea postawiła przed nim talerz, stała ze złożonymi na brzuchu rękami.W milczeniu stała, czekała, aż mąż się posili, żeby móc po nim sprzątnąć.- Zmęczony jestem twoim bratem, Doroteo - powiedział Egbert takim tonem, jakby to żona zrzuciła mu strzałowego na barki.- Wszystkie te nowości nie doprowadzą do niczego dobrego.Dorotea podała chleb, kiełbasę, nalała kwasu chlebowego.- Kiedyś wydobywano rudę bez żadnego prochu - ciągnął Egbert, świetnie wiedząc, że żona go nie słucha.- Zaczynałem jeszcze wtedy, gdy ziemię zmiękczano ogniem, a nie prochem.Rozpalaliśmy wtedy przed płaszczyzną sztolni ognisko, wyższe niż te, na których ojcowie Hieronimus i Remedios przypiekają wiedźmy z Otterbachu.Niebezpieczna to była robota, drobne uchybienie przy przewietrzaniu - nieszczęście, wszyscy się dusili.Dorotea pomyślała o wiedźmach.I o dzieweczce, którą pogrzebali wczoraj.Ciężko westchnęła, całą piersią.Egbert marudził dalej:- Gorący kamień należało polać wodą, wszystko dokoła syczało, trzeszczało.Wbijało się w szczelinę drewniany klin, a ten pęczniał i kruszył kamień.Tak właśnie pracowaliśmy, może i niebezpieczne to były sposoby, ale sprawdzone.A twój Baltasar, jak tylko się dorwie do czego, od razu wtyka swój długi nochal: wysadzajmy i wysadzajmy.Przez jego upierdliwe wysadzanie Hannes Sefcer ogłuchł i trzęsie głową, a był mocnym chłopem przecie.Odsunął talerz, wstał, podszedł do drzwi.- Egbercie.- powiedziała do jego pleców kobieta.Egbert spojrzał przez ramię.- Co?- Dwa dni temu zaszła do mnie Rehilda Müller - zaczęła Dorotea.- Zaoferowała pomoc przy porodzie.- To wasza babska sprawa - odparł Egbert.- No to mam do niej iść? - nieśmiało zapytała Dorotea.- Zapraszała.- Idź, skoro trzeba.- Ale.ta dziewczynka, cośmy ją wczoraj grzebali, przecież u Rehildy służyła.- Co ma do tego dziewczynka?- Jak szliśmy z cmentarza, Lisa mówiła.że niby sama Rehilda dziewczynkę zabiła.- Nie zawracaj mi głowy, głupia - rozzłościł się Egbert.- No to mam do niej iść? - powtórzyła Dorotea.- Jak się boisz, to nie idź - powiedział Egbert.- Co to, mało porządnych bab dokoła? Poproś Katerinę Harsch, pomoże ci.I wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.Dorotea zmarszczyła jasne brwi, niemal niewidoczne na bladej twarzy.Wolno płynęły myśli w jej głowie.Martwa dziewczynka.Piękna Rehilda Müller - taka dobra, życzliwa.Dzieci Dorotei.Egbert młodszy - umarł na szkarlatynę, mając ledwie półtora roku.Marta, trzy lata - na dusznicę.Dwuletni Nicolas utonął w Otterbachu.Jak to się stało, że go nie dopilnowali.?Anna, pół roku.Dorotea potrząsnęła głową, przejechała ręką po brzuchu.I znowu popłynęły znajome, wiele razy przeżuwane myśli.Pójść na targ, kupić mięsa.Zaprosić Baltasara na świąteczny obiad.?Zajrzeć do Kateriny Harsch, żony Konrada.Niespiesznie przesuwały się myśli kobiety.Jak krowy na łące.Bo i po co mają się spieszyć? Wczoraj tu były i będą jutro.Jak wschód i zachód słońca.* * *Po wczorajszym deszczu ziemia rozmiękła, klejąc się do stóp.Jeszcze tydzień takich deszczy i - nie daj Bóg! - nie wytrzyma tama wzniesiona dokoła kopalni, żeby chronić ją przed zalaniem.Zbudowano ją sześć lat temu, jeszcze za poprzedniego burmistrza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]