[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rim nacierał.Odwróciłem się na bok, żeby uniknąć następnego ciosu, i jednocześnie rozglądałem się za czymś, czym mógłbym go uderzyć.Butelka! W zasięgu ręki miałem pustą butelkę.Sięgnąłem po nią podnosząc się jednocześnie z ziemi.Rim przyczajony, też zamierzał się na mnie butelką.- Aha, więc idą w ruch butelki - warknął i rąbnął swoją o krawędź stołu.Tego jeszcze nie było.- Rim! - krzyknąłem przerażony.- Przecież znamy się od dziecka!Tyłem wycofałem się pod ścianę; z osłupienia butelka wypadła mi z ręki.Rim zbliżał się do mnie z dumą wystawiając wyszczerbione szkło i robiąc takie ruchy, jakby chciał mnie uderzyć.W ostatniej chwili cisnął stłuczoną butelkę gdzieś w bok i ulokował na mojej szczęce jeden ze swoich najpotężniejszych ciosów.I wtedy właśnie opuściłem na jakiś czas naszą kabinę, żeby się przenieść w szczęśliwsze rejony nieświadomości.Kiedy oprzytomniałem, Rima już nie było.Nie wiem, jak długo mogło to trwać, myślę, że z pięć, dziesięć minut.Byłem zbyt zamroczony, żeby za nim pójść.Wstałem z jękiem, trochę się nad sobą użaliłem i znów zająłem pozycję leżącą, tym razem jednak na kanapie.Głowa mi pękała, ale chyba nie tylko od piwa.Po raz pierwszy w życiu poczułem wyrzuty sumienia.Dlaczego - nie rozumiem.To już raczej Rim powinien je mieć, nie ja.A jednak powlokłem się do lustra, przed którym stałem długo, acz chwiejnie, wpatrzony w przerażający widok, jaki sobą przedstawiałem.- Wyglądasz koszmarnie - rzuciłem rozpaczliwe oskarżenie pod własnym adresem.- Wyglądasz tak samo koszmarnie jak on.Przez chwilę pocieszałem się, że może nie aż tak, po czym zainteresowałem się, co on robi.Włączyłem główny ekran, który ukazał mi obcy statek.Powiększając obraz kilkakrotnie spostrzegłem mojego partnera majstrującego coś w dolnej części rufowej.Nagle zobaczyłem, jak cofa się błyskawicznie i jak zaraz potem silna eksplozja wyrywa w burcie statku pokaźną dziurę.Rim natychmiast dał nura w ten otwór, ale w ciągu tamtych paru krótkich sekund, zanim mi zniknął z oczu, zdołałem jeszcze zobaczyć, jak skręca się i wije, niby pod działaniem silnego prądu.Już po chwili jednak przestałem się nim interesować, całkowicie pochłonięty tym, co działo się ze statkiem.Kiedy mianowicie wdarła się do jego wnętrza przestrzeń, zaczął tonąć.To znaczy stawał się jakby większy, wyrazistszy, bardziej majestatyczny.W miarę jak coraz głębiej się zanurzał, wyjaśniała się powoli zagadka jego kształtu, aż wreszcie ukazał się nam, rybom, w całej swojej okazałości: z kilem, który jednak był, wygiętą linią dzioba, burtami i rufą.Dostrzegłem nawet wiosło sterowe.Powoli w gwiezdnym wszechświecie wyłonił się pełny obraz statku kołysanego prądami przestrzeni.Wreszcie, kiedy zatonął już całkowicie, zobaczyłem wszystko dokładnie: odkryty pokład, martwą załogę i wielki kwadrat żagla, a koło niego piękną młodą parę, która tym statkiem płynęła: młodzieńca o twarzy poety - ze złotą obręczą na szyi i krótkim sztyletem, symbolem władzy, u boku - i piękność w zwiewnej szacie, z kunsztowną fryzurą, objętych w uścisku.Na ich obliczach śmierć rozlała wyraz pogodnego spokoju.Oczywiście mieli po jakieś dziesięć metrów wzrostu.W ciągu paru minut statek zaczął się rozpadać.Na widok maleńkiej postaci przedzierającej się przez szczątki zęz automatycznie włączyłem radiotelefon.Usłyszałem chrapliwy oddech Rima.Wszystko odbywało się według programu.Za pomocą silniczków skafandrowych błyskawicznie pokonał niewielką odległość dzielącą go od szlachetnej pary.Na tle ich wdzięcznych postaci przypominał ordynarnego karła.Po chwili ich zanurzone w przestrzeni ciała też się zaczęły rozpadać; rozpływały się w wirujących drobinkach, krótkich błyskach i spiralach.Aż wreszcie cały statek, nasiąknięty wodą, a raczej przestrzenią, rozleciał się na maleńkie cząstki pogrążając się w niebycie.- O rany - drżącym głosem wyjąkał Rim.- Jestem mordercą.W dziesięć minut później na ekranie była już tylko czarna pusta przestrzeń.Rim wrócił na nasz statek i opryskliwie burknął, że nie dowiedział się dosłownie niczego więcej na temat, jak to jest tam, gdzie nie ma przestrzeni.Wobec tego obaj sięgnęliśmy po butelki.Całe sprawozdanie naukowe Rima za ten rok brzmiało: „Natknąłem się na statek żaglowy.Zatopiłem go”.Mam nadzieję, że nie stracimy przez to posady; nie wiem, czy by nam się trafiła druga taka gratka.W każdym razie piwa nam starczy jeszcze na jakieś trzy miesiące, a potem zobaczymy.Przepraszam, obawiam się, że tego piwa starczy nam najwyżej na dwa miesiące, a może nawet na miesiąc?Następnego dnia Rim zaśmiewając się powiedział:- Wiesz, jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić - że są takie istoty, dla których przestrzeń jest ciężką cieczą! Chciałbym zobaczyć ich samoloty.- Właśnie - odparłem.- A ja jestem ciekaw, co będzie, jak wynajdą łodzie podwodne.Przełożyła z angielskiego Zofia UhrynowskaKonrad Fiałkowski - MyślakFragment powieściGdy się obudził, był dzień i przez wielkie, zajmujące całą ścianę okno widział bezlistne gałęzie drzewa, a dalej prostopadłościany zabudowań z tarczami anten kierunkowych na dachach.Na zewnątrz był wiatr idący porywami od gór, ale pokój był dźwiękoszczelny i słyszał tylko bicie własnego serca.Czuł w całym ciele mrowienie.Ciała swego nie widział pod naciągniętym pod samą szyję prześcieradłem, na którym nie było najdrobniejszej nawet zmarszczki.Chciał poruszyć nogą.i nie mógł.I wtedy przyszedł strach.Leżał chwilę nieruchomo, aż znowu mógł myśleć.- „Musi być wiosna, wczesna wiosna.lub późna jesień.A wtedy była zima i przymarzłe płaty lodu na szosie”.Ten zakręt nie wydawał się trudny, ale gdy już skręcił kierownicę, wiedział, że ma za dużą szybkość.Potem wiedział, że nie wyjdzie z tego zakrętu, gdy pedał gazu osiągnął punkt oporu i czuł poślizg kół.Słupki, z czerwonymi światełkami odblaskowymi z przeciwnej strony szosy, były coraz bliżej.Wiedział, że nie wytrzymają ciężaru jego wozu.Na moment, zanim w nie uderzył, przekręcił w stacyjce kluczyk, bo był starym kierowcą i zawsze najbardziej bał się śmierci w płomieniach.Pamiętał jeszcze szarą płaszczyznę skały z płatami śniegu.Uderzenia nie poczuł.„I jednak żyję - pomyślał.- Pewnie mnie połatali, jak mogli, a potem zastanawiali się, czy przeżyję.Nie zrobiłem im zawodu i będą zadowoleni.Zawiozę im kwiaty i to wszystko, co lekarze lubią najbardziej.Zawiozę w fotelu na kółkach, a potem sam się będę martwił dalej.A może miałem szczęście i będę chodził.A twarz.jak wygląda moja twarz?”.- poruszył się gwałtownie, ale lustra w pokoju nie było.Ściany były puste i wydawało mu się, że odbijają więcej światła niż zwykłe ściany, tak jakby pokryte były farbą odblaskową.Gdzieś, ledwie słyszalny, zabuczał brzęczyk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]