[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byli to przeważnie ludzie nie zdający sobie w pełni sprawy z warunków panujących na Księżycu, przedstawiający żałośnie niski poziom umysłowy.Jeden na przykład — fakt ponoć autentyczny — usiłował wyskoczyć ze spadochronem z rakiety manewrującej nad powierzchnią Księżyca… Jednakże w tym wszystkim, co mówiono teraz, Jan dostrzegał pewne cechy przemyślanej, dobrze zorganizowanej akcji.Zanim rakieta wylądowała, Jan wiedział już sporo na temat przebiegu porwania.Porywaczy było czterech, lecz działali w zmowie z kimś jeszcze, kto oczekiwał na nich w umówionym miejscu lądowania.Działali raczej podstępem niż groźbą, używając jedynie środków odurzających, którymi obezwładnili załogę rakiety.Musiał być wśród nich dobry pilot rakietowy, gdyż wylądowali bezbłędnie, bez pomocy kogokolwiek z obsługi statku.Gdy opuścili wraz z zakładnikiem rakietę, okazało się, że zabrali ze sobą, bądź wynieśli poza statek, wszystkie awaryjne ubiory próżniowe, uniemożliwiając w ten sposób pościg.Odurzeni narkotykami piloci dopiero po kilku godzinach byli w stanie nawiązać łączność z kosmoportem.Wysłane natychmiast rakiety zwiadowcze nie zdołały jednak odnaleźć na terenie wokół rakiety żadnego podejrzanego pojazdu.Załoga jednego z patrolowców odnalazła wprawdzie odciśnięte w pyle koleiny pojazdu, jednak już w odległości kilku kilometrów od miejsca przymusowego lądowania porwanego statku ślad wkraczał na szlak uczęszczany przez liczne ruchome stacje automatyczne i pojazdy księżycowe, a przy tym właściwości księżycowego gruntu nie sprzyjały tu utrwalaniu się wyraźnych śladów.Tych ostatnich szczegółów dowiedział się Jan z oficjalnego komunikatu radiowego rozgłośni księżycowej, tuż przed lądowaniem.Komunikat zapewniał ponadto, że poszukiwania są kontynuowane, jak dotychczas jednak bez rezultatu.Przy odprawie paszportowej skierowano Jana do biura dyspozytora kosmoportu, gdzie dowiedział się, że ze względu na wyjątkową sytuację nie będzie mógł w ciągu najbliższej doby dotrzeć na miejsce przeznaczenia, albowiem wszystkie pojazdy księżycowe oddano do dyspozycji służby śledczej.Jana umieszczono w klitce, zwanej szumnie apartamentem dla gości i polecono mu czekać cierpliwie na dalsze polecenia.Nie mając nic lepszego do roboty, usiadł w przydzielonym mu pokoiku i zaczął przeglądać przywiezione z Ziemi czasopisma.Po kilkunastu minutach zapukano do drzwi.Do pokoju wszedł dyspozytor.— Przepraszam, jeśli przeszkadzam — powiedział bardzo grzecznie.— Właśnie skończyłem służbę… Pojęcia pan nie ma, co się tutaj działo po wczorajszym incydencie.Byłem tak zajęty, że po prostu nie miałem nawet czasu śledzić szczegółów tej afery.Sądzę, że może… pan zechce uchylić rąbka tajemnicy służbowej… To znaczy, oczywiście, żartuję… Po prostu może pan wie coś ciekawego, o czym może pan mówić.Bo tutaj też właściwie niewiele wiemy…— A skądże ja?… — zdziwił się szczerze Jan.— Jeżeli, jak pan mówi, wy tu niewiele wiecie, to ja tym bardziej nie wiem, przecież dopiero co przyleciałem i siedzę tu zupełnie niepotrzebnie, a miałem niezwłocznie zameldować się w stacji B–15…Dyspozytor uśmiechnął się jakoś dziwnie, milczał przez chwilę, wreszcie ciekawość widać przeważyła.— Ja pana jeszcze raz bardzo przepraszam… Rozumiem, że nie wolno panu z nikim o tych sprawach rozmawiać… Ponieważ jednak major dzwonił dwa razy i pytał o pana, więc domyśliłem się, że przybywa pan do nas w związku ze sprawą porwania.— Jaki major?— Major Netz z tutejszej placówki Kosmopolu.Właśnie przed kilkoma minutami dzwonił po raz drugi i powiedział, że już tu leci i żeby pana w żadnym wypadku nigdzie stąd nie wysyłać.— To chyba pomyłka! Jestem biofizykiem i z tą sprawą nie mam nic wspólnego!— No, trudno, niczego się od pana nie dowiem… Ale też z pana służbista! — uśmiechnął się dyspozytor, kierując się ku wyjściu.— W każdym razie przekazałem panu polecenie majora.Proszę nie oddalać się z pokoju.Gdy tylko przyleci, skieruję go tu do pana.Dobranoc.Teraz dopiero Jan zaczął kojarzyć poszczególne niejasne dla niego dotąd wydarzenia w jedną logiczną całość
[ Pobierz całość w formacie PDF ]