[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wedle pańskiej teorii o przystosowywaniu płaszczów, odnajdzie pan w nim trochę siebie, trochę tej drugiej.— Hm, płaszcz z muzeum neapolitańskiego! Ładna pociecha!— — odparłem żałośnie.— Ci archeologowie zawsze myślą, że mają prawo do wszelkich swobód.Ale czas ucieka, słyszę przed bramą moje konie, kończmy ten marivaudage*.Proszę mi oddać palatynkę!Podn:osłem się ruchem tak rozpaczliwym, że przedmiot sporu zsunął się z moich ramion.Gestem pełnym swawoli hrabina wyciągnęła rękę do spadającego futra, a ja mimo woli przyciągnąłem je do siebie.— Ach! — zawołała wybuchając szczerym śmiechem — wie pan, że gdyby ktoś teraz nadszedł, mógłby pomyśleć, że odgrywamy scenę Putyfary z pańskim imiennikiem!— O pani, żona jenerała Faraona żywiła mniej okrutne uczucia!— Bez porównań, proszę pana, mój mąż wystąpił już ze służby — odparła hrabina, śmiejąc się coraz głośniej.I przybrawszy przepyszny wyraz powagi, w którym, muszę przyznać, było jej bardzo do twarzy, odebrała mi ukochane futro, zarzuciła je na ramię i skierowała się ku drzwiom.Wychodząc odwróciła się, zapewne, ażeby drwić z mojej miny.Ale widocznie musiałem jej się wydać naprawdę zrozpaczony, gdyż odezwała się do mnie z odcieniem sympatii w głosie:— Lituję się nad pańskim szaleństwem.Pan kocha tę polonezkę! A więc proszę ją odwiedzić w Rogonoszewie.Przyrzekam panu, że zawsze będzie wisiała na pierwszym wieszadle w przedpokoju.Proszę przyjechać, zapraszam pana raz na zawsze pod nasz dach.Może pan powiedzieć, zmieniając przysłowie: „za jedną polonezkę straconą, dwie odnalezione”.I znikła unosząc moje Palladium*.Zdawało mi się, jak gdyby w pokoju zapanowała nagle ciemność.Ze złością okryłem się lisiurką i podążyłem do Kijowa, tłumiąc boleść i drżąc na ciele i na duszy.IIIKiedy wróciłem do Bukowej, ziemia nasza przybrała wygląd zimowy, zsiniały.Pierwsze śniegi, które spadły na nieskończone płaskowzgórza czarnoziemu, stajały na powierzchni pól, a zachowały się w zagłębieniach bruzd.Śniegi te pokrywały białymi plamami wielkie pola barwy sadzy, które stanowią nasze bogactwo; zdawało się, jak gdyby z wszystkich pogrzebów całego świata zeszyto żałobną materię i na setki wiorst rozpostarto kir skropiony srebrnymi łzami.Niskie chmury pełzały po łysych bukach, a dymy chat włościańskich snuły się po strzechach, skąd zwisały krople lodu.Mój dom ukryty w lesie, nigdy nie jest wesoły o tej porze roku; wróciłem doń jeszcze smutniejszy i posępniejszy niż zazwyczaj.Wydał mi się tak pusty, jak pokój skąpca, któremu ukradziono skarb; mój gabinet był tak ciemny, że żadna lampa nie była w stanie go rozjaśnić.Mimo że Iwan napełniał kominek sosnowym drzewem, nie mogłem rozgrzać moich skostniałych członków.Czy śniliście kiedy o tym, że odcięto wam jakiś członek? Ja tę zmorę odczuwałem na jawie, ciało moje było wprawdzie nietknięte, lecz dusza opuściła swą siedzibę.Mimo skłonności do doktryn materialistycznych, zacząłem wierzyć w istnienie duszy, sprawdziwszy pustkę, jaką zostawia po sobie w chwili, kiedy nas opuszcza.Bezustannie usiłowałem przemawiać sobie do rozsądku, aby wypędzić z mózgu to szaleństwo; doświadczenie wykazało mi, że ta metoda jest do niczego: rozumować nad namiętnością, jest to chcieć wyrwać gwóźdź, tłukąc weń lekkimi uderzeniami młotka: młotek pogrąża gwóźdź w drzewo, a rozumowanie namiętność w sercu.Skracam opis walk wewnętrznych, których wyniku można się domyślać.Dzwonki kłusaków zajeżdżających z saniami przed ganek, aby mnie zawieźć do Rogonoszewa, były pierwszym dźwiękiem, który mój dom napełnił weselem.Droga wydała mi się długa, a miejscowość okropna: wielkie, zmarznięte stawy, lasy jodłowe, stary zamek z czasów Elżbiety podobny do więzienia: była to jedna z tych twierdz nudy, gdzie najpospolitszy towarzysz przyjmowany jest przez więźniów jak Królewicz w zamku Śpiącej Królewny.Dzisiaj, przyszedłszy do zdrowego rozumu, nie śmiem prawie przypomnieć sobie śmiesznego wzruszenia, z jakim wszedłem do przedpokoju państwa X.Moja polonezka, oczywiście ta futrzana, promieniowała na pierwszym wieszadle, połyskując jak złote runo, pieszczotliwsza i żywsza niż kiedykolwiek.Podbiegłem do drogiego futerka i obsypałem je trwożnymi pocałunkami.Hrabina, która śledziła mnie, ukazała się na progu, śmiejąc się na całe gardło.— Widzę, że choroba jest zakorzeniona i że trzeba ją leczyć energicznie, w razie potrzeby zimną wodą.Przyjęła mnie z wielkim wdziękiem i przedstawiła swojemu mężowi, walecznemu inwalidzie z wojen kaukaskich, przykutego przez ischias do fotela za stołem, przy którym jego młoda żona i plenipotent mieszali kolejno karty do odwiecznej partii preferansa.Hrabia był to zresztą piękny wizerunek przodka o skroniach posiwiałych, na których zmarszczki krzyżowały się z bliznami, zadanymi przez jatagany tureckie; zaczerwieniony nos i dobry humor świadczyły o pociechach, jakie na starość przynosi żołnierzowi piwnica, dobrze zaopatrzona w wino węgierskie.Gospodarze czynili mi wielkie honory, ale ja odpowiadałem tylko tym, co mi nakazywała prosta grzeczność.Korzystałem z każdej sposobności, żeby wymknąć się do mojej ukochanej i zatracić się w kontemplacji jej piękności.Niebawem odniosłem wrażenie, że pani X z pewnym zniecierpliwieniem śledziła te manewry, które bawiły ją z początku.Jej życzliwość wyraźnie ostygła.Ostatni raz, kiedy mnie zaskoczyła na poufnej rozmowie z sobolową palatynką, przeszła wzruszając ramionami i mrucząc przez zęby:— Wariat!Zawezwany do Bukowej na tydzień, nie dałem czekać na powtórną wizytę.Lecz jakże wielki był mój zawód, kiedy nie zastałem futra na zwykłym miejscu.Pobiegłem do salonu i uczyniłem hrabinie gorzkie wyrzuty za złamanie danego mi słowa.Odpowiedziała mi z wyrazem gniewu na ustach, że moje gadanie nie miało już zalet nowości i zadzwoniwszy nerwowo na pannę służącą, kazała przynieść ten „stary strzęp”.Podczas tego drugiego pobytu, zachowanie hrabiny świadczyło o wrogim dla mnie usposobieniu.Nie odzywała się już do mnie i trzeba było całego mego zaślepienia, żeby nie być dotkniętym tym postępowaniem, które należało przypisać pogardzie odczuwanej dla mego szaleństwa.Tylko stary hrabia, nie znający moich dziwactw, przyjmował mnie z serdecznością tradycyjną w naszych stronach i nalegał, żebym powrócił skrócić w jego towarzystwie długie dni zimowe.Powróciłem na święta Bożego Narodzenia, chociaż przeczuwałem, że obecność moja staje się wstrętna.I tym razem nie zastałem polonezki, lecz jakież było moje zdziwienie, kiedy ujrzałem hrabinę otuloną przed zimnem w „nasze” futro.Była znowu w dobrym humorze i przyjęła mnie z uśmiechem na ustach.— Przykro mi doprawdy, drogi sąsiedzie, ze względu na pańskie przyzwyczajenie, ale lekarz powiada, że jestem niezdrowa i podczas mrozów każe mi nosić futro w lodowatych salach naszej starej rudery.Nie życzy mi pan chyba śmierci, gdyż uprzedzam pana, że nie zapisałabym panu tego płaszcza.Musi pan poprzestać na podziwianiu go na mnie.Żałuję, że moja niezgrabna postać psuje fałdy, ułożone na moim idealnym sobowtórze.Niech się pan przyzwyczai do tego.— Niestety, pozbawia mnie pani nader słodkich i miłych pieszczot!— O, ja wiem, że na mnie ten magiczny płaszcz traci całą swoją wartość! Tym lepiej, wyleczy się pan, chyba… chyba… że znajdzie pan jakąś drogę pośrednią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl