[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Część IIStrażnik ZmierzchuKrzyknę… Krzyknę, ale któż pomoże, Żeby dusza moja ocalała? Wąż jedynie skórę zrzucić może, My zmieniamy dusze, a nie ciała.Mikołaj Gumilow*1.MistrzPrzeklętą kratę otaczała fioletowa poświata ledwie widoczna w zimnych promieniach księżyca.Diamni nasłuchiwał chwilę – nikt za nim nie szedł.Malarz uśmiechnął się niewesoło z powodu własnej ostrożności – straży na Wzgórzu Abweniuszy nigdy nie było, to miejsce broniło samo siebie, a pilnowanie kraty zamkniętej Pułapką Losu? To kompletna głupota! Nikt postronny na pewno z własnej woli nie pojawiłby się przy wejściu do Labiryntu, i to jeszcze w noc po wykonaniu wyroku.Nie, nie ma się czego obawiać, w każdym razie nie ze strony śmiertelników.Mistrz zerknął na niebo – północ dawno minęła, ale do świtu jeszcze kawał czasu – najbardziej senna godzina.Najlepszy czas na schadzki, tylko czy Rinaldi tu jest? Doczekał się czy zdecydował, że nowy pupil anaksa zapomniał o swojej obietnicy albo stchórzył?Księżyc świecił malarzowi w plecy, przeciągał ciekawskie promienie w głąb tunelu.Noc nie była szczególnie ciemna, chociaż najciemniejszej nocy nie można porównać z ciemnością podziemi.Rinaldi, choć odważny do szaleństwa, nie lubił jaskiń, co malarz wiedział od Ernaniego.Nie lubił i z woli kosmicznej złośliwości trafił do najgorszej z nich! Diamni zbliżył się do otworu, tak że między nim a zaklętą kratą pozostała odległość dłoni.Odległość między życiem i losem po stokroć gorszym od śmierci.–Epiarcho… Mój epiarcho, jesteś tam?–Przyszedłeś? Blada, pocięta cieniami twarz, błyszczące w księżycowym świetleoczy.Jakże on mimo wszystko przypomina schwytanego leoparda!–Jakże mogłem nie przyjść?–Tak samo jak pozostali – w głosie epiarchy rozbrzmiewała gorzka ironia.– Szukałem dla siebie druhów wśród wojowników i eoriuszy, miałem trzech braci, dziesiątki kochanek i setki przyjaciół aż do grobowej deski, a gdy doszło co do czego, nie znalazł się tu ani jeden z nich.Chociaż Anesti uwierzyłby mi, przysięgam, że uwierzyłby! Ale Anesti jest martwy, a Eridani oszalał z poczucia własnej sprawiedliwości…–Nie trzeba o tym myśleć.– Malarz pospiesznie otworzył swojąskrzyneczkę.– Oto złodziejski kindżał.W jego rękojeści jest wytrych.Czymój epiarcha potrafi otwierać zamki?–Spróbuję.–Poczekam.Rinaldi męczył się długo, bardzo długo.Diamni zdążył przekląćwszystko na tym świecie i pomodlić się do wszystkich bogów i świętych.Jeżeli epiarcha nie zdoła zdjąć kajdan, to nie poradzi sobie z prądem podziemnej rzeki.– Gotowe.– Skazaniec roześmiał się sztucznie.– Nie sądziłem, że tak trudno jest być złodziejem.–Dla takich jak epiarcha…Oczy Rinaldiego błysnęły dziwnym zielonkawofioletowym ogniem,którego malarz nigdy nie zauważał u ludzi.Tylko u kotów.Podobny blask czasem pojawiał się także na szyjach siwych gołębi, kiedy spacerowały po oświetlonym słońcem podwórku.Widocznie chodziło tu o promienie księżyca, które przemieszały się z przeklętym lśnieniem otaczającym kratę…–Mistrzu Koro! Nie mam nikogo prócz ciebie i twojego nauczyciela.Bądź mi bratem.O ile, rzecz jasna, nie masz nic przeciwko temu, by byćbratem gwałciciela.–Jestem szczęśliwym człowiekiem – rzekł zamyślony artysta.– Nieznam swoich rodziców, ale Abweniusze najpierw zesłali mi wielkiegoojca, teraz najszlachetniejszego z braci.A mistrz Lentiro… powiedział, żemasz złote serce i stalową wolę.Wrócisz, jeszcze się ze sobą spotkacie.–Przekaż moje wyrazy wdzięczności wielkiemu Solledze.Jeślipotrafisz znaleźć słowa… Bo ja ich nie znajduję.Albo namaluj.–Mistrz wszystko zrozumie… Ale pamiętaj, będziesz musiał pozować długo i dużo.Nie puścimy cię ot tak, po prostu.–Cały malarz! – Rinaldi z gotowością podchwycił niezbyt wydumany żart i pociągnął go: – żeby mieć modela, gotów jest sprzeciwić się woli anaksa i wszystkich Abweniuszy…–A jak myślałeś?! Sztuka ponad wszystko! Trzymaj! Najpierw miecz.Ostrożnie!–Na pewno nie dotknę Pułapki Losu, jestem ostrożny jak kot w spiżarni.Nigdy nie chciałem zostać posągiem, teraz tym bardziej.–Pochwa… Pęk łuczywa.Owinąłem go liną, może się przydać, nigdy nie wiadomo… Sandały… Jeszcze trochę łuczywa… W pierścieniu masz truciznę… Mam nadzieję, że się nie przyda… Strzały… Drugi kindżał… pas, ale ostrożnie, może zahaczyć o kratę…–Dam sobie radę bez pasa.Już owinąłem się łańcuchem.Bardzo wygodny, a truciznę zabierz z powrotem.Nie będzie mi potrzebna.–Masz rację… Manierka… Druga… Olej… Natrzyj się nim, to nie będzie tak zimno…–Ha! Jestem bogaczem! Do pełnego szczęścia brak mi tylko odzienia, ale raczej po podziemiach nie łażą stada świątobliwych eoriuszy, a zimnojakoś przetrzymam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl