[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Co powiesz na przejażdżkę? — zaproponowała Lisa.— Obejrzyjmy w świetle księżycarezydencje Turtle Creek i High — land Park, wiesz…— Pewnie, o ile dobudzimy naszego Ripa van Winkle’a* i każemy mu się zawieźć, żebymmógł cię przytulić na tylnym siedzeniu.* * *Miałem wrażenie, że jesteśmy razem od wielu lat.Nie mogłem chyba prowadzićprzyjemniejszego życia, dzień po dniu, minuta po minucie.Zostaliśmy w Dallas jeszcze czterydni.* * ** Rip van Winkle — człowiek nie zorientowany w aktualnych stosunkach, popularnie: „gość z księżyca”; odbohatera opowiadania Washingtona Irvinga.236Kupiliśmy kurczaka na wynos i zjedliśmy go, oglądając w telewizji mecz koszykówki,potem czytaliśmy na głos opowiadania z „New Yorkera” i rozdziały z książek.Znowupływaliśmy w basenie.Nocami chodziliśmy do dużych, lśniących restauracji Dallas, dyskotek i nocnych lokali, aczasami jeździliśmy na długie przejażdżki po ładnej okolicy i oglądaliśmy stare, białe domy nafarmach albo stare, zarośnięte cmentarze z grobami amerykańskich konfederatów.Spacerowaliśmy staroświeckimi uliczkami małych miast o zachodzie słońca, kiedyświerszcze grały wśród drzew, siadaliśmy na ławkach w pobliżu rynku i patrzyliśmy spokojnie,w zadumie, jak na niebie gaśnie kolor i znika światło.Oglądaliśmy stare filmy w kablówce o drugiej w nocy, tuląc się do siebie pod narzutami, iprzez cały czas uprawialiśmy miłość.W nowoczesnym niczym statek kosmiczny American Hyatt Regency, gdzie całewyposażenie jest świeżutkie i nic nie jest trwałe, gdzie okna są imitacjami okien, a ściany —imitacjami ścian, seks jest równie prawdziwy jak burza z piorunami: czy to w nieskazitelnymłóżku, czy to pod nieskazitelnym prysznicem, czy to na nieskazitelnej, wyłożonej grubymdywanem podłodze.Rozmawialiśmy, milczeliśmy, rozmawialiśmy.Mówiliśmy o absolutnie najgorszychrzeczach, jakie nam się zdarzyły, o sprawach związanych ze szkołą i rodzicami, a także odziełach sztuki, które uważaliśmy za najpiękniejsze: o obrazach, rzeźbach, muzyce.Stopniowo jednak nasza rozmowa zaczęła odbiegać od kwestii prywatnych.Poruszaliśmyinne tematy.Może Lisa się bała.Może ja nie chciałem już więcej o sobie mówić, póki ona niepowie czegoś naprawdę szczególnego, czegoś, co chciałem usłyszeć.Czy byłem aż tak uparty?Nie wiem.Nadal mnóstwo rozmawialiśmy, lecz na tematy bardziej ogólne.Stawialiśmy Mozarta przeciwko Bachowi, Tołstoja przeciw Dostojewskiemu, Hemingwayaprzeciw Faulknerowi, kłóciliśmy się o to, czy fotografia jest dziedziną sztuki — Lisatwierdziła, że tak, ja się z nią spierałem.Gawędziliśmy jak para doskonale się znających osób.Stoczyliśmy prawdziwą słowną bitwę o Diane Arbus i o Wagnera.Oboje uznawaliśmy zageniuszy Carson McCullers, Felliniego, Antonioniego, Tennessee Williamsa i Jeana Renoira.Towarzyszyło nam wspaniałe, magiczne napięcie.A mnie dodatkowe przeczucie, że wkażdej chwili coś się może zdarzyć.Coś bardzo ważnego — dobrego lub złego.Które z nasprzechyli szalę? Jeśli zaczniemy znów mówić o swoich prywatnych sprawach, trzeba będzie sięposunąć o krok dalej, a my nie potrafiliśmy zrobić tego kroku.Jednak każda godzina byłanadzwyczaj doskonała, nadzwyczaj cudna, niemal idealna.237Z wyjątkiem momentu, gdy Warriors przegrali z Celtics prawdziwie decydujący mecz wrundzie play–off, a my nie mieliśmy piwa, gdyż służba hotelowa się ociągała… tak, wtedybyłem wkurzony, naprawdę wkurzony.Lisa podniosła wzrok znad gazety i oznajmiła, że nigdynie usłyszała, żeby mężczyzna tak krzyczał po meczu, ja zaś jej odparłem, że ma do czy —nienia z symboliczną przemocą w całej okazałości i niech się uciszy.— Trochę zbyt symboliczna, nie sądzisz? — Zamknęła się przede mną w łazience i wzięłanajdłuższy prysznic w historii świata.Nie doczekałem zresztą jej wyjścia, bo zasnąłem.W środku trzeciej nocy obudziłem się i odkryłem, że leżę w łóżku samotnie.Lisa stała przy oknie.Odsunęła zasłonę i patrzyła na wielkie stalowe wieżowce Dallas,miasta, w którym światła nigdy nie gasną.Niebo nad nią wydawało się ogromną, intensywnie granatową panoramą maleńkich gwiazd.Na tle okna Lisa również wyglądała na maleńką.Pochyliła głowę i nuciła coś pod nosem.Takcicho, że nie mogłem być tego pewien.Śpiew był równie nikły jak zapach jej perfum.Gdy wstałem, obróciła się cicho i ruszyła ku mnie.Spotkaliśmy się pośrodku, objęliśmy sięi tkwiliśmy przytuleni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]