[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W nocy wałęsał się po niebie, a we dnie wśród nieszczęśliwych; sypiał krótko na twardym tapczanie, jakby się obawiał, że marnuje na sen bezcenny czas.Samotny wśród ruin, nie znał żadnej trwogi.Czasem tylko, kiedy podczas pochmurnych nocy nie mógł śledzić żywota gwiazd i kiedy przy chuderlawym ogarku kreślił cyfry i znaki, i tajemnicze koła, odczuwał niepokój.Zdawało mu się, że jakiś męt pada na jego wyblakłe z nadmiernego utrudzenia oczy.Czasem czuł w nich ból, często zachodziły one łzami.Wtedy martwiało w nim serce, cóż by bowiem uczynił, gdyby jego oczy zagasły? Trud życia poszedłby na marne, na nic nie zdałaby się męka szukania.Wtedy się modlił gorąco o łaskę najwyższą: o jasność i bystrość spojrzenia.Zdawało mu, się, że te jego znużone oczy nowym napełniły się blaskiem, kiedy w nocnym mroku dojrzał gwiazdę – nie na niebie, lecz na leśnej drodze, najśliczniejszą gwiazdę: dziecko uśmiechnięte.Od tej chwili smutne jego życie rozsłoneczniło się.Puste, mroczne komnaty napełniły się takim szczebiotem, jak się smutny las napełnia na wiosnę ptaszęcym śpiewem.Wielki mędrzec odjął gwiazdom odrobinę miłości i oddał ją temu ślicznemu stworzeniu.Strasznie to był śmieszny chłopiec, ten Janek znaleziony w lesie.Od pierwszego dnia pobytu w siedlisku Witalisa głośno i dobitnie, rzec można, że nawet krzykliwie, ogłosił całemu światu, że na razie poza jedzeniem nic go nie obchodzi.Nakarmiony, oznajmiał wierzganiem, że raczy być zadowolony i nakazuje spokój powszechny, gdyż pragnie oddać się sennym marzeniom.Musiało mu się jednakże nieustannie śnić tylko to, co można zjeść, bo obudziwszy się, niczego innego nie pragnął.Mędrzec patrzył na te praktyki z radosnym zdziwieniem, nie mogąc pojąć tak potężnego obżarstwa w tak małej osobie.Drugą nadzwyczajną cechą tego młodzieńca był absolutny brak poszanowania względem osób poważnych i dostojnych; z piastunką swoją był na stopie poufałej, a wobec swojego przybranego ojca, najlepszego z mędrców, zachowywał się z nieprawdopodobnym nieposzanowaniem, uważając, że jego nos lub dostojne uszy doskonale nadają się do ćwiczeń fizycznych.Witalis, anielsko cierpliwy, ze szczęśliwym uśmiechem poddawał rafinowanym torturom te Szlachetne ozdoby twarzy.Patrzył też ze zdumionym przerażeniem, jak piastunka uśmierzała czasem zbytnie rozigranie młodzieńcze mocnym klapsem w okolice mięsiste, co sprowadzało natychmiastowe opamiętanie lekkoducha.Ile razy zostawał z nim sam, kiedy piastunka odchodziła do wioski, a mały żarłok rozpoczynał swoje szaleństwa, mędrzec wpadał w rozpacz i nie wiedząc, jak go uspokoić, chwytał najgrubszą księgę i odczytywał mu kilka rozdziałów w greckim języku o filozofii.Wywoływało to małe trzęsienie ziemi i protesty, co mędrca wielkim napełniało zdumieniem, nie mógł bowiem pojąć, jak się to dziać może, że na młode umysły mocne uderzenie w rozsądnie wybraną część ciała może mieć wpływ większy, niż filozofia.Tak szczęśliwie minęło lat kilka.Piastunka, rozkochana w chłopaku, powróciła do swojej chaty, Witalis czynił swoje wyprawy na gwiazdy, a jedynym towarzyszem Janka stał się Huragan.Zaprzysięgli sobie wieczystą przyjaźń przy pierwszym spotkaniu.Stare, poczciwe konisko oznajmiło ją trzykrotnym wzniesieniem ogon? do granic możliwości, czym bardzo rozczulony Janek oświadczył, że piękniejszego rumaka nie widział w swoim życiu, co było komplementem wątpliwej wartości, gdyż Huragan był jedynym przedstawicielem końskiego gatunku, jakiego chłopiec kiedykolwiek oglądał.Huragan jednak zważał na treść, nie dbał zaś o subtelności wysłowienia i od tej chwili stali się parą przyjaciół wiernych i nierozłącznych.Nie było hardziej lekkomyślnych włóczęgów na Bożym świecie nad nich dwóch.Sędziwy Huragan miał nogi tak już zgrubiałe w kolanach, jak gdyby przez całe życie klęczał pobożnie i modlił się o owies; wzmógł jednak w sobie resztkę ducha i udając, że rześko biegnie, stawiał nogi tak sztywno, jakby każda była kołkiem, który on pragnie wbić w ziemię, na jakąś wieczną pamiątkę.Janek dreptał albo przy nim, albo się plątał między jego nogami, skracając sobie drogę pod Huraganowym brzuchem.Wałęsali się po polach i okolicznych lasach, jak gdyby szuka jąć pilnie tego, czego nigdy nie zgubie.Huragan szczypał trawę lub młode listowie, roztropnie słuchając, co mu jego mały opowiada przyjaciel.Czasem przystanąwszy, zastanawiali się obaj nad opętaniem jakiegoś rudego zwierzątka, które z groźnym bulgotaniem, nakrywszy się kitą ogona, przebiegało z drzewa na drzewo, co jest odwiecznym zwyczajem wiewiórek.Roztrząsali podczas tych beztroskich podróży sprawy największej wagi, które stałyby się wiekopomne, gdyby je był kto zapisał; wielkie to tedy nieszczęście dla potomności, że nigdy się ona nie dowie, jak się Janek zapatrywał na awanturniczą kłótnię i wzajemne wymyślanie dwóch srok albo co miało oznaczać lekceważące machnięcie ogonem, kiedy Huragan napotkał na swej drodze wielką ropuchę; Koń i chłopiec umieli ze sobą rozmawiać tajemniczą jakąś mową, której nikt obcy, największy nawet filozof, rozumieć nie mógł.Huragan, jako bardziej doświadczony, wiedział oczywiście więcej o Bożym świecie, trzymał tedy na wodzy awanturniczą młodość swojego przyjaciela
[ Pobierz całość w formacie PDF ]