[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szarpany sprzecznymi uczuciami, bierzewszystko z³oto i diamenty i ka¿e siê prowadziæ, wraz z Marcinem, dowskazanej gospody.Wchodzi, dr¿¹c ze wzruszenia; serce mu bije,g³os trzêsie siê od ³kania; chce rozsun¹æ zas³ony; chce wo³aæ oœwiat³o."Nie wa¿ siê pan, mówi garderobiana; œwiat³o j¹ zabija".Tomówi¹c, ¿ywo zaci¹ga firanki."Droga Kunegundo, rzek³ Kandydp³acz¹c, jak siê miewasz? jeœli mnie nie mo¿esz widzieæ, przemówbodaj.- Nie mo¿e mówiæ", odpar³a pokojówka.Wówczas, damawysuwa z ³Ã³¿ka toczon¹ r¹czkê, któr¹ Kandyd d³ugo skrapia ³zami iktór¹ nape³nia garœci¹ diamentów, zostawiaj¹c równoczeœnieworeczek z³ota na fotelu.Wspoœród tych uniesieñ, zjawia siê sier¿ant polisji, w towarzystwieznanego nam labusia oraz oddzia³u stra¿y."To s¹, rzecze, owipodejrzani cudzoziemcy".Ka¿e natychmiast uj¹æ obu i rozkazujeswym zuchom aby ich powlekli do wiêzienia."Nie tak obchodz¹ siê zpodró¿nymi w Eldorado, rzek³ Kandyd.- Jestem bardziejmanichejczykiem ni¿ kiedykolwiek, rzek³ Marcin.- Ale¿ panie, dok¹dpan nas prowadzi? spyta³ Kandyd.- Do dziury", odpar³ sier¿ant.Marcin, odzyskawszy zimn¹ krew, os¹dzi³, i¿ dama odgrywaj¹ca rolêKunegundy by³a hultajk¹; labuœ hultajem, który, w najkrótszejdrodze, skorzysta³ z naiwnoœci Kandyda; sier¿ant zaœ trzecimhultajem, którego z ³atwoœci¹ mo¿na siê bêdzie pozbyæ.Wol¹c nie udawaæ siê pod opiekê trybuna³Ã³w, Kandyd, oœwieconyrad¹ przyjaciela, wci¹¿ zreszt¹ dysz¹cy ¿¹dz¹ ogl¹dania prawdziwejKunegundy, ofiarowuje sier¿antowi trzy ma³e diamenty, ka¿dywartoœci oko³o trzech tysiêcy pistolów."Och, panie, rzek³ stró¿bezpieczeñstwa, gdybyœ nawet pope³ni³ wszystkie mo¿liwe zbrodnie,jesteœ dla mnie najuczciwszym cz³owiekiem na œwiecie; trzy diamentypo trzy tysi¹ce pistolów! Panie! da³bym siê zabiæ za pana, zamiastpana prowadziæ do wiêzienia.Aresztuj¹ wszystkich cudzoziemców,ale zdaj siê pan na mnie, mam brata w Dieppe, w Normandii; dowiozêtam panów, a jeœli macie jeszcze jaki diamencik na zbyciu, bratbêdzie mia³ o was pieczê jak o mnie samego.- Czemu¿ to aresztuj¹ wszystkich cudzoziemców? spyta³ Kandyd.Labuœ odpowiedzia³: "Dlatego, ze jakiemuœ w³Ã³czykijowi rodem zAtrebacji(6) nagadano bredni: to pchnê³o go do ojcobójstwa(7), nietakiego jak w 1610 w maju, ale jak w 1594 w grudniu; takiego jakie,w ró¿nych latach i miesi¹cach, pope³niali inni urwipo³cie, równie¿nas³uchawszy siê bredni".Za czym, sier¿ant wyt³umaczy³ o co chodzi."Och! potwory! zawo³a³Kandyd; jak to! takie okropnoœci w narodzie, który bez przerwytañczy i œpiewa? Co rychlej trzeba nam opuœciæ kraj, w którym ma³pydra¿ni¹ tygrysów! W moim kraju widzia³em niedŸwiedzi; ludziwidzia³em tylko w Dorado.Na mi³oœæ Boga, moœci sier¿ancie, zawieŸmnie do Wenecji, gdzie mam oczekiwaæ panny Kunegundy.- Mogêpana zawieŸæ jedynie do Normandii", rzek³ policjant.Natychmiastka¿e mu zdj¹æ kajdany, powiada ¿e siê omyli³, odprawia stra¿ników,wiezie Kandyda i Marcina do Dieppe i powierza ich bratu.Sta³ tam w³aœnie pod ¿aglem okrêcik holenderski.Normandczyk,który, dziêki trzem dalszym diamentom, okaza³ siê cz³owiekiemnajuczynniejszym w œwiecie, wsadza Kandyda i jego s³u¿bê na okrêt,odp³ywaj¹cy do Portsmouth w Anglii.Nie by³a to droga do Wenecji;ale Kandyd mia³ uczucie, i¿ wyzwolono go z piek³a; zreszt¹, mia³zamiar pod¹¿yæ do Wenecji przy najbli¿szej sposobnoœci.XXIII.Jak Kandyd i Marcin przybijaj¹ do brzegów Anglii i co tamwidz¹Och, Panglossie! Panglossie! Och, Marcinie! Marcinie! Och, drogaKunegundo! czym¿e jest ten œwiat? powiada³ Kandyd, stoj¹c napok³adzie.- Czymœ bardzo niedorzecznym i bardzo ohydnym,odpowiada³ Marcin.- Znasz Angliê; czy ludzie s¹ tam równiepomyleni jak we Francji? - To znowu¿ inny rodzaj szaleñstwa, rzek³Marcin.Wiesz, ¿e te dwa narody s¹ ze sob¹ w wojnie o parê morgówœniegu gdzieœ wpodle Kanady, i ¿e wydaj¹ na tê wojnê znaczniewiêcej ni¿ ca³a Kanada warta(1).Okreœliæ szczegó³owo, czy w jakimœkraju wiêcej jest kandydatów do kaftana bezpieczeñstwa ni¿ wdrugim, na to moja s³¹ba wiedza nie pozwala; wiem tylko, ¿e, na ogó³,ludzie których mamy niebawem ogl¹daæ, s¹ wielce ¿Ã³³ciowi".Tak rozmawiaj¹c, przybyli do Portsmouth; mnogoœæ ludu cisnê³a siêna wybrze¿u i przygl¹da³a siê z zajêciem doœæ oty³emu cz³eczynie,który klêcza³ z zawi¹zanymi oczami na pok³adzie okrêtu(2).Czterech¿o³nierzy, ustawionych naprzeciw nieboraka, wpakowa³o mu, znajwiêkszym spokojem, po trzy kule w g³owe; po czym, ca³ezgromadzenie rozesz³o siê wielce zadowolone."Có¿ to znowu znaczy?rzek³ Kandyd; co za bies sprawuje wszêdy w³adzê?" Zapyta³, kim by³Ã³w grubas, którego zg³adzono w³aœnie w sposób tak ceremonialny."To pewien admira³, odpowiedziano mu.- Za có¿ zabito tegoadmira³a? - Za to, objaœniono go, ¿e on nie zabi³ dosyæ ludzi: wyda³bitwê admira³owi francuskiemu; otó¿, os¹dzono, i¿ nie dosyæ siê doñzbli¿y³.- Ale¿, rzek³ Kandyd, admira³ francuski musia³ byæ równiedalego od angielskiego, jak ten od niego? - Zapewne, odpowiedziano,ale w tym kraju uwa¿aj¹, i¿ dobrze jest, od czasu do czadu, uœmierciæadmira³a aby zachêciæ innych".Kandyd by³ tak oszo³omiony i zgorszony, ¿e nie chcia³ nawet wysi¹œæna l¹d; u³o¿y³ siê z w³aœcicielem statku (choæby ów mia³ go nawetokraœæ, jak w Surinam), aby go zawióz³ bez zw³oki do Wenecji.W dwa dni okrêt by³ gotów do drogi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]