[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Nie zwalniaj¹ckroku, szed³ dalej.Metcalfe tu¿ za nim.- Chwileczkê! - krzykn¹³ za nimi stra¿nik.Ilja odwróci³ siê.Stephen zamar³.Obieca³eœ za³atwiæ mi dwa bilety na sobotê albo niedzielê.Za³atwi³eœ?Za³atwiê, daj mi trochê wiêcej czasu - odpar³ Ilja.- ChodŸmy, baronie, bo siêspóŸnimy.Koniec schodów, znowu labirynt korytarzy, wreszcie stalowe drzwi.Iljapomajstrowa³ chwilê przy zamku i szarpn¹³ klamk¹.Wejœcie dla zwierz¹t - rzuci³.Dla zwierz¹t?Dla koni, niedŸwiedzi, czasem nawet dla s³oni; wystêpuj¹ w Aidzie.Te brudasymia³yby wchodziæ g³Ã³wnym wejœciem? Wszystko by obesra³y.Metcalfe zdj¹³ maskê.Wbiegli do d³ugiego, ceglanego tunelu o betonowej,pokrytej s³om¹ pod³odze, w którym cuchnê³o zwierzêcymi odchodami, i którykoñczy³ siê d³ug¹, kryt¹ ramp¹ roz³adunkow¹.Parkowa³o tam kilka pó³ciê¿arówek- wszystkie mia³y na burcie napis: Pañstwowy Akademicki Teatr Bolszoj.Iljapodbieg³ do szerokich, podwójnych drzwi, otworzy³ je i pchn¹³.Ulic¹ z warkotemœmiga³y samochody.Ilja wskoczy³ do szoferki najbli¿szej pó³ciê¿arówki,Metcalfe na skrzyniê.W œrodku sta³y olbrzymie, malowane dekoracje, ale zdo³a³wcisn¹æ siê miêdzy nie i zamkn¹æ drzwi.Jêkn¹³ rozrusznik, zaskoczy³ silnik.Ilja doda³ gazu i ruszyli.Stephen osun¹³ siê na wibruj¹c¹ stalow¹ pod³ogê.Odurza³ go smród spalin.Czeka³a ich d³uga jazda na przedmieœcia Moskwy.Chocia¿ pod brezentem by³ozupe³nie ciemno, obraz Lany, który wci¹¿ mia³ przed oczami, jaœnia³ ipromienia³ jak s³oñce.Myœla³ o tym, jak zlekcewa¿y³a jego ostrze¿enia, jakpoca³owa³a go i uciek³a.Ojej odwadze, jej porywczoœci.O jej namiêtnoœci.I o tym, ¿e nie chcia³a z nim wyjechaæ.By³ g³êboko rozczarowany, jednoczeœniechyba j¹ rozumia³.Nie mog³a zostawiæ ojca, nie mog³a porzuciæ ojczyzny.Nawetdla niego, dla Stiwy.Zwyciê¿y³o przywi¹zanie do kraju.Taka by³a smutnaprawda.Nagle ciê¿arówka stanê³a, nagle zgas³ silnik.Odk¹d odjechali sprzed teatru,minê³o najwy¿ej piêæ minut.Co siê sta³o? Zatrzymano ich? Silnik nie zgas³ sam:zosta³ wy³¹czony.Ilja wy³¹czy³ go, bo stanêli na œwiat³ach?Nie, zdecydowanie nie.Nads³uchiwa³ jakichœ odg³osów, czegoœ, copodpowiedzia³oby mu, co siê dzieje.Ale nie us³ysza³ nic.Wsta³ i ukry³ siê za wysok¹ dekoracj¹ na wypadek, gdyby przeszukano ciê¿arówkê.Sta³ miêdzy dwiema p³Ã³ciennymi p³achtami i czeka³.Drzwi otworzy³y siê gwa³townie i wnêtrze zala³o dziwne, pomarañczowe œwiat³o.Przeszukanie? Stephen znieruchomia³ z nadziej¹, ¿e jeœli tak, bêdzie szybkie ipobie¿ne.Ka¿dy milicjant czy enkawudzista, który otworzy³by drzwi, natychmiastzobaczy³by, ¿e w ciê¿arówce s¹ dekoracje z teatru Bolszoj i da³by im œwiêtyspokój.Ale dlaczego? Dlaczego ich zatrzymano?- Jest z ty³u - zawo³a³ czyjœ g³os.G³os Ilji.Do³¹czy³y do niego inne g³osy i g³uche dudnienie butów na stalowej pod³odze.Metcalfe zamar³.- Jest tam.- Znowu g³os Ilji.- Na sto procent.Ilja? Niemo¿liwe! Z kimrozmawia³?Ktoœ szarpn¹³ dekoracj¹, ktoœ j¹ odsun¹³.Prosto w oczy zaœwieci³y mu dwielatarki.Mê¿czyŸni w mundurach.W mundurach stra¿ników z teatru? Ci ze stra¿ywewnêtrznej?Nie.Zna³ te mundury, zna³ ten emblemat na epoletach: sztylet i owiniêty wokó³sztyletu w¹¿.Ale przecie¿ to jakaœ bzdura!Enkawudziœci chwycili go i poci¹gnêli za sob¹.Od razu stwierdzi³, ¿e stawianieoporu nie ma ¿adnego sensu: samochód by³ otoczony przez mundurowych.Z kilkomaz nich rozmawia³ Ilja.Rozmawia³ zupe³nie swobodnie, bez lêku, pal¹c papierosa.Nie, nie zatrzymano ich.On tych ludzi zna³, a przynajmniej dobrze siê wœródnich czu³.On z tymi ludŸmi.wspó³pracowa³.Ciê¿arówka sta³a na dziedziñcu, który rozpozna³ ze zdjêæ.Mia³ nadziejê, ¿enigdy w ¿yciu nie zobaczy tego miejsca na w³asne oczy.Otoczono go, za³o¿ono mu kajdanki i pchniêto do przodu.Ruszyli.- Ilja! - krzykn¹³.- Wyjaœnij to nieporozumienie!Ale Ilja wsiada³ ju¿ do szoferki.Wsiad³, rzuci³ niedopa³ek na betonowe p³yty,weso³o pomacha³ enkawudzistom na po¿egnanie i odjecha³.Popychaj¹c i ci¹gn¹c go za ko³nierz, stra¿nicy prowadzili Metcalfe'a w stronêhakowatego wejœcia z ¿Ã³³tej ceg³y, wejœcia, na widok którego zrobi³o mu siêniedobrze.Zna³ je ze zdjêæ.Byli w kwaterze g³Ã³wnej NKWD.Byli na £ubiance.Rozdzia³ 30Koszmar to z³e okreœlenie.W koszmarach zawsze tkwi maleñkie ziarenkoœwiadomoœci, ¿e to tylko sen, ¿e mo¿na siê w ka¿dej chwili obudziæ i uwolniæ odhorroru.Tymczasem on wiedzia³, ¿e to nie koszmar, nie sen.Wiedzia³, ¿e jestto rzeczywistoœæ, jego rzeczywistoœæ, ¿e od rzeczywistoœci tej nie ma ucieczki.W ci¹gu ostatniego roku pracy w organizacji Alfreda Corcorana znalaz³ siê wkilku przera¿aj¹cych sytuacjach.Omal go nie zdekonspirowano, omal niearesztowano.Strzelano do niego, niewiele brakowa³o i by zgin¹³.By³ œwiadkiemmorderstwa, œmierci bliskich mu ludzi.Ale teraz wszystko to zblad³o i straci³o znaczenie.Wtr¹cono go do celi s³ynnego wiêzienia na £ubiance.Przeniesiono do innegoœwiata, do miejsca, sk¹d nie by³o ucieczki, gdzie umiejêtnoœci, dziêki którymwielokrotnie wychodzi³ z opresji, by³y nieprzydatne.Nie mia³ pojêcia, jakd³ugo tam siedzia³.Dziesiêæ godzin? Dwadzieœcia? Nie widzia³ wschodów izachodów s³oñca, nie obowi¹zywa³ tu ¿aden harmonogram czy plan zajêæ: czas sta³w miejscu.By³ w w¹skiej, samotnej, podziemnej celi, nieogrzewanej i lodowato zimnej.Le¿a³ na twardej pryczy, na dwuipó³centymetrowej gruboœci materacu, cuchn¹cympotem niezliczonych wiêŸniów, którzy le¿eli tu przed nim.Mia³ szorstki,we³niany koc, tak krótki, ¿e przykrywa³ mu nogi ledwie do kolan.By³ wyczerpany, lecz nie móg³ spaæ: w celi nieustannie pali³o siê jaskraweœwiat³o, a zza skoœnych, ¿elaznych krat w drzwiach s¹czy³y siê smu¿kielektrycznego œwiat³a z zewn¹trz.Nie chcieli pozwoliæ, ¿eby zasn¹³.Wyczerpanie, fizyczne i psychiczne, by³o ich celem.Mniej wiêcej co pó³ minutyzgrzyta³ metalowy judasz i w otworze pojawia³o siê oko.Ilekroæ naci¹ga³ nag³owê koc, stra¿nik kaza³ mu ods³oniæ twarz.Ilekroæ odwraca³ siê do œciany,mundurowy warcza³, ¿eby odwróciæ siê do drzwi.W celi by³o tak zimno, ¿e widzia³ swój oddech.Ca³y czas dygota³ jak galareta,nie móg³ przestaæ.Kazali mu siê rozebraæ.Ubranie pociêli brzytwami, odciêliwszystkie guziki, zabrali pas i dok³adnie go obszukali.Wepchnêli go podprysznic, ale nie dali rêcznika.Gdy w³o¿y³ zniszczone ubranie na mokre cia³o,przez mroŸny dziedziniec przeprowadzili go do innego budynku, gdzie zdjêto muodciski palców i gdzie go sfotografowano, en face i z profilu.O £ubiance wiedzia³ sporo, lecz wiedzê tê czerpa³ z suchych, beznamiêtnychdoniesieñ, z raportów wywiadowczych, czasem z plotek i pog³osek.Wiedzia³, ¿enajstarszy w kompleksie budynek by³ przed rewolucj¹ siedzib¹ WszechrosyjskiegoTowarzystwa Ubezpieczeniowego.Wiedzia³, ¿e Czeka, pierwsza forma sowieckiejtajnej policji, przekszta³ci³o jej biura w sale przes³uchañ i cele.Wiedzia³, ¿e jest to fabryka œmierci, ¿e w podziemiach gmachu przy ulicyDzier¿yñskiego numer 1, najtajniejszym i najpilniej strze¿onym budynku£ubianki, przeprowadza siê egzekucje najwa¿niejszych wiêŸniów.Prowadzono ichpodobno do sali, w której na pod³odze le¿a³ brezent, i strzelano im w ty³ g³owyz oœmiostrza³owego tokariewa, zaraz po wejœciu lub ustawiwszy ich uprzednio podœcian¹.Chocia¿ katom p³acono bardzo dobrze - byli nimi tylko mê¿czyŸni, zwykleanalfabeci - ich praca zbiera³a okrutne ¿niwo: szerzy³ siê wœród nichalkoholizm i samobójstwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]