[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Łypnął chytrze i powiedział:–Jeszcze jakie, ho, ho!–A czy pan polował na te lwy?–Jeszcze jak, ho, ho, ho!–To niech nam pan opowie! – zawołały dzieci chórem.Dziadek Kufel wyciągnął z kieszeni wielką kraciastą chustkę.Wytarłspocone czoło.Wprawdzie lwy znał jedynie z ogrodu zoologicznego icyrku, ale jak tu odmówić spragnionym dzieciom opowieści.Chrząknął więc i zaczął:–Proszę ja kogo, do polowania na lwy potrzebne są lwy, pustynie,myśliwi i skrzynka z piwem.–A do czego piwo? – zapytał wścibski Tomek.–Nie przeszkadzaj! – ofuknął go dziadek Kufel.– Dobre piwko zawsze jest potrzebne.Otóż – ciągnął z werwą – skoro mamy lwy, pustynię, myśliwych i skrzynkę przedniego piwa, wyruszamy na polowanie.Raz w stanie Nebraska pojawiły się całe stada lwów, mówię wam, tyle ich było, co kotów w Warszawie! Więc dostaję depeszę od.gubernatora: „Panie M., przyjeżdżaj pan ze strzelbą, nasz stan w niebezpieczeństwie”.Wziąłem więc kilka skrzynek piwa…–A strzelby pan zapomniał – przerwał mu mały Tomek.–Nie przeszkadzaj! – syknęły dzieci.Dziadek skarcił go spojrzeniem.Musnął dłonią wąsy i chrząknął:–Tak, wyobraźcie sobie, strzelby zapomniałem, ale po drodze pożyczyłem sobie colta od szeryfa.I zasuwam ja, proszę ja kogo, do stanu Nebraska.Z daleka już słychać było wycie lwów.Mówię wam, okropne! A my nic, tylko hop! na helikopter i z helikoptera paf! paf! a lwy tylko kopyrt, kopyrt! jak króliki.–To wspaniałe! – zawołała sześcioletnia Gosia.– Polowanie z helikoptera! Ile pan ustrzelił?–Ba – machnął ręką – żebym ja to wiedział! Nigdy nie byłem drobnostkowy i nawet nie liczyłem.Tomek wtrącił nieufnie:–Przecież lwy uciekały przed helikopterem.–Ba! – zaśmiał się dziadek.– To był specjalny helikopter do polowania na lwy – bezszmerowy.Tomek rozdziawił usta:–Ach, tak… No, dobrze, ale jestem ciekaw, do czego było to piwo?–Ba! – huknął dziadek.– Czym byś, kawalerze, popił wspaniały lwi udziec pieczony na winie? Piwem! I to przedwojennym „Okocimem”.Mówię ci, pycha!Dzieci zamilkły z olbrzymiego wrażenia, jakie wywarło na nich opowiadanie.Tymczasem dziadek potoczył rozpromienionym spojrzeniem po zasłuchanych twarzach, otarł pot z czoła i na zakończenie rzekł:–A teraz, najmilsze urwisy, zabiorę was na małą przejażdżkę poWarszawie najnowszym modelem Chryslera, marki, która podbiła świat.Po drodze wstąpimy na lody, a jutro… Jutro wielka niespodzianka…–Co będzie jutro? – zapiszczała dzieciarnia.– Niech pan powie! To takiestrasznie ciekawe!–Jutro… niedziela.Wyjeżdżamy wszyscy za miasto na camping.Bierzemy namiot, rozbijemy go nad Wisłą i zabawimy się w Indian.–A pan będzie mustangiem! – wtrącił Tomcio.–Tomek! – ofuknęła go pani Pilarska.– Jak ty się zachowujesz!Przepraszam pana – zwróciła się do dziadka.– I w ogóle pan jest dla nas zadobry… Nie wiem, jak mam panu podziękować.–Ubóstwiam dzieci – przerwał jej dziadek Kufel.– I jestem szczęśliwy,że mogę oddychać powietrzem, którym oddychał nieodżałowanej pamięci brat mój, kochany Emil.– Ucałował szarmancko rękę pani Pilarskiej.– Pozwoli pani, że dla pani na jutro również przygotuję pewną niespodziankę.Ale o tym sza! Chciałem, żeby to była prawdziwa siurpryza! Nawet mężowi niech pani o tym nie wspomina…–Niestety, mój mąż wyjechał z Warszawy – wyjaśniła.– Jest specjalistąod budowy mostów.Pracuje teraz pod Płockiem.–Jaka szkoda – rzekł z żalem.– Myślałem, że wypijemy z nimskrzyneczkę przedniego piwa.– Wstał, przeciągnął się i gromko zawołał dodzieci: – A teraz, ferajna, zbiórka.Odjeżdżamy!A pan, kto znowu?„Coś fantastycznego!” – pomyślał Leniwiec sięgając po ostatnią renklodę z ostatniej torebki.Otarł ją delikatnie o papier, z zadowoleniem wbił zęby w soczysty owoc.Od obiadu leżał w trawie pod płotem warsztatów mechanicznych spółdzielni „Klon”.Kapował.Była sobota.Robotnicy po fajerancie dawno już rozeszli się do domów.Główna hala stała zamknięta.Właściwie nic się nie działo.Leniwiec jednak czuwał wytrwale.Zaczęło mu to sprawiać przyjemność.Czuł, że nareszcie jest potrzebny.Chwilę obserwował dwa wielkie szczury, które ośmielone ciszą myszkowały w śmietniku, za czerwonym barakiem.Potem uwagę jego zwrócił rudy kot polujący na szpaki… Było sennie.W uszach dzwoniła cisza.Oczy zaczęły się błogo kleić… Wtedy młody wywiadowca usłyszał za sobą jakiś podejrzany szmer.Odwrócił niechętnie głowę, zobaczył, że ktoś zbliża się do niego.Był to niski, szczupły mężczyzna w szarym, porządnie już zniszczonym garniturze.Twarz miał suchą ostre rysy, a na sterczącym, pokaźnym nosie rogowe okulary.Nad okrągłymi okularami świeciła potężna łysina.–Dzień dobry, kawalerze! – przywitał chłopca przyjaźnie.–Ciao! – odmruknął Leniwiec.Nieznajomy okularnik usiadł obok.Widać było, że stara się nawiązać przyjazną rozmowę.Wsparł się nałokciu.Zdjął okulary i chwilę czyścił szkła chusteczką.–Ciekaw jestem – zahaczył delikatnie – na co ty tutaj kapujesz?–Tak z przyzwyczajenia – powiedział chłopiec nie patrząc na niego.– A pan?–Ja niestety z obowiązku.–To musi być bardzo nudne.Nieznajomy włożył okulary.Miał grube szkła, przez które jego źrenice wydawały się wielkie i rozszerzone.–Chciałem cię o coś zapytać – powiedział przeciągle i nachylił się nad chłopcem.– Czy nie widziałeś tutaj młodej pani z takimi bardzo rudymi włosami?–Z bardzo rudymi włosami?–Tak.–Przykro mi, ale nie widziałem.–A takiego młodego faceta w irchowej, brązowej kurteczce?–Sportowca?–Jakiego sportowca? – zdumiał się okularnik.–Tak go nazywają.Ma bliznę nad okiem… Okularnik ożywił się.–O, właśnie, ma przeciętą brew.Leniwiec wypluł pestkę, którą ssał do tej pory.–Przykro mi, ale nie widziałem.–A znasz go?–Nie.Tylko mi Kubuś Detektyw opowiadał, że taki jest…–Co o nim wiesz? Leniwiec poruszył się.Podciągnął wolno nogi i przewrócił się na bok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]