[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.No, co do czasu, to wszystko zrozumia³e – godzina dwunastaminut zero zero.Ale co to takiego „Synaj”? Oczywiœcie jakaœ przenoœnia.Myœl, nakaza³ sobie Lagrange, nie przypadkiem jego ekscelencja pan gubernatorpowiedzia³ wtedy: „Zadziwia mnie, pu³kowniku, chy¿oœæ pañskiego umys³u”.Najwa¿niejsze, ¿e do pó³nocy pozosta³o tylko trzy kwadranse!– Synaj, Synaj, b¹dŸ tu m¹dry.– z zadum¹ zanuci³ pan Feliks na melodiêszansonetki Bukiet mi³oœci.Portier, wci¹¿ jeszcze pod wra¿eniem policmajstrowego ku³aka, spyta³ us³u¿nie:– Synajem interesuje siê wasza wielmo¿noœæ? Niepotrzebnie, pozwalam sobiezauwa¿yæ.O tej godzinie nikogo tam nie ma.Kaplica Œwiêtego Miko³ajazamkniêta, wczeœniej ni¿ jutro nie dostanie siê tam ³askawy pan.I wyjaœni³o siê, ¿e Synaj to wcale nie œwiêta góra, na której Moj¿esz rozmawia³z Panem, a œciœlej – nie tylko ona, ale i znana nowoararacka ciekawostka, ska³anad jeziorem, na której odprawia siê modlitwy do œwiêtego Miko³aja.Królewska lakonicznoœæ bileciku robi³a wra¿enie.Ani „czekam”, ani „przyb¹dŸ”,ani co to takiego „Synaj”.Niezachwiana pewnoœæ, ¿e on wszystko zrozumie inatychmiast przyleci na zew.A przecie¿ widzia³a go tylko przez chwilê.Obogini!Dopytawszy siê, jak dojœæ do Synaju (wiorsta z kawa³kiem na zachód odklasztoru), policmajster uda³ siê na nocn¹ schadzkê.Dusza zamiera³a mu od czarownych przeczuæ, a jeœli coœ rzuca³o cieñ na jegozachwyt, to tylko wstyd za ubóstwo „Przytu³ku”.Powiedzieæ, ¿e przyby³incognito, z tajn¹ misj¹, w szczegó³y siê nie wdawaæ – umyœli³ sobie napoczekaniu pu³kownik.Bez szczegó³Ã³w nawet lepiej wyjdzie, bardziejtajemniczo.Ulice Nowego Araratu przed noc¹ jakby wymar³y.Na ca³ej drodze do klasztoruLagrange napotka³ tylko jedno ¿ywe stworzenie – kota, w dodatku czarnego.Id¹c wzd³u¿ bia³ych œcian klasztoru, potem ko³o cerkiewki przy furcie,pu³kownik dotar³ do skraju lasu.Szed³ jeszcze przez jakiœ kwadrans szerok¹,dobrze udeptan¹, z lekka wznosz¹c¹ siê œcie¿k¹, a¿ zza drzew wy³oni³o siêwzgórze ze spiczast¹ wie¿yczk¹; za nim nie by³o ju¿ nic oprócz czarnego,usianego gwiazdami nieba.Feliks Stanis³awowicz ¿wawym krokiem wbieg³ na górê i zatrzyma³ siê: zaraz zakaplic¹ wzgórze siê urywa³o.Daleko w dole, pod urwiskiem, pluska³a woda,lœni³y okr¹g³e g³azy, a dalej rozlewa³o siê bezbrze¿ne Jezioro Modre, miarowoko³ysz¹c swoj¹ p³ynn¹ masê.Niez³y krajobraz – pomyœla³ Lagrange i zdj¹³ czapkê, nie z podziwu dlamajestatu przyrody, tylko ¿eby mu angielskiego nakrycia g³owy wiatr niezdmuchn¹³.Ale gdzie ona? Czy nie za¿artowa³a sobie z niego?Nie! Od drewnianej œciany oderwa³a siê szczup³a postaæ i zbli¿y³a powoli.Strusie pióra trzepota³y nad kapeluszem, woalka jak leciutka pajêczynkafurkota³a przed twarz¹.Rêka w d³ugiej rêkawiczce (ju¿ nie szarej jak przedtem,lecz bia³ej) podnios³a siê, przytrzymuj¹c brzeg kapelusza.W³aœciwie widaæ by³otylko te bia³e rêce, poruszaj¹ce siê ptasimi ruchami, bo czarna sukniatajemniczej osoby zlewa³a siê z ciemnoœci¹.– Pan jest silny, od razu wyczyta³am to w pañskiej twarzy – powiedzia³a pannabez ¿adnych wstêpów niskim, piersiowym g³osem, od którego pan Feliks czemuœzacz¹³ dygotaæ.– Teraz spotyka siê tylu s³abych mê¿czyzn, wasza p³eæ siêwyradza.Wkrótce, za jakieœ sto lub dwieœcie lat, mê¿czyzn nie bêdzie mo¿naodró¿niæ od kobiet.Ale pan jest inny.A mo¿e siê mylê?– Nie! – zawo³a³ policmajster.– Wcale siê pani nie myli.Jednak¿e.– Powiedzia³ pan „jednak¿e”? – przerwa³a mu tajemnicza nieznajoma.– Nieprzes³ysza³am siê? Tego s³owa u¿ywaj¹ tylko s³abi mê¿czyŸni.Feliks Stanis³awowicz przestraszy³ siê bardzo, ¿e panna zaraz siê odwróci izniknie w ciemnoœci.– Chcia³em powiedzieæ „jedna”, ale z przejêcia pomyli³em siê – wybrn¹³policmajster.– Jedna gwiazda, odwieczna moja opiekunka, przyprowadzi³a mnie natê wyspê, podpowiedzia³a sercu, ¿e tu, w³aœnie tu, spotka ono nareszcie tê, októrej marzy³o przez d³ugie.– Nie mam teraz g³owy do kwiecistych g³upot – znów przerwa³a mu piêknotka, as³abe œwiat³o gwiazd odbi³o siê w jej oczach i wielokrotnie pojaœnia³o,zaiskrzy³o.– Jestem w rozpaczy i tylko dlatego zwracam siê o pomoc dopierwszego napotkanego.Po prostu tam, na przystani, wyda³o mi siê, ¿e.¿e.Jej czarodziejski g³os zadr¿a³ i z g³owy Lagrange’a wylecia³y naraz wszystkie zgóry przygotowane uwodzicielskie tyrady.– Co? – wyszepta³.– Proszê powiedzieæ, co siê pani wyda³o.Na Boga!–.¿e pan mo¿e mnie uratowaæ – ledwie dos³yszalnie dokoñczy³a nieznajoma izwiewnie machnê³a rêk¹.Jakby ranny ptak zatrzepota³ skrzyd³em – pomyœla³ namiêtny pu³kownik, widz¹c,jak bia³a d³oñ zakreœla ko³o poœród nocnej czerni.G³êboko wstrz¹œniêty zawo³a³:– Nie wiem, jakie nieszczêœcie pani¹ spotka³o, ale dajê oficerskie s³owo, ¿ezrobiê wszystko! Wszystko! Proszê mi opowiedzieæ!– I nie przestraszy siê pan? – zajrza³a mu pytaj¹co w twarz.– Widzê.Pan jestdzielny.Potem nagle odwróci³a siê i wprost przed oczami pu³kownika znalaz³a siê jejbia³a, smuk³a szyja.Lagrange chcia³ przylgn¹æ do niej wargami, ale nieoœmieli³ siê.No, to ci dzielny.– Jest pewien cz³owiek.Straszny cz³owiek, prawdziwy potwór.Przekleñstwomojego ¿ycia.– Dziewczyna mówi³a powoli, jakby ka¿de s³owo przychodzi³o jej ztrudem.– Nie podam panu teraz jego nazwiska, jeszcze za ma³o pana znam.Proszê tylko powiedzieæ, czy mogê panu ufaæ.– Bez ¿adnej w¹tpliwoœci – odpowiedzia³ pu³kownik, który natychmiast siêuspokoi³.£ajdak drêcz¹cy nieszczêœliw¹ pannê – te¿ mi rzadkoœæ! Zawrzeznajomoœæ z pu³kownikiem Lagrange’em i bêdzie jak z jedwabiu.– Czy on jesttutaj, ten pani cz³owiek? Na wyspie?Panna obejrza³a siê na policmajstra, co pozwoli³o mu przez chwilê rozkoszowaæsiê jej nieskazitelnym profilem.Kiwnê³a g³ow¹.– Doskonale
[ Pobierz całość w formacie PDF ]