[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gwiazdy wzeszy naniebie i w ich blasku krople wody lniy jak srebrne pery sypic si na jegowosy i rce, spadajc deszczem a na stopy.Wsuchani w szelest kropel hobbici usnli.Kiedy si zbudzili, chodne soce rozjaniao polan i zagldao do koliby.Gór pdziy strzpy chmur gnane ostrym wiatrem od wschodu.Drzewca nigdzie wpobliu nie byo wida, lecz gdy Merry i Pippin kpali si w muszli przedgrot, usyszeli jego pomruk i piosenk, a wkrótce i on sam ukaza si naciece midzy drzewami.- Hm, hu, ho! Dzie dobry, Merry, dzie dobry, Pippinie! - hukn na ich widok.- Zaspalicie.ja tymczasem zdyem ju od rana przej dobrych parsetkroków.teraz napijemy si, a potem pójdziemy na Wiec.Napeni dla nich kubki czerpic z kamiennej stgwi, lecz teraz z innej nipoprzedniego wieczora.Smak napoju take by inny, bardziej jak gdyby ziemny,pokrzepiajcy i syccy jak jado.Gdy hobbici siadszy na brzegu oa popijalii zagryzali okruchami lembasów - raczej z rozsdku tylko i zwyczajuuzupeniajc w ten sposób niadanie, bo nie czuli godu - Drzewiec stapodpiewujc jak pie entów czy moe elfów, w kadym razie w niezrozumiaymjzyku, i spoglda w niebo.- Wysoko to na ten Wiec? - omieli si zapyta Pippin.- Co? Na Wiec? - odpar Drzewiec obracajc si ku niemu.- Wiec to nie góra,ale zgromadzenie entów, zreszt rzadko teraz ju zwoywane.Ale do duowspóbraci obiecao si stawi.Spotkamy si tam, gdzie zawsze dawniejwiecowalimy, w Zakltej Kotlinie - jak j ludzie nazwali.Ley ona na poudniestd.Musimy zdy na miejsce, nim soce dojdzie do poowy nieba.Wkrótce te ruszyli w drog.Drzewiec, tak samo jak poprzedniego dnia, wzihobbitów na rce.Od bramy ródlanej Sali skrci w prawo, przeskoczy strumiei pomaszerowa na poudnie trzymajc si podnóy wysokich, stromych wzgórz, zrzadka porosych drzewami.Wyej na ich stokach wida byo kpy brzóz ijarzbin, a ponad nimi ciemny, pncy si ku szczytom bór wierkowy.Po niejakimczasie Drzewiec spod wzgórz zboczy w gsty las: tak wysokich, rozoystych iskupionych w zbit mas drzew jeszcze hobbici nie widzieli.Zrazu ogarna ich duszno, podobnie jak wówczas, gdy po raz pierwszyzagbili si w las Fangornu, lecz tym razem szybko odzyskali oddech.Drzewiecnic do nich nie mówi.Nuci sobie co pod nosem w zamyleniu, sów jednakhobbici nie mogli rozróni; brzmiao to jakby: bum, bum, rumbum, bur, bur,bum.i tak w kóko, tylko ton i rytm zmienia si ustawicznie.Od czasu doczasu zdawao im si, e sysz z gbi lasu odpowied, pomruk czy drcy gos,dochodzcy jak gdyby spod ziemi czy moe z koron lici nad ich gowami, a moez wntrza pni.Drzewiec wszake nie zatrzymywa si ani nie odwraca gowy.Szed tak do dugo; Pippin próbowa liczy entowe kroki, lecz bezpowodzenia, bo ju po trzech tysicach, gdy Drzewiec nieco zwolni tempa,straci rachunek.Nagle ent stan, opuci hobbitów w traw, podniós do ustobie donie zwinite w trbk i zacz nawoywa po swojemu.Potne "hum,hum!" roznioso si basem niby gos rogu po lesie i jakby echem odbio poróddrzew.Z daleka, ze wszystkich stron zabrzmiay w odpowiedzi; "hum, huum!" -wywoywane na róne tony.Drzewiec usadowi teraz hobbitów na swoich ramionach i ruszy znowu, co chwilajednak przystajc i pomrukujc, a za kadym razem odpowiedzi dolatyway bliszei goniejsze.Wreszcie stanli przed zwart, nieprzeniknion, jak si zdawao,cian zieleni.tego gatunku drzew nigdzie dotychczas hobbici nie spotkali; nietraciy na zim listowia, rozgaziay si tu nad ziemi, jakby od samychkorzeni, i kry je taki gszcz ciemnych, poyskliwych lici, e wyglday jakogromne ostrokrzewy pozbawione cierni; poród gazek sterczay sztywne pdykwiatowe, z nabrzmiaymi, oliwkowymi pkami.Drzewiec skrci w lewo i po kilku zamaszystych krokach dotar do wskiegoprzejcia otwartego w tym olbrzymim ywopocie.Biega tdy wydeptana cieka,stromo opadajca w dó dugim, spadzistym zboczem.Hobbici zorientowali si, eDrzewiec niesie ich w gb wielkiej kotliny, krgej jak miska, bardzoszerokiej i zaklsej, otoczonej na krawdzi strzelistym, ciemnozielonym muremywopotu.Kotlina bya wysana mikk traw i bezdrzewna, tylko porodku, nasamym jej dnie, rosy trzy pikne, smuke, srebrzyste brzozy.cieka, którobra Drzewiec, nie bya jedyn drog do tego zaktka; dwie inne widy odzachodu i wschodu.Sporo entów byo ju na miejscu, a wszystkimi trzema ciekami ju nadcigaoich wicej.Wreszcie hobbici mogli im si przyjrze z bliska.Spodziewali si,e zobacz gromad sobowtórów Drzewca, tak do siebie podobnych, jak hobbit dohobbita - przynajmniej w oczach obcoplemieca - tote zdumieli si niezmiernie,stwierdzajc, e z entami sprawa przedstawia si zupenie inaczej.Rónili simidzy sob tak jak drzewa; niektórzy - jak drzewa tej samej nazwy, którejednak inaczej wyrosy i róne przeszy koleje losu; inni - jak drzewaodmiennych gatunków, tak niepodobne jak brzoza do buka albo db do jody.Kilkusdziwych brodatych entów przypominao drzewa bardzo stare, ale zawsze zdrowe ikrzepkie, aden z nich jednak nie zdawa si tak wiekowy jak Drzewiec.Entowiewysokiego wzrostu, silni, zgrabni i gadcy jak najmodsze drzewka, byliniewtpliwie modsi, lecz dojrzali.Dzieci, nowych pdów, próno hobbiciwypatrywali w tej gromadzie.A przecie zebrao si ju ze dwa tuziny entów naszerokiej, trawiastej polanie i drugie tyle nadcigao stokami kotliny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]