[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz pytacie mnie, czy wszystko to sta³o siê tylko dziêki temu, ¿e Andyporadzi³ Byronowi Hadleyowi, jak nie p³aciæ podatku spadkowego.OdpowiedŸ brzmitak.i nie.Pewnie sami domyœlacie siê, co nast¹pi³o.Rozesz³a siê wieœæ, ¿e w Shawshank maj¹ w³asnego geniusza finansowego.PóŸn¹wiosn¹ i latem tysi¹c dziewiêæset piêædziesi¹tego roku Andy stworzy³ dwafundusze powiernicze dla stra¿ników chc¹cych zagwarantowaæ œredniewykszta³cenie swoim dzieciom, doradzi³ kilku innym, którzy chcieli nabyæ ma³epakiety akcji (a zrobi³ to cholernie dobrze, jak siê okaza³o; jeden z nich taksiê na tym wzbogaci³, ¿e dwa lata póŸniej odszed³ na wczeœniejsz¹ emeryturê), iniech mnie diabli, jeœli nie doradza³ samemu dyrektorowi, staremu CytrynoustemuGeorge'owi Dunahy'owi, jak wywin¹æ siê od podatków.By³o to tu¿ przed tym,zanim Dunahy dosta³ kopa, i jestem pewny, ¿e marzy³ wtedy o milionach, jakieprzyniesie mu jego ksi¹¿ka.W kwietniu tysi¹c dziewiêæset piêædziesi¹tegopierwszego Andy wype³nia³ formularze podatkowe po³owie klawiszy w Shawshank, ado piêædziesi¹tego drugiego robi³ to prawie dla wszystkich.P³acono munajcenniejsz¹ wiêzienn¹ walut¹: dobr¹ wol¹.PóŸniej, kiedy obowi¹zki dyrektora przej¹³ Greg Stammas, Andy stal siê jeszczewa¿niejsz¹ osob¹ —jednak jeœli spróbujê wam wyjaœniæ dlaczego, bêdê zgadywa³.S¹ rzeczy, o których wiem, i takie, których mogê jedynie siê domyœlaæ.Wiem, ¿eniektórzy wiêŸniowie cieszyli siê specjalnymi wzglêdami — mieli w celach radia,dostawali zgodê na dodatkowe odwiedziny i tym podobne rzeczy — poniewa¿ p³aciliza nie ludzie za murami.WiêŸniowie nazywali ich „anio³ami".Od czasu do czasuktoœ dostawa³ wolne z pracy w wytwórni tablic w sobotê po po³udniu i wszyscywiedzieli, ¿e ma anio³a, który sypn¹³ groszem, ¿eby tak siê sta³o.Zazwyczajanio³ wrêcza ³apówkê komuœ z personelu œredniego szczebla, który rozdzielaszmal na dole i na górze drabiny s³u¿bowej.Na przyk³ad ta afera z tanim warsztatem samochodowym roz³o¿y³a Dunahy'ego.Przycich³a na jakiœ czas, a potem, pod koniec lat piêædziesi¹tych wybuch³a nanowo —jeszcze silniej.Jestem przekonany, ¿e niektórzy z wykonawców robi¹cychcoœ od czasu do czasu w wiêzieniu, p³acili dzia³kê urzêdnikom administracji ito samo niemal na pewno dotyczy przedsiêbiorstw, które w tysi¹c dziewiêæsetszeœædziesi¹tym trzecim dostarczy³y maszyny do pralni oraz wytwórni tablic.Pod koniec lat szeœædziesi¹tych rozkwit³ tak¿e handel prochami i administracjaznów mia³a z niego swoj¹ dzia³kê.Wszystko to tworzy³o doœæ du¿e mo¿liwoœcinielegalnego wzbogacania siê.Nie by³a to sterta lewej forsy, jak¹ niew¹tpliwiezgarniano w takich du¿ych wiêzieniach jak Attica czy San Quentin, ale te¿ niebagatelka.A po pewnym czasie pieni¹dze staj¹ siê problemem.Nie mo¿esz ichwepchn¹æ do portfela i wyci¹gaæ harmonii pomiêtych dwudziestek i wystrzêpionychdziesi¹tek, kiedy chcesz zbudowaæ sobie basen za domem lub przybudówkê.Wpewnym momencie musisz wyjaœniæ, sk¹d wziê³a siê ta forsa.a jeœli twojewyjaœnienia nie s¹ dostatecznie przekonuj¹ce, mo¿esz sam zacz¹æ nosiæ numer naubranku.St¹d wziê³o siê zapotrzebowanie na us³ugi Andy'ego.Zabrali go z pralni iulokowali w bibliotece, ale jeœli spojrzeæ na to inaczej, to wcale nie wycofaligo z pralni.Po prostu kazali mu praæ brudne pieni¹dze zamiast brudnychprzeœcierade³.Zamienia³ forsê w akcje, udzia³y, nie opodatkowane obligacjepañstwowe — co tylko mo¿liwe.Andy powiedzia³ mi kiedyœ, jakieœ dziesiêæ lat po tamtym dniu na dachu wytwórnitablic, ¿e ma doœæ sprecyzowane pogl¹dy na temat tego, co robi, i nie ma¿adnych wyrzutów sumienia.Ten interes kwit³by i bez jego udzia³u.Nie prosi³,¿eby go wsadzono do Shawshank; by³ niewinnym cz³owiekiem, ofiar¹ szczególniepechowego zbiegu okolicznoœci, a nie jakimœ misjonarzem czy dobrym duszkiem.— Poza tym, Rudy — rzek³ mi z tym swoim pó³uœmieszkiem — to, co robiê tutaj,wcale nie ró¿ni siê od tego, co robi³em tam.Wyjawiê ci bardzo cyniczn¹ zasadê:zakres pomocy finansowej potrzebnej danej osobie czy przedsiêbiorstwu jestwprost proporcjonalny do liczby ludzi nabijanych w butelkê przez tê osobê lubfirmê.Ludzie kieruj¹cy tym miejscem s¹ przewa¿nie g³upimi, brutalnymipotworami.Ludzie dzia³aj¹cy w normalnym œwiecie s¹ brutalni i potworni, alenie tak g³upi, poniewa¿ maj¹ tam silniejsz¹ konkurencjê.Nieznacznie, alewiêksz¹.— Jednak te prochy.— powiedzia³em.— Nie chcê ciê pouczaæ, ale to mniedenerwuje.Czerwone, zielone, bia³e, nembutal.a teraz chc¹ czegoœ, conazywaj¹ „czwart¹ faz¹".Nie bêdê ich sprowadza³.Nigdy tego nie robi³em.— Racja — rzek³ Andy.— Ja te¿ nie lubiê prochów.Nigdy nie lubi³em.Jednak nieprzepadam tak¿e za papierosami czy wód¹.To nie ja handlujê prochami.Nie ja jeœci¹gam, nie ja sprzedajê, kiedy tutaj dotr¹.Przewa¿nie robi¹ to stra¿nicy.— Przecie¿.— Tak, wiem.Pos³uchaj mnie teraz.Wszystko sprowadza siê do tego, Rudy, ¿eniektórzy ludzie nie chc¹ brudziæ sobie r¹k Nazywaj¹ ich œwiêtymi, a go³êbiesiadaj¹ im na ramionach i obsrywaj¹ koszule.Na przeciwnym koñcu le¿y babraniesiê w gównie i obracanie wszystkim, co przyniesie choæ dolarazysku - rewolwerami, sprê¿ynowcami, her¹, czym chcesz.Nigdy ¿aden skazaniecnie przyszed³ do ciebie z propozycj¹ kontraktu?Skin¹³em g³ow¹.W ci¹gu tych lat spotka³em siê z tym wielokrotnie.W koñcu jestsiê cz³owiekiem, który wszystko mo¿e za³atwiæ.A oni wyobra¿aj¹ sobie, ¿e skoropotrafisz za³atwiæ baterie do ich tranzystorów, kartony luckies czy puszkitrawki, to mo¿esz skontaktowaæ ich z facetem, który u¿ywano¿a._ Z pewnoœci¹ tak — ci¹gn¹³ Andy.— Jednak nie robisz tego.Poniewa¿ tacyfaceci jak my, Rudy, wiedz¹, ¿e jest trzecie wyjœcie.Alternatywa kryszta³owejczystoœci i babrania siê w b³ocie.To alternatywa, któr¹ wybieraj¹ wszyscydoroœli ludzie na œwiecie.Rozwa¿asz, co zyskasz, przechodz¹c przez dziczelegowisko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]