[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed hal¹ przylotów sta³ odlany zestopionych spitfire'ów i lancasterów pos¹g Hanny Reitsch, czo³owej pilotkiNiemiec.Obserwowa³a pilnie niebo, wypatruj¹c na nim intruzów.WITAJCIE WBERLINIE, STOLICY WIELKIEJ NIEMIECKIEJ RZESZY, g³osi³a w piêciu jêzykachumieszczona za jej plecami tablica.March zap³aci³ taksówkarzowi, da³ mu napiwek i ruszy³ w stronê automatycznychdrzwi.W ch³odnym, przesyconym woni¹ lotniczego paliwa powietrzu rozbrzmiewa³g³oœny ryk silników.A potem drzwi zamknê³y siê z sykiem za jego plecami iznalaz³ siê wewn¹trz dŸwiêkoszczelnej kapsu³y hali odlotów.— Lot Lufthansy numer czterysta jeden do Nowego Jorku.Pasa¿erowie proszeni s¹do wyjœcia numer osiem.— Koñczymy odprawê pasa¿erów odlatuj¹cych rejsem Lufthansy numer zeroczternaœcie do Theoderichschafen.March odebra³ w biurze Lufthansy swój bilet i podszed³ do stanowiska odprawy.Blondynka z wpiêt¹ w klapê swastyk¹ i umieszczonym na lewej piersi napisem GINAdok³adnie sprawdzi³a jego paszport.— Czy Herr Sturmbannführer zg³asza jakiœ baga¿? — zapyta³a.— Nie, dziêkujê, mam tylko to — powiedzia³, podnosz¹c w górê ma³¹ walizkê.Odda³a mu paszport, wk³adaj¹c do œrodka kartê pok³adow¹.Towarzysz¹cy tejczynnoœci uœmiech by³ jasny i pogodny jak neon.— Samolot odlatuje za trzydzieœci minut.¯yczê udanego lotu, HerrSturmbannführer.— Dziêkujê, Gino.— Zapraszamy na pok³ad naszych samolotów.— Dziêkujê.K³aniali siê sobie niczym para japoñskich biznesmenów.Podró¿e lotnicze by³ydla Marcha nowym œwiatem, dziwn¹ krain¹, w której panowa³y odrêbne, tajemniczerytua³y.Kieruj¹c siê piktogramami odnalaz³ toaletê i wybra³ kabinê po³o¿on¹ najdalej odumywalek.Zaryglowa³ drzwi, otworzy³ walizkê i wyj¹³ z niej swoj¹ skórzan¹torbê.Potem usiad³ na sedesie i œci¹gn¹³ z nóg wysokie buty.Od chromowanejarmatury i glazury odbija³o siê bia³e œwiat³o.Rozebrawszy siê do szortów, zapakowa³ buty i mundur do torby, w³o¿y³ do niejbroñ i zasun¹³ zamek b³yskawiczny.Piêæ minut póŸniej wyszed³ z kabiny jako zupe³nie inny cz³owiek.Odziany wjasnoszary garnitur, bia³¹ koszulê, bladoniebieski krawat i miêkkie br¹zowepó³buty aryjski Übermensch przeobrazi³ siê z powrotem w normalnego obywatela.Zmiana odbija³a siê w oczach otaczaj¹cych go ludzi.Zniknê³y gdzieœprzestraszone spojrzenia.Pracownik przechowalni baga¿u, któremu March odda³skórzan¹ torbê, potraktowa³ go dosyæ nonszalancko.— Nie zgub pan tego.Bez tego papierka nie masz pan co wracaæ — oznajmi³,wrêczaj¹c Marchowi kwit i wskazuj¹c g³ow¹ wisz¹c¹ za nim tabliczkê: UWAGA!BAGA¯ ZWRACA SIÊ TYLKO PO OKAZANIU DOWODU PRZECHOWANIA.Przed stanowiskiem kontroli paszportowej March trochê siê oci¹ga³, notuj¹c wpamiêci przedsiêwziête na lotnisku œrodki bezpieczeñstwa.Bariera pierwsza:sprawdzanie kart pok³adowych, których nie mo¿na by³o otrzymaæ bez wa¿nej wizy.Bariera druga: sprawdzanie samych wiz.Po obu stronach przejœcia sta³o trzechuzbrojonych w pistolety maszynowe ¿o³nierzy Zollgrenzschutz, s³u¿by ochronygranicy.Starszego stoj¹cego przed Marchem mê¿czyznê poddano wyj¹tkowodok³adnej kontroli, zanim go przepuszczono, oficer zadzwoni³ gdzieœ ze swejbudki.Wci¹¿ szukali Luthera.Jego w³asny paszport wprawi³ urzêdnika w niema³e zak³opotanie.SturmbannführerSS z wiz¹ wystawion¹ tylko na dwadzieœcia cztery godziny? Tak wyraŸne na ogó³wyznaczniki rangi i przywilejów tym razem by³y wyj¹tkowo zamazane.Na twarzyurzêdnika s³u¿alczoœæ walczy³a z ciekawoœci¹.Jak zwykle zwyciê¿y³as³u¿alczoœæ.— ¯yczê udanej podró¿y, Herr Sturmbannführer.Przeszed³szy na drug¹ stronê, March podj¹³ na nowo swoje studia nad systememzabezpieczeñ.Ca³y baga¿ przeœwietlano promieniami rentgena.Marcha przeszukanoi poproszono o otworzenie walizki.Celnik sprawdzi³ ka¿dy przedmiot, odsun¹³zamek b³yskawiczny saszetki z kosmetykami, otworzy³ i obw¹cha³ tubkê z krememdo golenia.Pracowa³ z gorliwoœci¹ cz³owieka doskonale zdaj¹cego sobie sprawê,i¿ gdyby odprawiony podczas jego zmiany samolot wybuch³ w powietrzu albo zosta³opanowany przez porywaczy, nastêpne piêæ lat spêdzi w kacecie.W koñcu przeszed³ przez wszystkie kontrole.Obróci³ w d³oni mosiê¿ny kluczyk ipoklepa³ siê po wewnêtrznej kieszeni marynarki, ¿eby sprawdziæ, czy wci¹¿ maprzy sobie upowa¿nienie Stuckarta.A potem poszed³ do baru, zamówi³ du¿¹ whiskyi zapali³ papierosa.Wszed³ na pok³ad junkersa dziesiêæ minut przed odlotem.To by³ ostatni wieczorny lot z Berlina do Zurychu i kabinê wype³nialiszeleszcz¹cy ró¿owymi p³achtami gazet biznesmeni i odziani w trzyczêœciowegarnitury bankierzy.March mia³ miejsce przy oknie.Fotel obok by³ pusty.Wsadzi³ walizkê do schowka nad g³ow¹, odchyli³ siê do ty³u w fotelu i zamkn¹³oczy.W kabinie rozbrzmiewa³a kantata Bacha.Na zewn¹trz zaczê³y graæ silniki.Jeden po drugim niczym w chórze wspina³y siê w górê skali od niskiego szumu a¿po wysoki gwizd.Samolot drgn¹³ lekko i zacz¹³ ko³owaæ po pasie.Przez ostatnie trzydzieœci szeœæ godzin trzydzieœci trzy by³ na nogach.Terazrozbroi³a go muzyka, uko³ysa³y wibracje.Zasn¹³.Przespa³ pokaz czynnoœci, które nale¿a³o wykonaæ w razie awarii.Sam momentstartu ledwie pamiêta³ przez sen.Nie zauwa¿y³ te¿, kiedy na s¹siednim foteluusiad³a pasa¿erka.Otworzy³ oczy dopiero, gdy znaleŸli siê na wysokoœci dziesiêciu tysiêcy metrówi pilot oznajmi³, ¿e w³aœnie mijaj¹ Lipsk.Pochyla³a siê ku niemu stewardesa,pytaj¹c, czy chce siê czegoœ napiæ.— Proszê whi.— zacz¹³, ale nagle s³owa uwiêz³y mu w gardle.W fotelu obok,udaj¹c, ¿e czyta kolorowy magazyn, siedzia³a Charlotte Maguire.B³ysn¹³ pod nimi Ren: szeroka, œwiec¹ca w zachodz¹cym s³oñcu wstêgaroztopionego metalu.March nigdy nie widzia³ go z lotu ptaka.„Droga ojczyzno,nic ci nie grozi.Pewnie stoi na Renie twa warta".Dwie wbijane do g³owy przyakompaniamencie rozstrojonego pianina, zapamiêtane z ch³opiêcych lat linijki.Stare gimnazjum, po którego korytarzach hula³y przeci¹gi.Kto to napisa³? Niemóg³ sobie przypomnieæ.Rzeka by³a sygna³em, ¿e przekroczyli granicê Rzeszy i znaleŸli siê nadSzwajcari¹
[ Pobierz całość w formacie PDF ]