[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie.Wtedy nie odczuwałem tego.- Rennie wie o tym?- Nie.- Co ona myśli o tobie?- Niedawno pogardzała mną.Chyba tydzień temu po wiedziała, że jej nie obchodzę.- Czy ona cię kocha? - zapytał, uśmiechając się.Przez cały czas trwania tej historii utrzymywałem, że Joe jest bez winy, lecz jest prawie niemożliwe wierzyć naprawdę, że człowiek jest bez winy.Pewnie to wielka nie sprawiedliwość z mojej strony, iż nie mogłem całkowicie ufać otwartemu uśmiechowi i jasnemu obliczu Joe’ego, lecz przyznaję, nie mogłem.- Jestem pewien, że ona mną gardzi - powiedziałem.Joe westchnął.Siedział na obrotowym krześle obok mnie, a teraz wyciągnął stopy przed sobą na biurku i założył ręce za głowę.- Nie przychodzi ci czasem do głowy, że to ja jestem wszystkiemu winien? Wiele rzeczy dałoby się zgrabnie wyjaśnić, gdybyś po prostu stwierdził, że z jakichś perwersyjnych powodów ja sam zmontowałem całą tę aferę.Taka sama możliwość jak i inne.Co o tym sądzisz?- Perwersja? Nie wiem, Joe.Jeżeli jest tu coś perwersyjnego, to na pewno fakt, że każesz teraz przychodzić Ren nie do mojego mieszkania.Roześmiał się.- Myślę, że wszystkie moje propozycje dla was obojga mógłbyś nazwać perwersyjnymi, zwłaszcza teraz, gdy wie my, co się stało, ale jeśli którakolwiek z nich rzeczywiście była perwersyjna, to nie uświadamiałem sobie tego.Nie powinieneś wierzyć, że to perwersja każe mi przysyłać Rennie do ciebie.Chodzi mi o to, żeby ją wypróbować.Musi zdecydować raz na zawsze, co naprawdę czuje wobec ciebie i mnie, i siebie samej, i wiesz tak samo dobrze jak ja, że gdyby nie te wizyty u ciebie, to stłumiłaby w sobie wszystko tak szybko, jak tylko by mogła.- Nie sądzisz, że po prostu nie dajesz się zagoić ranom?- Chyba tak.To właśnie robię.Ale w tym przypadku nie możemy pozwolić ranie zagoić się, dopóki nie przekonamy się, co to za rana i jak jest głęboka.- Wydaje mi się, że rany należy leczyć, obojętne, w jaki sposób.- Nadużywasz analogii - uśmiechnął się Joe.- To nie jest rana fizyczna.Jeżeli ją zlekceważysz, może się wy dać zagojona, ale w stosunkach pomiędzy dwojgiem ludzi ran tego rodzaju nie leczy się przy pomocy lekceważenia.One się potem odnawiają.- Zmienił temat.- A więc kochasz Rennie?- Nie wiem.Tak mi się wydawało raz albo dwa.- Ożeniłbyś się z nią, gdyby nie była moją żoną?- Nie wiem.Uczciwie: nie wiem.- Jak byś zareagował, gdyby się okazało, że najlepszym rozwiązaniem tej kwestii byłby jakiś rodzaj trwałego współ życia seksualnego, twojego z nią? Mani na myśli trójkąt bez konfliktów, bez sekretów i bez zazdrości.- Nie sądzę, żeby to było rozwiązanie.Jestem facetem, który mógłby prawdopodobnie żyć w tego rodzaju układzie, ale nie wierzę, żeby któreś z was mogło.- W gruncie rzeczy z zaciekawieniem spostrzegłem, że na każde wspomnienie małżeństwa i trwałych powiązań seksualnych myśl o Rennie zaczynała mnie męczyć.Nieoceniona ludzka per wersja! Bardzo niewiele było we mnie z małżonka.- Ja także nie wierzę.Jakie jest zatem rozwiązanie, Jake? Powiedz mi!Potrząsnąłem głową.- Zastrzelić was oboje? - wyszczerzył zęby.- Mam już pistolet, colta 45, i około dwunastu naboi.Kiedy po raz pierwszy zaczęliśmy z Rennie rozmawiać o tym wszystkim, wtedy, kiedy nie było mnie przez trzy dni w szkole, wy ciągnąłem starego colta z piwnicy, naładowałem go i po łożyłem w szafie, w pokoju, na półce, na wypadek gdyby któreś z nas chciało go użyć strzelając do siebie albo do kogoś innego.Oświadczenie powyższe napełniło mnie dreszczem.Być może to Joe Morgan był, mimo wszystko, tym, którego kochałem.Wstał i klepnął mnie przyjacielsko w ramię.- Nie odpowiadasz, co?Potrząsnąłem głową.- Niech mnie diabli, jeśli wiem, co powiedzieć, Joe.- Dobrze - odparł, prostując się i podchodząc dój drzwi.- Colt nadal leży na półce.Być może, jeszcze go użyjemy.Colt 45, używany jako broń boczna w armii Stanów Zjednoczonych, jest wielkim, ciężkim, morderczo wyglądającym pistoletem.Wystrzał z tej broni podrywa ramię strzelającego, a gruby ołowiany pocisk uderza z siłą zdolną zwalić człowieka z nóg.Obraz owego pistoletu całkowicie zawładnął moją wyobraźnią przez następne trzy czy cztery dni po tym, Jak Joe wspomniał: myślałem o nim tak samo, jak Joe i Rennie musieli o nim myśleć: wielkim i czekają cym w szafie, w ich pokoju, przez wszystkie dni i noce, w ciągu których wałkowali i badali każdy szczegół cudzołóstwa - czekającym, aby ktoś doszedł wreszcie do jakiejś konkluzji.Nie można się dziwić, że noce Rennie były bez senne! Takie były także moje noce, z chwilą gdy owa ma szynka tak przypadkowo pojawiła się na horyzoncie.Przerażała swoją wszech obecności ą, nawet w moim pokoju, jako konkretne wcielenie możliwości: fakt jej istnienia przeniósł grę na inne boisko zabarwił wszystkie moje refleksje związane z tą sprawą swego rodzaju groźbą niebezpieczeństwa, którą, jestem pewien, Morganowie odczuwali od samego początku, a której ja, dzięki mojej izolacji, jeśli tylko dzięki niej, nie odczuwałem.Śniłem o tym pistolecie w nocy i na jawie.W mojej wyobraźni widziałem go niby na zbliżeniu fotograficznym, jak leżał, ciężki i gładki, w ciemności, na półce w szafie, gdy tymczasem, spoza drzwi dochodziły niezrozumiałe głosy Joe’ego i Rennie, rozmawiających dniami i nocami.Rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali bez końca.Słyszałem jedynie tony ich głosów: Rennie - łagodny, zrozpaczony i histeryczny na przemian Joe’ego - zawsze spokojny i rozsądny, godzina za godziną, dopóki ów spokojny rozsądek nie stawał się upiorny i obłąkany.Jestem pewien, że nigdy przedtem nic nie wypełniało mojej głowy tak jak obraz tego pistoletu.Przybierał aspekty tak samo rozmaite jak uśmiech Laokoona, tyle że nieskończenie bardziej kategoryczne i, naturalnie, nieodwołalne.To sprawiało, że wizja colta stawała się natrętna.Towarzyszyła mi przez cały czas.Wyglądało to zatem jak urealnienie nocnego koszmaru, gdy niedługo potem skonfrontowany zostałem z tą bronią we własnym pokoju, w którym już zamieszkiwała ona duchowo, i dlatego zbladłem i zrobiło mi się słabo, bo nie od czuwam abstrakcyjnego leku przed pistoletami.Rennie przyszła o ósmej, zadzwoniwszy przedtem godzinę wcześniej, że chciałaby się ze mną zobaczyć, i ku memu zdziwieniu przyszedł z nią Joe, a z Joe’em colt w papierowej torbie.Wydawało mi się, że Rennie płakała - policzki miała blade, a oczy podpuchnięte - Joe natomiast sprawiał wrażenie rozradowanego.Zaraz po przywitaniu się ze mną wy ciągnął pistolet z torby i położył go uważnie na małej popielniczce, którą umieścił na środku pokoju.- Mamy go tutaj, Jacob - roześmiał się.- Wszystko, co nasze, należy do ciebie.Podziwiałem pistolet nie dotykając go, roześmiałem się krótko razem z Joe’em z jego kiepskiego zagrania i jak już powiedziałem, zbladłem.Była to straszliwa machina, tak duża faktycznie, jak ją sobie wyobrażałem, i nie mniej nie odwołalnie wyglądająca.Joe obserwował moją twarz.- Może piwa? - zapytałem.Im bardziej nie chciałem zdradzić strachu - wydawało mi się, że strach był ostatnią rzeczą, której tu brakowało - tym wyraźniej dostrzegałem go w moim głosie i w zachowaniu.- Proszę.Rennie? Chcesz piwa?- Nie, dziękuję - odparła Rennie głosem trochę podobnym do mojego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]