[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Marsz trwa³ d³ugo, póki hobbitom si³ starczy³o, wreszcie wszyscy ju¿ zaczêliwypatrywaæ z upragnieniem miejsca na popas, lecz nagle œciany korytarzarozst¹pi³y siê po obu stronach.Jak gdyby przeszli pod jak¹œ bram¹ i znaleŸlisiê w czarnej, pustej przestrzeni.W plecy dmucha³o im cieplejsze powietrze, wtwarze natomiast od ciemnoœci ci¹gnê³o ch³odem.Stanêli i zbili siê w gromadêzatrwo¿eni.Gandalf wszak¿e by³ rad.- Trafnie wybra³em drogê – powiedzia³.– Wreszcie doszliœmy do mieszkalnejczêœci podziemia i mam wra¿enie, ¿e jesteœmy teraz ju¿ doœæ blisko wschodnichstoków góry.Ale wspiêliœmy siê, jeœli siê nie mylê, znacznie ponad BramêDimrilla.S¹dz¹c z przewiewu znaleŸliœmy siê w wielkiej sali.Zaryzykuje trochêwiêksze œwiat³o.Podniós³ ró¿d¿kê, która na chwilê zajaœnia³a niby b³yskawica.Wyolbrzymionecienie podskoczy³y w górê i uciek³y, przez mgnienie oka wêdrowcy widzielirozpiête nad swoimi g³owami ogromne sklepienie, wsparte na szeregu potê¿nychfilarów wyciosanych ze ska³y.Przed nimi, a tak¿e na prawo i na lewo ci¹gnê³asiê wielka, pusta sala.Czarne œciany, g³adkie i równe jak szk³o, po³yskiwa³y ilœni³y.Zauwa¿yli te¿ trzy inne wejœcia, mroczne, sklepione otwory w œcianach:œrodkowe – na wschód, dwa boczne na dwie przeciwleg³e strony.Potem œwiat³ozgas³o.- Na razie nie oœmielê siê na nic wiêcej – powiedzia³ Gandalf.– Dawniej by³ytu wielkie okna w stoku góry, a prócz tego kominy doprowadzaj¹ce œwiat³o znajwy¿szych pok³adów kopalni.Zdaje siê, ¿e to w³aœnie tutaj, ale na œwieciejest teraz noc i nie upewnimy siê, póki dzieñ nie wstanie.Je¿eli siê nie mylê,zajrzy tu do nas jutro blask poranka.Tymczasem nie ma co wêdrowaæ dalej.Odpocznijmy, jeœli siê da.Jak dot¹d powiod³o nam siê nieŸle, wiêksz¹ czêœædrogi przez ciemnoœci mamy ju¿ za sob¹.Ale jeszcze z nich nie wyszliœmy, czekanas d³ugi marsz w dó³ do bramy otwartej na œwiat.Wêdrowcy spêdzili noc w wielkiej piwnicznej sali, przytuleni do siebie wk¹cie, gdzie siê schronili przed ch³odnym podmuchem, bo od wschodniego otworuwci¹¿ wia³o zimnem.Le¿eli, otoczeni zewsz¹d pust¹, bezbrze¿n¹ ciemnoœci¹,przyt³oczeni samotnoœci¹ i ogromem wydr¹¿onych w skale jaskiñ, niezliczonychspl¹tanych korytarzy i schodów.Z g³uchych wieœci, jakie do nich kiedykolwiekdociera³y, hobbici wytworzyli sobie fantastyczny obraz Morii, lecz wszystko tozblad³o wobec groŸnej i wspania³ej rzeczywistoœci.- Musia³o tu kiedyœ roiæ siê od krasnoludów – rzek³ Sam.– A pracowa³ chybaka¿dy z nich wytrwalej od borsuka przez piêæset lat, ¿eby zbudowaæ takiepodziemie, i to w twardej skale! Po co oni to robili? Nie mieszkali chyba wtych ciemnych norach?- To nie nory – odpar³ Gimli.– To wielkie królestwo i stolica krasnoludów.Zadawnych czasów nie by³o te¿ tutaj tak ciemno, wszêdzie jarzy³o siê od œwiate³ ibogactw; pamiêæ o tym przechowa³y po dziœ dzieñ nasze pieœni.Gimli wsta³ i w ciemnoœciach zacz¹³ œpiewaæ niskim g³osem, który echo odbija³ospod wysokiego sklepienia:Góry by³y zielone, a œwiat jeszcze m³ody,¯adna plama nie æmi³a ksiê¿yca urody,Ni ska³y, ni strumienie nie mia³y imienia,Kiedy Durin siê zbudzi³, spojrza³ i oniemia³.Wiêc najpierw nada³ nazwy wzgórzom i dolinom,Potem wodê pi³ z Ÿróde³ czyst¹ i niewinn¹,A kiedy siê pochyli³ nad tafli zwierciad³o,Ujrza³ swoje odbicie jak cudne widziad³oW gwiezdnej, lœni¹cej koronie jak z drogich kamieni,Których blask to srebrzyœcie - to z³otem siê mieni³.Œwiat by³ piêkny - a góry wysokie i g³adkieW dawnych dniach nie skalanych straszliwym upadkiemPotê¿nych i wszechmocnych królów NargothronduI Gondolinu - którzy do zamorskich l¹dówGdzieœ tam dawno odeszli.o, szczêsna godzina,I œwiat ten jak¿e piêkny za czasów Durina!Król mo¿ny.na rzeŸbionym tronie siedzia³ dumnyW wielkiej sali z kamienia, gdzie liczne kolumnyPodpiera³y dach z³oty.w kr¹g srebrna pod³oga,U drzwi runy, co œwiadcz¹, ¿e w³adza w tych progach.Przy œcianach zawieszono lampy kryszta³owe,Których blask sp³ywa³ miêkko na królewsk¹ g³owê,Jak srebro nocnej luny albo z³oto s³oñca,Co nie zaæmione chmur¹ wci¹¿ œwieci bez koñca.W piêknym kraju Durina wci¹¿ stuka³y m³oty,D³uto rzeŸbi³o w drzewie, pisa³ rylec z³oty,Tu kuto srebrne klingi w ognia bia³ym ¿arze,Tam domy budowali weseli murarze,Tu w skarbcu obok pere³ i bladych opaliSkarbnicy kutych kolczug srebro pochowali,Przydaj¹c do kompanii b³yszcz¹ce buñczuczniePancerze i topory, miecze oraz w³Ã³cznie.Nieznu¿ony by³ - wierzcie - lud Durina króla,DŸwiêk harf go budzi³ ze snu i do snu utula³,Harfiarzom pod wtór wdziêczny œpiewali minstrele,A w bramach pobrzmiewa³y tr¹b dŸwiêczne kapele.Dzisiaj œwiat znów szary, a górski grzbiet go³y,W kuŸniach dawno wyziêb³y po ogniach popio³y.I dŸwiêku harf nie s³ychaæ, umilk³a dolinaI coraz ciemniej w salach pa³acu Durina.Cieñ na króla mogile.cisza w wiatru szumie,Co igra bezszelestnie z cisz¹ w Khazad-dumie,Ale w wody zwierciadle mrocznej i uœpionejCi¹gle jednak siê jawi¹ gwiazdy zatopione -To korona królewska, która oko ³udzi,Póki siê znów król Durin ze snu nie obudzi.- To piêkne! - rzek³ Sam.- Chcia³bym siê nauczyæ tej pieœni.„W salach pa³acuDurina!” Co prawda, kiedy pomyœlê o tych wszystkich lampach, ciemnoœci wydaj¹mi siê jeszcze bardziej ponure.A czy stosy klejnotów i z³ota wci¹¿ jeszcze s¹tutaj?Gimli milcza³.Zaœpiewa³ swoj¹ pieœñ, nic wiêcej nie chcia³ powiedzieæ.- Stosy klejnotów? - odezwa³ siê Gandalf.- Nie! Orkowie nieraz spl¹drowaliMoriê, nic nie zosta³o w górnych salach.A po ucieczce krasnoludów nikt siê niewa¿y szukaæ w g³êbi szybów i skarbców u korzeni góry: zatonê³y w wodzie albo wcieniu strachu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]