[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- J.K., myślę, że mamy kłopot.Przedstawił Lee obliczenia dotyczące układów środowiska i życiodajnego MEM-a.Opierając się na danych Programu Apollo, wyliczył, ile będzie potrzebował na Marsie jeden człowiek, żeby utrzymać się przy życiu - jedzenia, ubrania, powietrza, pojemników asenizacyjnych, przestrzeni życiowej, środków do prowadzenia EVA*[Przyp tłum Extra Vehicular Activities], czyli działalności poza statkiem.- Spójrz na to.I na to.- Morgan przedstawił całą serię opcji, zakładających różny budżet wagowy ECLSS.- Nie ma mowy, żebym zapewnił przeżycie czterem ludziom na powierzchni.Sto dwadzieścia roboczodniówek.To przerasta nasze możliwości.Lee poczuł, jak panika zaciska mu pętlę na szyi.Naprawdę wyglądało to tak, jakby nie byli w stanie sprostać wymaganiom zamówienia.Nagle poczuł brak snu, wszystkich posiłków, których nie zjadł, wypaloną adrenalinę.Ogarnęły go zawroty głowy i mdłości.„Daj spokój, J.K.” - powiedział sobie w duchu.„Weź się w garść.Jeśli ty masz z tym kłopot, ma go tak samo Rockwell, McDonnell i tamte wszystkie dupki.Postaraj się zamienić to w swój atut”.Morgan spoglądał na niego z zafrasowaniem.- Dobrze się czujesz, J.K.? Wyglądasz jakbyś.- Tylko nie rób mi tu z mojej hali gabinetu lekarskiego, Jack.- Chłopie, dajesz sobie tak w kość, że będziesz potrzebował szpitala, gabinet ci nie wystarczy.Mówię poważnie, J.K.Lee dalej drążył temat:- Nie możesz mi załatwić stu dwudziestu roboczodniówek na Marsie.Dobra.Ile możesz?Morgan zastanowił się.- Może siedemdziesiąt pięć procent tego.Powiedzmy dziewięćdziesiąt roboczodniówek.„Żeby to obesrało” - pomyślał Lee.„To gorzej niż myślałem”.- A więc naszych czterech gości ma obcięty pobyt do.ilu to.? dwudziestu trzech dni?- J.K., masz pobyt krótszy o jedną czwartą.Oni tego nie przełkną.Lee potrząsnął przecząco głową.Zgadza się, nie przełkną.Ale musi na to być jakiś sposób.- Zamyślił się.- Hm, dziewięćdziesiąt roboczodniówek.A co, gdybyśmy zabrali tylko trzech gości? Wtedy w dalszym ciągu możemy im zapewnić pełne trzydzieści dni.Morgan natychmiast zaprzeczył ruchem głowy.- To niemożliwe.W tym względzie warunki przetargu są jasne.NASA po to wydaje tę całą forsę na wysłanie swoich ludzi na Marsa, żeby praca na powierzchni szła pełnym cyklem całodobowym.Chce wprowadzić system zmianowy.„Czerwona” i „niebieska” zmiana będą.- Co mi tam! Niech „czerwoni” się pieprzą z „niebieskimi”! - odwarknął Lee.- To nie jedyny warunek na wyrost tego obsranego przetargu.Zaczął szybko myśleć.„Trzech gości zamiast czterech” - powtórzył w duchu.Uświadomił sobie natychmiast, że jeśli dałoby się to przepchnąć, doprowadziłoby do niesłychanych oszczędności w całym programie, nie mówiąc o zmianie projektu samego MEM-a.Na przykład, nie byłoby się skazanym na wleczenie takiej masy materiałów i urządzeń układu życiodajnego.Jedna czwarta całego interesu mniej! A wszystko to przy żadnym lub minimalnym okrojeniu operacji na planecie.Z rosnącym podnieceniem zdał sobie sprawę, że gdyby mu się udało to - tak czy inaczej - udowodnić, miałby sakramencki plus w ocenie komisji przetargowej.Przelotna fala paniki opadła; poczuł się silny, sprawny, pełen zapału, znów naładowany adrenaliną.Złapał Morgana za ramię.- No, więc teraz musimy tylko sporządzić całodobowy grafik EVA.Słuchaj, Jack.Masz zrobić tak.Właściwie nie dało się tego nazwać symulatorem; była to zamknięta część jednego z większych laboratoriów Columbii, zaopatrywana w podstawowe składniki układu życiodajnego - pokarm i wodę - ale niehermetyczna.Morgan zapłacił trójce uczniów z wydziału ratownictwa medycznego Caltechu, za miesiąc przebywania w tych warunkach.Każdego dnia przeprowadzali pozorowane działania EVA; nakładali atrapy skafandrów kosmicznych i plecaki z ciężarkami, po czym niby przeprowadzali eksperymenty na powierzchni Marsa.Następnie wdrapywali się po krótkiej drabince, symulując powrót do MEM-a, i oczyszczali się, ściągając z siebie nawzajem marsjański kurz, delikatny jak talk.Szukali optymalnej długości zmian, pracując i śpiąc przez różny czas.Cały zabieg był prostacki, ale owocny; pod koniec miesiąca uczniowie byli trochę znudzeni i na pewno wyczerpani, ale nadal sprawni umysłowo, poprawnie reagujący na bodźce i, prawdę mówiąc, w lepszej kondycji fizycznej niż na początku zajęć.Zresztą wyczerpanie nie było żadnym problemem; prawdziwa załoga miała w perspektywie cały odcinek powrotny; siedem miesięcy podróży na odsypianie zaległości.Morgan zdał sprawozdanie Lee i ten był zachwycony wynikami.Mógł się spodziewać, że jego pomysł z wysłaniem trzech ludzi zrobi na komisji przetargowej nieziemskie wrażenie, ale nie tylko tego.Miał jeszcze w zapasie szczegółowe propozycje zagospodarowania czasu na Marsie; sugestie na temat grafiku, konieczności wcześniejszego ustalenia przedziałów czasu pracy, snu i odpoczynku, i tak dalej, i dalej.„Problemy to zarazem nowe możliwości” - pomyślał.Czuł, że praca idzie do przodu, przynosi efekty i zbliża się chwila triumfu.Kiedy wskazówka zegara zbliżyła się do dwunastej, Lee zaczął przesiadywać na próbach, podczas których poszczególne zespoły składały do kupy swój kawałek wystąpienia.Zaczął wyobrażać sobie finalny produkt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]