[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie powiedzia³ nic wiêcej.Obaj pocz³apali z powrotem do swych ojców.Franklinmia³ wra¿enie, ¿e zostawili za sob¹ wszystko, co powiedzieli, ¿e zrywaj¹cy siêwiatr rozproszy³ ich ponure myœli.Gdy dotarli do linii strza³u, Franklinmyœla³ ju¿ tylko o whisky, befsztyku i gor¹cym piecu.Gdy strzelali z Karlem do folii, Franklin trafi³ w róg, a Karl w sam œrodek.Rudy postuka³ siê w skroñ, a nastêpnie podniós³ do góry zagiêty palec w geœciepozdrowienia.Karl odwzajemni³ gest.Po kolacji duet Rudy i Karl da³ koncert gry na flecie oraz klarnecie.Grali beznut, piêknie i wyrafinowanie.Franklin i Merle mogli im jedynie towarzyszyæ,wybijaj¹c rytm pal­cami o blat sto³u i maj¹c nadziejê, ¿e przypomina to dŸwiêkbêbnów.Franklin spojrza³ na ojca.Gdy ich oczy siê spotka³y, uznali, ¿e bêbnienietylko przeszkadza.Natychmiast obaj przestali.Maj¹c chwilê czasu na przemyœlenie pewnych spraw, na przyjemne ³amanie sobieg³owy, Franklin doszed³ do wnios­ku, ¿e muzyka mówi chyba wiêcej nie tylko oRudym i Karlu, lecz o wszystkich ojcach i synach.Mówi³a to, co mówili onisami, z wahaniem, niekiedy z bólem, niekiedy z gniewem i okrucieñstwem, aniekiedy z mi³oœci¹: ¿e ojcowie i synowie stanowi¹ jednoœæ.Mówi³a te¿, ¿e zbli¿a siê czas duchowego rozdzielenia ­bez wzglêdu na to, jakblisko ludzie s¹ zwi¹zani, bez wzglêdu na to, jak bardzo siê ktoœ stara.Noc dla mi³oœciBlask ksiê¿yca jest odpowiedni dla m³odych kochanków i kobiety chyba nigdy niemaj¹ go doœæ.Ale gdy mê¿czyzna siê starzeje, zwykle uwa¿a, ¿e ksiê¿ycowapoœwiata jest zbyt zimna i blada.Turley Whitman w³aœnie tak myœla³, stoj¹c woknie sypialni i czekaj¹c na powrót do domu swojej córki Nancy.By³ potê¿nym, ¿yczliwym, przystojnym mê¿czyzn¹.Wy­gl¹da³ jak mi³oœciwy król,ale by³ tylko gliniarzem odpowia­daj¹cym za parking Fabryki Materia³Ã³wŒciernych Reinbe­cka.Jego pa³ka, pistolet, naboje i kajdanki znajdowa³y siê nakrzeœle przy ³Ã³¿ku.Turley by³ skonsternowany i zdener­wowany.Jego ¿ona, Milly, le¿a³a w ³Ã³¿ku.Chyba po raz pierw­szy od ich trzydniowegomiesi¹ca miodowegow 1936 ro­ku Milly nie zakrêci³a na wa³ki w³osów, które rozsypa³y siê napoduszce.Sprawi³o to, ¿e wygl¹da³a m³odo, subtelnie i tajemniczo.Nikt od latnie wygl¹da³ tajemniczo w tej sypialni.Milly wpatrywa³a siê szeroko otwartymioczyma w ksiê¿yc.Jej zachowanie wytr¹ci³o Turleya z równowagi.Milly w ogóle nie przejê³a siêtym, co mog³o przydarzyæ siê gdzieœ Nancy tak póŸno tej ksiê¿ycowej nocy.Millyzapad³a w sen, nawet o tym nie wiedz¹c, potem obudzi³a siê i wpatrzy³a wksiê¿yc, oddaj¹c siê rozmyœlaniom.Nie zdradzi³a jednak Turleyowi, o czymmyœli, a nastêpnie znowu zasnê³a.- Obudzi³aœ siê? - spyta³ Turley.- S³ucham?- Postanowi³aœ siê obudziæ?- Ja wcale nie œpiê - odrzek³a sennie Milly.Jej g³os brzmia³ jak g³osdziewczynki.- Wydaje ci siê, ¿e nie spa³aœ? - spyta³ Turley.- Musia³am bezwiednie siê zdrzemn¹æ – odpowiedzia³a.- Chrapa³aœ jak najêta przez godzinê - rzek³ Turley Zrobi³ to specjalnie, ¿ebypoczu³a siê nieatrakcyjna we w³asnych oczach, poniewa¿ chcia³ j¹ ca³kiemrozbudziæ.Chcia³ rozbudziæ j¹ na tyle, ¿eby z nim porozmawia³a, zamiast gapiæsiê w ksiê¿yc.Wcale nie chrapa³a podczas snu.Wygl¹da³a bardzo piêknie ispokojnie.Milly by³a niegdyœ miejscow¹ piêknoœci¹.Obecnie by³a ni¹ jej córka.- Muszê ci powiedzieæ, ¿e okropnie siê denerwujê - powiedzia³ Turley.- Och, kochanie - uspokoi³a go Milly - nic im siê nie sta³o.S¹ rozs¹dni.Tonie zwariowane dzieciaki.- Dasz mi gwarancjê, ¿e nie wyl¹dowali rozbici w jakimœ rowie? - spyta³ Turley.To obudzi³o Milly.Usiad³a, marszcz¹c brwi i mrugaj¹c powiekami, by odpêdziæsennoœæ.- Naprawdê myœlisz.- Naprawdê myœlê! - wybuchn¹³ Turley.- Obieca³ mi solennie, ¿e odprowadzi j¹do domu za dwie godziny.Milly wysunê³a siê z poœcieli, stawiaj¹c bose stopy na pod³odze.- Dobrze - powiedzia³a.- Przepraszam.Ju¿ siê ca³­kiem obudzi³am.Martwiê siê.- Najwy¿szy czas - burkn¹³ Turley.Odwróci³ siê do niej ty³em i udramatyzowa³sw¹ odpowiedzialn¹ stra¿ przy oknie, stawiaj¹c du¿¹ stopê na kaloryferze.- Czy.czy po prostu martwimy siê i czekamy? ­- spyta³a Milly.- A co proponujesz? Jeœli masz na myœli, ¿e powinienem dzwoniæ na policjê ispytaæ, czy nie wydarzy³ siê jakiœ wypadek, to ju¿ siê tym zaj¹³em, podczas gdyty smacznie chrapa³aœ.- Nie by³o ¿adnego wypadku? - szepnê³a Milly.- Przynajmniej o ¿adnym nie wiedz¹ - odrzek³ Turley.- No, có¿.to.to trochê pocieszaj¹ce.- Mo¿e dla ciebie - powiedzia³ Turley.- Ale nie dla mnie.- Odwróciwszy siê doniej przodem, zobaczy³, ¿e jest ju¿ wystarczaj¹co rozbudzona, by wys³uchaætego, co mu le¿y na w¹trobie od pewnego czasu.- Wybacz, ¿e to mówiê, aletraktujesz ca³¹ tê sytuacjê jak jakieœ œwiêto.Zachowujesz siê, jak gdyby to,¿e Nancy wypuœci³a siê z tym m³odym :bogatym bezczelnym elegancikiem w jegosamochodzie z sil­nikiem o mocy trzystu koni, by³o najwspanialsz¹ rzecz¹, jakasiê kiedykolwiek wydarzy³a.Milly wsta³a, wstrz¹œniêta i ura¿ona.- Œwiêto? - wyszepta³a.- Ja?- Rozpuœci³aœ w³osy, prawda? Zrobi³aœ to w tym celu, ¿eby wygl¹daæ ³adnie,gdyby przypadkiem spojrza³ na ciebie, kiedy wreszcie przywiezie j¹ do domu?Milly przygryz³a wargi.- Pomyœla³am sobie tylko, ¿e gdyby wywi¹za³a siê awan­tura, nie chcê pogarszaæsytuacji przez to, ¿e mam wa³ki we w³osach.- Chyba nie myœlisz serio, ¿e mog³oby dojœæ do awan­tury? - spyta³ Turley.- Ty jesteœ g³ow¹ rodziny.To ty.ty robisz to, co uwa¿asz za stosowne.-Milly podesz³a do niego, muskaj¹c go palcami.- Kochanie - powiedzia³a - ja nieuwa¿am tego za dobre.Mówiê szczerze - nie uwa¿am.Próbujê tylko ze wszelkichsi³ wymyœliæ coœ, co powinniœmy zrobiæ.- Na przyk³ad? - spyta³ Turley.- Czemu nie zadzwonisz do jego ojca? Mo¿e on wie, gdzie s¹ albo jakie maj¹plany.Jej propozycja wywar³a dziwny skutek.Turley nadal górowa³ wzrostem nad Milly,ale nie panowa³ ju¿ nad do­mem, pokojem czy nawet nad sw¹ drobn¹ bosonog¹ ¿ony- Och, wspania³y pomys³! - odpowiedzia³ g³oœno, lecz jego g³os brzmia³ g³uchojak bêben basowy.- Czemu nie? - spyta³a Milly.Turley nie potrafi³ patrzeæ jej d³u¿ej w oczy.Podj¹³ znów wartê przy oknie.- To by³oby po prostu super - powiedzia³ do miasta zalanego blaskiem ksiê¿yca.- L.C.Reinbeck wyrwany z ³Ã³¿ka.„Halo, L.C.? Tu mówi T.W.Co, u diab³a.twój syn robi z moj¹ córk¹?” - Turley rozeœmia³ siê gorzko.Milly zdawa³a siê niczego nie rozumieæ.- Masz absolutne prawo zadzwoniæ do niego czy ko­gokolwiek innego, jeœlinaprawdê uwa¿asz, ¿e sytuacja jest krytyczna.To znaczy, wszyscy s¹ wolni irówni o tej porze nocy.- Mów za siebie - rzek³, szar¿uj¹c, Turley.- Mo¿e ty by³aœ wolna i równa zwielkim L.C.Reinbeckiem, ale ja nigdy.I co wiêcej, nigdy nie bêdê.- Mówiê tylko, ¿e on jest cz³owiekiem - powiedzia³a Milly.- Jesteœ w tej dziedzinie znawczyni¹ - prychn¹³ Tur­ley.- A ja z pewnoœci¹nie.Nigdy nie zabiera³ mnie na tañce do klubu podmiejskiego.- Mnie te¿ nie zabiera³ na tañce do klubu.Nie lubi tañczyæ.A przynajmniej nielubi³ - poprawi³a siê Milly.- Przestañ bawiæ siê ze mn¹ w szczegó³y techniczne o tej porze nocy - ofukn¹³j¹ Turley [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • coubeatki.htw.pl