[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wzruszy³ ze smutkiem ramionami.- Myœla³em, ¿e bycie Falloleenuczyni ciê szczêœliw¹, tymczasem ty jesteœ nieszczêœliwa.Przykro mi.Niewa¿ne, co z tego wysz³o, robi³em wszystko z mi³oœci.- Kochasz Falloleen - rzek³a Kitty tragicznym tonem.- Podoba mi siê z wygl¹du - powiedzia³ Otto, nastêpnie doda³ po chwili wahania:- Naprawdê jesteœ znowu Kitty?- Czy Falloleen pokaza³aby twarz, gdyby tak wygl¹da³a?- Nigdy - odpar³ Otto.- Wobec tego powiem ci, Kitty, ¿e Falloleen by³apotwornie nudna, gdy nie przybiera³a jakiejœ pozy albo nie robi³a teatralnegowejœcia lub wyjœcia.¯y³em w strachu, ¿eby nie zostaæ z ni¹ sam na sam.- Falloleen nie wiedzia³a, kim lub czym jest - zaszlocha³a Kitty.- Nie da³eœjej ¿adnego wnêtrza.Otto podszed³ do niej i wzi¹³ w ramiona.- Kochanie – powiedzia³ – Kitty Cahoun mia³a zostaæ w œrodku, ale kompletniezniknê³a.- Nic ci siê w niej nie podoba³o - rzek³a niepocieszona Kitty.- Moja droga, urocza ¿ono, na kuli ziemskiej s¹ tylko cztery rzeczy, które niewymagaj¹ przeprojektowania, a jedn¹ z nich jest dusza Kitty Cahoun.Myœla³em,¿e jest bezpowrotnie stracona.Przytuli³a siê do niego niepewnie.- A trzy pozosta³e? - spyta³a.- Jajko - odpowiedzia³ Otto.- Ford T i powierzchownoœæ Falloleen.Otto obróci³ j¹ delikatnie w stronê drzwi.- Mo¿e siê odœwie¿ysz, w³o¿ysz swój lawendowy negli¿, wepniesz ró¿ê we w³osy, aja tymczasem uporz¹dkujê tu pewne sprawy z tym biczem bo¿ym z Wall Street?- Och, kochanie – szepnê³a - zaczynam czuæ siê znowu jak Falloleen.- Nie bój siê tego - uspokoi³ j¹ Otto.- Upewnij siê tylko, ¿e tym razem Kittyprzeœwieca przez ni¹w ca³ym swoim blasku.Wysz³a, absolutnie szczêœliwa.- Zaraz sobie pójdê - powiedzia³em.- Teraz wiem, ¿e chce pan zostaæ z ni¹ sam.- Szczerze mówi¹c, tak.- Jutro otworzê rachunek kontrolny i skrytkê w banku depozytów na pañskienazwisko - obieca³em.- Wygl¹da na to, ¿e robi pan to, na czym siê pan zna.¯yczê dobrej zabawy -rzek³ Otto.Ambitny drugoklasistaGeorge M.Helmholtz, szef sekcji muzycznej i dyrygent zespo³u muzycznego liceumLincoln High School, by³ poczciwym grubym facetem, który nie widzia³ z³a, nies³ysza³ o nim ani te¿ nie mówi³ nic z³ego, poniewa¿ cokolwiek robi³, jego duszêwype³nia³ prawdziwy czy wyimaginowany huk, ³omot, grzmot zespo³u muzycznego.Nie by³o w niej miejsca na nic innego, tote¿ zespó³ „Dziesiêæ do Kwadratu”Lincoln High School, który prowadzi³, by³ w konsekwencji równie dobry jak ka¿dyinny na kuli ziemskiej.Czasami, gdy s³ysza³ przyt³umione, têskne pasa¿e, prawdziwe lub wyimaginowane,Helmholtz zastanawia³ siê, czy to nie nieprzyzwoitoœæ z jego strony, ¿e czujesiê taki szczêœliwy w tych okropnych czasach.Ale wówczas blaszane instrumentydête oraz perkusja podchwytywa³y melodiê i grzmia³y j¹ radoœnie, a panHelmholtz widzia³, ¿e owo szczêœcie i jego Ÿród³o mog¹ byæ dla wszystkichjedynie czymœ dobrym, wspania³ym i pe³nym nadziei.Helmholtz czêsto sprawia³ wra¿enie cz³owieka zatopionego w marzeniach, ale wpewnych sytuacjach przypomina³ nosoro¿ca.Okazywa³ siê niezwykle twardy, gdychodzi³o o gromadzenie funduszy dla szkolnej orkiestry, bombardowa³bezlitoœnie radê szko³y, komitet rodzicielski, Izbê Handlow¹, Kiwanis, Rotary &Lions, przekonuj¹c ich, ¿e dobro, wspania³oœæ i nadzieja, które inspiruj¹ jegozespó³, sporo kosztuj¹.W swych przemowach maj¹cych na celu wydêbieniepieniêdzy przypomina³ swoim s³uchaczom czarne dni dru¿yny futbolowej LincolnHigh School, dni, kiedy to sektory szko³y by³y ciche, za³amane i zawstydzone.- Przerwa w meczu - mówi³ cicho, zwieszaj¹c g³owê.Nagle wyci¹ga³ gwizdek z kieszeni i dmucha³ weñ z ca³ej si³y.- Orkiestra szkolna „Dziesiêæ do Kwadratu” Lincoln High! - krzycza³.- Naaprzódmarsz! Bum! Ta-ta-ta taaaaaa!Helmholtz, œpiewaj¹c, maszeruj¹c w miejscu, naœladowa³ dziewczynê tamburmajora,doboszy, blaszane instrumenty dête, drewniane instrumenty dête, dzwonki i ca³¹resztê.Zanim przemaszerowa³ jako jednoosobowy zespó³ przez wyimaginowaneboisko do futbolu, jego s³uchacze byli rozradowani i mokrzy z wra¿enia,sk³onni kupiæ dla zespo³u wszystko, czego tylko zapragnie.Bez wzglêdu jednak na to, ile pieniêdzy wp³ywa³o, zespó³ zawsze mia³ za ma³ofunduszy.Helmholtz by³ rozrzutny, jeœli idzie o wszelakie wyposa¿enieorkiestry, i kapelmistrzowie konkurencyjnych zespo³Ã³w nazywali go„Hazardzist¹” i „Diamentowym Jimem”.Jednym z wielu obowi¹zków Stewarta Haleya, wicedyrektora Lincoln High, by³osprawowanie nadzoru nad finansami orkiestry szkolnej.Ilekroæ Haley by³zmuszony porozmawiaæ z Helmholtzem o sprawach finansowych, próbowa³ goprzyprzeæ do muru tam, gdzie ten nie móg³ maszerowaæ, wymachuj¹c ramionami.Helmholtz wiedzia³ o tym i poczu³ siê schwytany w pu³apkê, gdy ujrza³ wdrzwiach swego ma³ego gabinetu Haleya wywijaj¹cego rachunkiem opiewaj¹cym nadziewiêædziesi¹t piêæ dolarów.Za wicedyrektorem sta³ pos³aniec z zak³adukrawieckiego z pud³em.Gdy Haley zamkn¹³ za sob¹ drzwi, Helmholtz zgarbi³ siênad desk¹ kreœlarsk¹, udaj¹c g³êbokie skupienie.- Helmholtz - powiedzia³ Haley - mam tutaj ca³kowicie niespodziewany,ca³kowicie bezprawny rachunek za.- Cœœœ! - sykn¹³ Helmholtz.- Zaraz skoñczê i poœwiêcê panu wiêcej uwagi.-Przeci¹gn¹³ kropkowan¹ liniê przez wykres, który stanowi³ ju¿ w tej chwilig¹szcz czarnych kresek.- W³aœnie dokonujê ostatecznego szlifu uk³adu na DzieñMatki.Próbujê zaprojektowaæ strza³ê wbit¹ w serce, a nastêpnie s³owo „Mama”.To nie jest bynajmniej ³atwe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]