[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dla mnie by³a tam, wcylindrze.Ta myœl, jak niepodwa¿alny aksjomat, sta³a siê jedynym kryteriummojego dzia³ania.Kocha³em j¹ - teraz dopiero œwiadomie; uczucie to by³o miniezbêdne.Fotografia Yetty towarzyszy³a mi wszêdzie - w kabinie statku, wsterowni ³adownika; gdy wyrusza³em na któr¹kolwiek z planet, mia³em j¹ zawsze wjednej z zewnêtrznych kieszeni skafandra, bym w ka¿dej chwili móg³ po ni¹siêgn¹æ.By³a moj¹ wiar¹, moim sensem bytu.Tak by³o prawie do koñca.Obudzeni z anabiozy, u kresu naszego powrotu, dowiedzieliœmy siê, ¿e poosi¹gniêciu zaledwie oko³o jednej ósmej planowanej prêdkoœci silniki odmówi³ypos³uszeñstwa.Tak wiêc podró¿ powrotna trwa³a sto kilkadziesi¹t lat zamiastdwudziestu.Wszyscy byliœmy tym wstrz¹œniêci.Wtedy po raz pierwszy dopuœci³em doœwiadomoœci myœl o tym, ¿e ona mo¿e ju¿ na mnie nie czeka.Przeklina³em naprzemian - silniki "Heliosa", van Troffa, siebie.Gdybym odlecia³, po¿egnany na zawsze z Yett¹ - jak ze wszystkimi ¿yj¹cymi,których za lat piêædziesi¹t mog³em ju¿ nie spotkaæ - wraca³bym teraz, jak moitowarzysze, pogodzony z sytuacj¹.Dopiero w takich chwilach cz³owiek zdajesobie sprawê, jakiego znaczenia mog¹ nabieraæ pojedyncze zdania czy s³owa,kiedyœ przez kogoœ wypowiedziane.Przypomnia³em sobie s³owa Yetty: ".choæbyto mia³o trwaæ d³u¿ej ni¿ piêædziesi¹t lat." Uczepi³em siê tych s³Ã³w z now¹wiar¹ i zapa³em.Snu³em przypuszczenia, wyobra¿a³em sobie sytuacje.Oto Yettaw oznaczonym czasie wychodzi z cylindra, a przekonawszy siê, ¿e "Helios"jeszcze nie powróci³ - wraca tam, by czekaæ dalej.Wiadomoœæ o naszej awarii nie mog³a dotrzeæ do Ziemi wczeœniej ni¿kilkadziesi¹t lat po starcie z D¿ety.Przy szybkoœci, jak¹ rozwin¹³ statek wpowrotnej drodze, musia³o up³yn¹æ du¿o czasu, nim znaleŸliœmy siê w obszarzezasiêgu ³¹cznoœci z Ziemi¹.Komputer pilotuj¹cy nadawa³ meldunek, o tymwiedzieliœmy z zapisu.Czy zosta³ odebrany? Potwierdzenie nie nadesz³o.Teraz gdy znam sytuacjê panuj¹c¹ w tym czasie na Ziemi, mogê sobie wyt³umaczyæprzyczynê tego braku odpowiedzi.Wszystkie w¹tpliwoœci od¿y³y na nowo.Tam,na Ksiê¿ycu, i tutaj, w ziemskim mieœcie.Jedynym sposobem, by wszystko dokoñca wyjaœniæ, mog³o byæ odnalezienie cylindra van Troffa.Czy go znajdê?Czy ona.tam jest? Czy w ogóle by³a tam kiedykolwiek? A mo¿e ¿y³em tylkoz³udzeniami?.Nie, ona musi tam byæ.Dla niej to przecie¿ tylko szesnaœcieminut! Szesnaœcie minut! Czy¿by nie mia³a doœæ cierpliwoœci.i odwagi.byje przeczekaæ? A jeœli czeka.Przecie¿ nie mogê pozostawiæ jej tam nazawsze.- Musisz mi chyba du¿o wyjaœniæ; najlepiej od pocz¹tku.A co do mojej sprawy.Czy potrafisz mi wskazaæ drogê.Szukam budynku Instytutu Grawitologii.Oczywiœcie tego z po³owy dwudziestego pierwszego wieku.- powiedzia³em,rozgl¹daj¹c siê po przytulnym wnêtrzu.- Znajdziemy.Mamy tu plany ze wszystkich okresów.Inna sprawa, ¿e mog¹ byætrudnoœci z dotarciem.Zostawi³eœ coœ tam?- W³aœnie.Muszê poszukaæ.- Nie wiem, czy znajdziesz.Wnêtrza budynków by³y zazwyczaj opró¿nione przedzasklepieniem.- To by³o w piwnicach, a w³aœciwie.pod piwnicami.W g³êbokim szybie.- Mo¿e siê uda tam dotrzeæ, zobaczymy.Ale nie ma poœpiechu, czeka³o dwieœcielat, poczeka jeszcze trochê.Czuj siê naszym goœciem.- A twoi towarzysze?- Poszli w teren.Ka¿dy ma swoje interesy.Wróc¹ na kolacjê, poznasz ich.Onite¿ siê uciesz¹.Ostatni kosmak by³ w tym mieœcie chyba ze czterdzieœci lattemu.- Co siê z nim sta³o?- Wyjecha³.Do innego miasta, nie wiem nawet dok¹d.Te¿ czegoœ szuka³.Wywszyscy czegoœ szukacie, pewnie w³asnych œladów.Chyba wam zazdroszczê.- Czego? Samotnoœci? Zagubionego czasu?- ¯ycia.Prawdziwego, z rozmachem.Zamilkliœmy obaj.Patrzy³em na starego cz³owieka, nalewaj¹cego do kieliszkówprzejrzysty p³yn.Mo¿e mia³ racjê.- No, to.- powiedzia³ podaj¹c mi kieliszek.- S¹dz¹c z jêzyka, któregou¿ywasz biegle, choæ nieco archaicznie, jesteœ st¹d.A wiêc, starym zwyczajem -zdrowie!- Alkohol? - spyta³em w¹chaj¹c zawartoœæ kieliszka.- Przetrwa³ wszystkieprze³omy historyczne.- Przetrwa³.By³o ju¿ z tym krucho, ale wskrzesiliœmy dobre tradycje - zaœmia³siê tr¹caj¹c mój kieliszek.Trunek by³ mocny, a ja nie pi³em.od dwustu lat, mo¿na by powiedzieæ.- Nie pytam, jak ci siê podoba œwiat, który zasta³eœ, bo z góry znam odpowiedŸ- podj¹³ odstawiaj¹c kieliszek.- Nie musisz go chwaliæ nawet przez kurtuazjê.To nie nasza wina, ¿e jest taki.A zreszt¹, czy mo¿na tu mówiæ o czyjejœwinie?- Dlaczego w³aœciwie zaprosi³eœ mnie tutaj? - spyta³em, gdy mój gospodarzzabra³ siê z wpraw¹ do przygotowania jakiegoœ popisowego dania.U¿ywa³ do tego- oprócz opakowanych produktów, które zna³em ze sklepów - tak¿e œwie¿ych warzywi zieleniny.- Przede wszystkim dlatego, ¿e lubiê porozmawiaæ.Tutaj jest na co dzieñ doœæmonotonnie.Nic ju¿ nie ma do roboty, chyba ¿e ktoœ, jak my, jej szuka.Oniwszyscy, ci z miasta, ¿yj¹ jak trzoda: miêdzy ¿³obem, wybiegiem i spaniem.Czasem siê jeszcze trochê pobod¹, ale po prawdzie nie ma ju¿ o co ani o kogo.Wszystko dostaj¹ pod sam nos: syntentyczne po¿ywienie, wci¹¿ jednakowe, ale zato w obfitoœci; maj¹ odzie¿, mieszkanie, jakieœ tam w³asne rozrywki, którychbyœ zapewne nie rozumia³.Miasto dba o nich i bêdzie dba³o, dopóki pozostaniew nim choæby jeden konsument.Nawet jeszcze d³u¿ej, a¿ siê to rozstroi irozleci.Nim to jednak nast¹pi, nie bêdzie po nas wszystkich ani œladu.Automatyzacja produkcji, unifikacja konsumpcji, optymalizacja genotypu.Ztych trzech rzeczy dwie pierwsze uda³y siê, nie mo¿na powiedzieæ.Tylko ¿enudno jak wszyscy diabli.I tak ju¿ od stu co najmniej lat.A my, skoro ju¿przez nierozwagê czy wrêcz g³upotê znaleŸliœmy siê tutaj, musimy sobie jakoœ têpowszechnoœæ urozmaicaæ.Wolisz sa³atê z octem, oliw¹ czy œmietan¹?- Masz nawet œmietanê? - by³em szczerze zdziwiony.- Mamy jednego dobrego biochemika.Miasto produkuje ró¿ne rzeczy, lecz nau¿ytek ogó³u zestawia z tego optymalne kompozycjebia³kowo-t³uszczowo-wêglowodanowe, na ogó³ obrzydliwe lub zgo³a nijakie wsmaku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]