[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na piersi zawieszono tabliczkę z napisem:,SPISKOWIEC PRZECIWKO PAŃSTWU,U bramy więzienia czekał wóz otoczony licznym oddziałem gwardii narodowej.Na wozie zatknięta była płonąca pochodnia.Na widok skazańca tłum zaczął klaskać.Wyrok znany był od szóstej rano i czekająca egzekucji gawiedź niecierpliwiła się już, że zbyt wiele upłynęło czasu między wyrokiem a straceniem.Po ulicach krążyli ludzie domagający się datków.— Z jakiej racji mamy coś dawać? — pytali przechodnie.— Z racji egzekucji pana de Favrasa — odpowiadali żebracy.Favras energicznie wskoczył na wóz i zasiadł obok zatkniętej pochodni, domyśliwszy się, że tam jest jego miejsce.Następnie na wóz wszedł proboszcz kościoła Świętego Pawła i usiadł po lewej stronie Favrasa.Ostatni znalazł się na wozie kat, który usiadł za skazańcem.Był to ten sam mężczyzna o smutnym i łagodnym spojrzeniu, którego spotkaliśmy na dziedzińcu Bicêtre podczas eksperymentu z maszyną doktora Guillotina.Widzieliśmy go, widzimy i będziemy jeszcze mieli okazję zobaczyć, bowiem to on jest prawdziwym bohaterem epoki, w jaką wkraczamy.Zanim kat zajął miejsce na wozie, założył skazańcowi na szyję sznur, na którym miał zawisnąć.Drugi jego koniec trzymał w ręku.Gdy wóz ruszał, w tłumie powstało jakieś zamieszanie.Skazaniec spojrzał w tę stronę.Dojrzał ludzi przepychających się gwałtownie do pierwszego rzędu, by lepiej widzieć jego przejazd.Nagle mimo woli wstrząsnął nim dreszcz, bo na przedzie, pośród grupy pięciu czy sześciu towarzyszy, którzy przebili się przez ludzkie mrowie, rozpoznał w ubraniu tragarza z paryskich hal swego nocnego gościa, który zapowiedział, że czuwać nad nim będzie aż do ostatniej chwili.Skazaniec skinął mu głową, ale był to tylko dowód, że go rozpoznał, pozbawiony wszelkiego innego znaczenia.Wóz jechał dalej i stanął dopiero przed katedrą Notre–Dame.Przez otwarte główne drzwi dostrzec można było w głębi mrocznej nawy wielki ołtarz jarzący się płonącymi świecami.Ciżba ciekawych tak była wielka, że wóz co chwila przystawał, a ruszał dopiero, gdy gwardziści zdołali oczyścić ulicę, nieprzerwanie zresztą zalewaną nową ludzką falą.Na placu przed kościołem tłum zdołano wreszcie nieco rozproszyć.— Teraz trzeba zejść i publicznie przyznać się do popełnionej zbrodni — rzekł egzekutor wyroku do skazańca.Favras posłuchał bez słowa.Pierwszy zsiadł z wozu ksiądz, potem skazaniec, wreszcie kat, wciąż trzymający w ręku koniec sznura.Z rękami związanymi w przegubach skazaniec dysponował pewną swobodą poruszania dłońmi.W prawą rękę wetknięto mu pochodnię, w lewą — wyrok.Skazany przeszedł na plac przed kościołem i ukląkł.W pierwszym rzędzie otaczającej go ciżby znowu dojrzał tragarza z hal i jego kamratów, których widział już przy wyjściu z Châtelet.Wytrwałość ta jakby go wzruszyła, ale z jego ust nie padło żadne słowo.Przed katedrą czekał pisarz sądowy.— Proszę to odczytać — powiedział głośno.A szeptem dodał: — Panie markizie, wiesz przecież, że wystarczy jedno słowo, a będziesz uratowany.Nic nie odpowiedziawszy, skazany zaczął odczytywać wyrok.Czytał go głośno i nic w tonie jego głosu nie zdradzało najmniejszego choćby wzruszenia.Skończywszy zwrócił się do otaczającego go tłumu.— W chwili gdy mam stanąć przed Bogiem, przebaczam ludziom, którzy wbrew własnemu sumieniu oskarżyli mnie o zbrodnicze zamiary; kochałem swego króla i umrę wierny tym uczuciom; daję wam przykład, jaki, mam nadzieję, znajdzie może kilku szlachetnych naśladowców.Lud wielkim głosem domaga się mojej śmierci, potrzeba mu ofiary.Niech i tak będzie! Lepiej, że wybór losu padł na mnie niż na kogoś o słabszym charakterze, kogo niezasłużone męczarnie pogrążyłyby w rozpaczy.Zrobiłem wszystko, co zrobić należało, a teraz, panowie, jedźmy dalej.Wóz ruszył w dalszą drogę.Droga od portalu Notre–Dame na plac de Grève nie jest daleka, zajęła jednak dobrą godzinę.Gdy wreszcie znaleźli się na miejscu, Favras zapytał:— Czy mógłbym na chwilę wstąpić do Ratusza?— Chcesz złożyć jakieś zeznanie, synu? — zapytał żywo ksiądz.— Nie, ojcze, ale chciałbym przed śmiercią podyktować testament; słyszałem, że nie odmawia się nigdy tej ostatniej łaski skazanemu, którego pojmano i skazano niespodziewanie.Zamiast więc ruszyć wprost ku szubienicy, wóz skręcił w stronę Ratusza.W tłumie wybuchła głośna wrzawa.— Będzie składać zeznania! Złoży nowe zeznania! — wołano zewsząd.Jakiś piękny młodzieniec, ubrany na czarno jak ksiądz, stał na narożnym kamieniu przy nabrzeżu Pelletier i słysząc te krzyki gwałtownie pobladł.— Nie lękaj się, hrabio Ludwiku — rozległ się tuż obok szyderczy głos — skazany nie powie ani słowa o tym, co działo się przy placu Royale.Czarno odziany młodzieniec odwrócił się gwałtownie; skierowane do niego słowa padły z ust paryskiego tragarza, którego twarzy nie mógł dojrzeć, bo przysłaniało ją rondo szerokiego kapelusza.Zresztą nawet jeśli piękny młodzieniec miał jakieś wątpliwości, zostały one wkrótce rozproszone.U góry schodów prowadzących do Ratusza Favras dał znak, że chce przemówić.Wrzawa natychmiast ucichła, jakby podmuch silnego wiatru uniósł ze sobą cały hałas
[ Pobierz całość w formacie PDF ]