[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Bardzo przepraszam, sir.- Była rada, że głos jej nie zdradził.- Muszę wracać do mojego towarzystwa.Będą się o mnie niepokoili.Wysoki zegar szafkowy wybił godzinę i Jane nerwowo drgnęła.- Czas zdejmować maski - powiedział właściciel zielo nego domina, wpatrując się w nią.- Mam nadzieję, że będę mógł liczyć na ujawnienie tożsamości tak fascynującej towa rzyszki.Zapewniam panią, że to jedyny powód, dla którego tak długo zabawiłem na balu.Wyciągnął rękę, żeby zsunąć kaptur z głowy Jane, i sięgnął do troczków maseczki.Czując jego palce między swoimi puklami, zaczęła drżeć na całym ciele.Maska opadła i Jane poczuła się jak naga.Teraz już nie miała najmniejszej szansy na ucieczkę.Jedynym wyjściem było udawanie niewinnej.- Pan ma nade mną przewagę, sir - powiedziała zduszonym głosem.Przez moment muskał dłonią jej policzek, co tylko wzmogło drżenie, a potem szybkim, niecierpliwym ruchem zerwał maskę.- Nie sądzę, panno Verey, przez cały wieczór wiedziała pani, kim jestem, nieprawdaż?Jane odchrząknęła.- Przez cały wieczór, sir?- No i cóż, panno Verey, gdzież jest ta pani uczciwość, o której tyle było mowy? Czy dalej wypiera się pani tego, że już wcześniej spędzała ze mną czas?Orzechowe oczy Jane wytrzymały jego spojrzenie.- Skąd ja mogłam wiedzieć, sir? Wszyscy goście byli w maskach.Po wyrazie twarzy księcia poznała, że jej nie wierzy i że walczą w nim rozgoryczenie z rozbawieniem.Zrobił krok do przodu, a jej serce podeszło do gardła.Cofnęła się instynktownie i blady płomień świecy na moment wydobył z mroku różowe domino, kładąc na nim ruchome cie-nie.Alex cofnął się, a jego głos nabrał zupełnie innych tonów.- Różowe domino, panno Verey?- Jak pan widzi, sir.- Zapewne panna Marchment nosi niebieskie?- Istotnie.- Ale wcześniej to pani miała na sobie niebieskie domino, chyba się nie mylę, prawda?- Może pan w to wierzyć, Wasza Książęca Mość.Książę wyglądał tak, jakby nie wiedział, czy ma nią potrząsnąć, czyją pocałować.Przez chwilę Jane, przygwożdżona jego spojrzeniem, nie mogła się ruszyć.- Och, panno Verey - przemówił wreszcie - pani napra wdę ani na chwilę nie można spuścić z oka!Złożył lekki ukłon i patrzył, jak Jane dosłownie ucieka z sali balowej.Dębowe drzwi zatrzasnęły się za nią z impetem.Alexander Delahaye, opadłszy na fotel, przejechał dłonią po rozwichrzonych czarnych włosach.Tylko największym wysiłkiem woli pozwolił Jane odejść.Jego instynkt, który przemówił głosem silniejszym niż kiedykolwiek dotychczas, podpowiadał mu, że powinien porwać ją w ramiona, przycisnąć do piersi i całować do utraty tchu.Gdy tylko zobaczył ją w pokoju jadalnym, z miejsca wiedział, że to ona, choć miała na sobie niebieskie domino.Pamiętał, jak wspominała o różowym, i od razu podejrzewał, że zrobiła mu kolejny kawał.A kiedy zobaczył Philipa emablującego różową damę, był już całkiem pewien.Mimo to jakiś dziwny impuls skłaniał go do flirtu z tą dziewczyną.Zupełnie nie mógł zrozumieć tego kaprysu, wiedział tylko, że sprawia mu wielką przyjemność.DowcipJane i jej gotowość do tego, by skrzyżować z nim szpady, były niezwykle ekscytujące.Stanowiła intrygującą zagadkę, była jednocześnie śmiała i po dziecięcemu naiwna, to ryzykowała odważny krok do przodu, to znów się cofała.Alex westchnął.Nie takie uczucia powinien żywić do przyszłej żony brata.Wyciągnął długie nogi i pożądliwie spojrzał na karafkę brandy, stojącą na biurku lorda Astona.Musiał się napić.Wieczór nie był udany dla Simona.Zgubił anielską piękność, która wcześniej ofiarowała mu jeden taniec, a teraz zniknęła również i jego siostra.Przypomniawszy sobie poniewczasie, że obiecał matce opiekować się dziewczętami, zaczął ich gorączkowo wypatrywać.W jednej z alków zobaczył osobę w niebieskim dominie, pogrążoną w rozmowie z mężczyzną w czerni, który robił wrażenie kompletnie ogłupiałego.Simon zmarszczył brwi.Czy Jane była w różowym dominie, czy w niebieskim? Czy to Sophia? Twarz miała odwróconą, ale jasne loki wymykające się spod kaptura świadczyły o tym, że nie mogła to być Jane.Zatroskany Simon zajrzał do pustej jadalni, a stamtąd do oranżerii.Przechadzało się tam wiele osób, ale nie było wśród nich Jane.Na koniec wyszedł do ogrodu, gdzie po dusznych wnętrzach domu wieczorne powietrze wydawało się przyjemnie chłodne i orzeźwiające.Dochodzące zza krzaków chichoty i szelesty świadczyły o tym, że nastawione romansowo pary pogłębiały znajomość we względnej intymności ciemnych zakątków.Ani przez chwilę nie spodziewał się znaleźć wśród nich siostry.Ale i tak miał ochotę ją udusić.Wrócił na taras.- Proszę mnie puścić, sir! Pańskie sugestie są nie smaczne!Simon odwrócił się gwałtownie.Wiedział, że to nie Jane, ale poznawał ten głos.Przesuwające się po tarasie cienie ukazały kruchą postać dziewczyny szamoczącej się rozpaczliwie w uścisku krzepkiego typa, znacznie przewyższającego ją wzrostem.Rozległ się odgłos jak gdyby rozdzieranego materiału i okrzyk mężczyzny, który przypierając dziewczynę do parapetu, wyginał ją do tyłu, jakby chciał ją przełamać na pół.Simon rzucił się do nich i złapał mężczyznę za kołnierz.- Słyszał pan, co powiedziała ta pani! Proszę ją natych miast zostawić w spokoju!Mężczyzna był bardzo pijany.Gwałtownie puścił dziewczynę i zamierzył się pięścią na Simona, chybił jednak i trafił w kamienny gzyms.Z rykiem wściekłości i bólu pobiegł w ciemną noc.Zaległa cisza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]