[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale mój towarzysz tupał nogami z wściekłością, ja zaś, muszę przyznać, żałowałem, że nie zaopatrzyliśmy się w tekturowe nosy, które mogły były rozbroić słuszną niechęć tych ludzi.Można było również przyłączyć się do tańczących, ale nie wpadliśmy na ten pomysł, i raz doleciał mnie wysoki, ostry głos kobiecy, piętnujący nas okrzykiem: «Purchawy nadęte!» (espčce d’enflés).Posuwaliśmy się dalie j statecznie, mój towarzysz mruczał coś wściekły pod nosem, ja zaś wróciłem do swych rozmyślań.Byłem głęboko przekonany, iż człowiek idący obok mnie jest ofiarą obłędu, i to zupełnie innego niż obłęd karnawałowy, który objawia się tylko raz do roku w określonym dniu.On był obłąkany od podstaw, chociaż może nie całkowicie, co czyniło go istotą nie tyle niebezpieczną, co kłopotliwą i dokuczliwą.Przypomniał mi się pewien młody lekarz, który twierdził, że większość katastrof rodzinnych, niezrozumiałych wydarzeń w życiu publicznym i klęsk w życiu prywatnym wynika z tego, że po świecie chodzi mnóstwo ludzi półobłąkanych.Zapewniał nawet, że stanowią ilościową większość.Zapytany, czy sam do ich rzędu się zalicza, odpowiedział szczerze, że nie - o ile wypowiadanie tego rodzaju zapatrywań w towarzystwie niezdolnym do zrozumienia całej ich grozy nie jest pierwszym objawem choroby, która i jego czeka.Zakrzyczeliśmy go wraz z jego teorią, niewątpliwie jednak zmroziło to wesoły nastrój zebrania.Dotarliśmy wreszcie do spokojniejszej dzielnicy i Senor Ortega przestał mruczeć pod nosem.Co do mnie, nie miałem najmniejszej wątpliwości, że jestem przy zdrowych zmysłach.Dowodem tego był sposób, w jaki teraz pracował mój umysł chcąc rozwiązać problem, co należy dalej robić z Senorem Ortega.Zasadniczo nie podobna było powierzyć mu żadnej misji.Chwiejność charakteru naraziłaby go z pewnością na jakieś kłopoty.Zawiezienie listu do Kwatery Głównej oczywiście nie było rzeczą skomplikowaną i tego rodzaju funkcję można by niemal powierzyć odpowiednio wytresowanemu psu.Co się zaś tyczy mojego pożegnalnego listu do Dony Rity, tego cudownego listu, jedynego w świecie - to na razie poniechałem całkowicie tej myśli.Sprawę Ortegi ujmowałem przede wszystkim z jednego punktu widzenia: bezpieczeństwa Rity.Jej obraz przewodził moim myślom, moim wątpliwościom i panował nad wszystkimi moimi władzami.Unosił się przed mymi oczami, potrącał o mój łokieć, zachodził od prawej strony, od lewej strony; uszy moje słyszały szmer jej kroków za sobą, nozdrza chwytały delikatną woń perfum, odczuwałem tchnienie ciepła i leciutkie muśnięcie jej włosów.Przenikała mnie na wskroś.Głowę miałem pełną jej - jej i tylko jej.«I on także» - pomyślałem nagle, rzucając spojrzenie spod oka na mego towarzysza.Szedł krokiem spokojnym, z głową wsuniętą w ramiona i sądząc z wyglądu, wydawał się być uosobieniem przeciętności.Tak! Istniało między nami najokropniejsze koleżeństwo - ta sama przyczyna leżała u podstaw jego obłąkanych tortur i wzniosłych cierpień moich namiętności.Nie byliśmy z sobą nawet kwadransa, kiedy postać tej kobiety wyłoniła się z siłą fatalizmu i stanęła między mną i tym nieszczęsnym łotrem.Ten sam obraz prześladował nas obu.Ale ja byłem przytomny! Byłem przytomny! Nie tylko dlatego, że nie chciałem dopuścić do wyjazdu Ortegi do Tolosy, ale że zdawałem sobie jasno sprawę, jak trudno będzie temu wyjazdowi zapobiec, z chwilą gdy decyzja zależała wyłącznie od barona H.Gdybym stanął przed nim jutro rano i oświadczył temu opasłemu tetrykowi: «Panie! ten pański Ortega to wariat» - pomyślałby niezawodnie, że ja sam jestem wariatem, przeląkłby się okropnie i… nie wiadomo, jakby ze mną postąpił.Prawdopodobnie odsunąłby mnie od wszystkiego.Ja zaś nie mogłem dopuścić do spotkania tego człowieka z Ritą, gdyż on niewątpliwie ją prześladował, napełniał niepokojem, a nawet trwogą, i na jej życiu zaciążył w sposób szkodliwy, destrukcyjny - choć to się wydawało rzeczą na pozór niewiarogodną.Nie mogłem dopuścić, aby nadal ją dręczył, aby zmusił ją do opuszczenia miejscowości, w której chciała (z jakichkolwiek powodów) przebywać, wreszcie, by stał się przyczyną jakiegoś głośnego skandalu.A Róża, jak się zdawało, obawiała się rzeczy nawet gorszej od skandalu… Gdybym jednak otwarcie przedłożył to wszystko baronowi H., ucieszyłbym go serdecznie.Nic nie mogło sprawić mu większej przyjemności jak konieczność wyjazdu Dony Rity z Tolosy.Cóż by to była za ulga dla niego i dla jego żony! Gdybym zaś chciał posunąć się dalej i napomknął o obawach, których Róża nie umiała przede mną ukryć, to ten usłużny mąż (myślałem sobie, odrzucając z zimnym stoicyzmem wiarę w ludzką prawość) mógłby po prostu pozostawić wolną rękę swemu złowrogiemu wysłannikowi… i przyczyna niepokoju zostałaby raz na zawsze usunięta.Okropne? Tak, okropne! Takiego ryzyka nie wolno mi było brać na siebie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]