[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciecz natychmiast dosięgnęła Jeremy’ego, mocząc mu nogi i rękawy.Anglik ponownie zaczął szukać po omacku.Broń, musiał odnaleźć broń.Wtem dotknął ciepłej skóry.Dziecięcej kostki.Odsunąwszy się, kontynuował rozpaczliwe poszukiwania.Zaczynało mu brakować tlenu.Musiał go wdychać coraz więcej.Jeśli nie będzie oddychał głębiej, wkrótce stanie się niezdolny do niczego.Tymczasem ghul poruszał się gdzieś za plecami detektywa, gotów zanurzyć swoje mordercze szpony w jego miękkiej szyi.Nagle Anglik poczuł pod palcami coś metalicznego.Natychmiast się cofnął.To był jego rewolwer.Chwyciwszy mocno broń, uniósł ją na wysokość twarzy.Kręciło mu się w głowie.Nie mógł jednak oddychać tak głęboko, jak tego potrzebował, gdyż zdradzałby go hałas.W tej chwili obaj stali się myśliwymi.Pierwszy błąd mógł się okazać fatalny w skutkach.Jeremy odwrócił się bardzo powoli, aby znaleźć się twarzą w kierunku, z którego, jak mu się zdawało, usłyszał ghula sekundę wcześniej.Nic.Między jego łydkami płynęła woda.Ghul wciągnął ślinę przez zęby.Tuż przed Jeremym.Niecały metr dalej.Detektyw z całej siły nacisnął na spust.Jeszcze.Jeszcze.Jeszcze.Poczuł świst w uszach.Nagle w kałużę zwaliło się olbrzymie ciało, Jeremy zaś otworzył usta, aby nabrać tyle powietrza, ile tylko zdołał.W wilgotnych ciemnościach rozległo się ochrypłe sapanie, do którego dołączył zduszony bulgot.Mężczyzna zniekształcony przez chorobę i zniszczony przez społeczeństwo dogorywał właśnie w agonii w tym zimnym grobowcu, konwulsyjnie łapiąc powietrze.Po czym zapadła cisza.Detektyw trwał bez ruchu kilka minut.Nie był w stanie się podnieść.Czekał na jakiś znak od potwora.Kiedy ścierpł już tak bardzo, że mógł stracić krążenie w nogach, wstał i zapalił świece zapalniczką.Czarny olbrzym leżał z trzema kulami w piersiach.Zabrał ze sobą cierpienie swoje i swoich ofiar.49Jeremy położył pistolet na stole i podbiegł do chłopca.Georges Keoraz leżał wyciągnięty na sienniku, w którym roiło się od robactwa, z nogami na mokrej ziemi.Chwyciwszy jego głowę w dłonie, detektyw pochylił się, żeby posłuchać, czy dziecko oddycha.Nie dostrzegł żadnego znaku życia.Jeremy zamierzał właśnie rozpiąć chłopcu koszulkę, gdy uświadomił sobie, że już jest rozpięta.Odchylił więc jedną jej połę w poszukiwaniu przejawów obsceniczności, które ten szczegół sugerował.Po czym przytknął ucho do piersi dziecka.Jego skóra była ciepła.Ale w klatce piersiowej nie pulsował żaden mechanizm.Zawieszony na łańcuszku medalik z chrztu ześliznął się chłopcu z szyi.Jeremy rozchylił jego delikatne wargi i zbadał usta dwoma palcami.Na pierwszy rzut oka nic nie utkwiło w gardle.Dopiero wtedy dostrzegł na szyi dziecka ślady.To, co początkowo wziął za grę cieni, których było tutaj pełno, okazało się w rzeczywistości głębokimi wybroczynami.Georges Keoraz został uduszony.Ghul bawił się nim, kładąc sobie na kolanach i zaciskając olbrzymie łapska na jego delikatnej szyi, coraz mocniej i mocniej, aż chłopiec przestał wierzgać nogami.Aż zamienił się w potulną lalkę, którą można się bawić.Jeremy puścił martwe ciało i ukrył twarz w wilgotnych jeszcze dłoniach.W podziemiach rozległ się jego wściekły ryk, którego echo odbijało się od kamieni, tworząc coraz silniejszy pogłos.Nagle Jeremy wstał i zaczął siać spustoszenie w całym pomieszczeniu.Brnąc w kałuży wody, która przykrywała podłogę, poprzewracał nieliczne chwiejne meble.Następnie usiadł na jedynym stojącym taborecie naprzeciw stołu.Napełnione brudną cieczą butelki potłukły się, spadając.Pośród rozbitego szkła leżały posklejane wnętrzności poćwiartowanych kotów i psów.Jeremy stwierdził, że wszystkie trupy zostały rozcięte od tyłu.Drzemiący w nim łowca pojął natychmiast.Ktoś pobrał zwierzętom gruczoły okołoodbytowe.Mógł istnieć tylko jeden powód, by to zrobić.Wzbudzić przerażenie zwierząt.Był to prawdopodobnie stary rytuał czarnego olbrzyma z czasów, gdy mieszkał sam na ulicy, mający na celu ochronę przed wałęsającymi się zgłodniałymi psami; dziecięce wspomnienie po polowaniach w jego wiosce; miejscowy przesąd, że jeśli posmaruje się dzieci tą substancją, odstraszy się drapieżniki.Był to zwyczaj, który Jeremy zaobserwował kiedyś na południu Sudanu.Zapach pochodzącej z tych gruczołów mieszanki na ludzkiej skórze odpędzał niektóre zwierzęta.Chroniony w ten sposób ghul krążył po ulicach, budząc przerażenie wśród potencjalnie agresywnych psów.Po podłodze pływała biaława materia, w półmroku przypominająca meduzę.Dryfowała w kierunku detektywa.Widzący jak przez mgłę Jeremy usiłował uchwycić ostrość spojrzenia mimo gniewu, który powoli opadał.To były spodnie.Rzucił się, żeby nie podnieść.Z całą pewnością były to te same spodnie, które Azim miał na sobie w noc swojej śmierci.Keoraz musiał je przynieść tu, do swojej nory, jako jakieś chore trofeum.Kiedy Jeremy dostrzegł metaliczne refleksy widoczne w blasku świec, zaczął drżeć.Upadł na kolana i wziął do ręki stalowe pudełko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]