[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej oczy mrużą się w szparki.Zamyśla coś złego.CIĘCIEZEWNĘTRZE.STACJA KOLEJOWA.NOCHerbert Weigel i jego pies zbliżają się do małej wiejskiej stacji kolejowej.Zapada zmierzch, właśnie zaczął sypać śnieg.Weigel ma na sobie złachmaniały płaszcz i kapelusz, z tyłu niesie plecak.Przed stacją stoi ławka, na której siada ociężale i patrzy radośnie na padający śnieg.W jakiś czas później pojawia się zawiadowca, jadąc wolno na rowerze.ZAWIADOWCA:Dobry wieczór, Herbercie.WEIGEL:Dobry wieczór, Fritz.ZAWIADOWCA:Pierwszy śnieg w tym roku.Obaj patrzą na białe płatki i uśmiechają się.WEIGEL:Dawniej jeździłem na narty do Kitzbuhel.Ale teraz jestem już na to za stary.ZAWIADOWCA:Do Kitzbuhel, tak? Nie ma co, dobrze sobie żyłeś, Herbercie.Ton jego głosu i wyraz twarzy nie pozostawiają wątpliwości, że nie wierzy w opowieści Weigla.WEIGEL:To prawda, ale nie było aż tak różowo.Pamiętaj o jednym, Fritz.Im większy odnosisz sukces, tym więcej musisz poświęcić tego, co kiedyś posiadałeś.ZAWIADOWCA (chcąc poprawić mu humor, klepie go po plecach):Postaram się zapamiętać.Spisz dzisiaj w poczekalni? Wejdź do środka, zaparzę herbaty.Chyba zostało mi też trochę biszkoptów dla psa.Zawiadowca opiera rower o ścianę i dwaj mężczyźni i pies wchodzą do budynku stacji.CIĘCIEWNĘTRZE.STACJA KOLEJOWA.NOCMimo że jest już północ, światła nadal się palą.Weigel śpi na ławce w niewielkiej poczekalni.Jego pies leży tuż obok, na wytartym kawałku dywanu.Przez stację przetacza się pociąg ekspresowy, dudniąc i błyskając światłami.Weigel budzi się gwałtownie, ale zaraz ponownie zapada w sen.W tej samej chwili drzwi stacji otwierają się i do środka wkracza anioł.Jest prawdziwy: w białych szatach, z długimi skrzydłami itd.(Może aniołem powinna być zmarła siostra Teresa z klasztoru Świętej Urszuli?) Anioł podchodzi do ławki i staje nad Weiglem.Ten podnosi wzrok, ale nadal jest spokojny.WEIGEL (cicho):Dobry wieczór.ANIOŁ:Witam.WEIGEL:To nie jest sen, prawda?Anioł kręci przecząco głową.WEIGEL:Naprawdę tu przyszedłeś.Po mnie?ANIOŁ:Tak.WEIGEL:Dziś w nocy? Mój guz w końcu mnie dopadł?Anioł uśmiecha się smutno i przytakuje.WEIGEL:Tak myślałem.Co się stanie z Aalto?Pies unosi łeb i odzywa się do niego.AALTO:Nie martw się o mnie.Dam sobie radę.Weigel z zachwytem przyjmuje fakt, że jego suczka potrafi mówić.Wysuwa rękę i łagodnie głaszcze ją po łbie.Następnie siada, przeciąga się i wzdycha.WEIGEL:Zdaje się, że od początku wiedziałem, że tak to będzie wyglądać.No cóż, jestem gotowy.Zegnaj, Aalto.Pies podnosi wzrok i kilka razy merda ogonem.Anioł podchodzi do drzwi, otwiera je i wychodzi na zewnątrz.Weigel rusza za nim, lecz przy drzwiach waha się przez moment i po raz ostatni omiata spojrzeniem wnętrze stacji.Żegna się skinieniem ręki z Aalto i wychodzi.Pies opuszcza łeb na ziemię i zasypia z powrotem.CIĘCIEZEWNĘTRZE.STACJA KOLEJOWA.BARDZO WCZESNY RANEKCała sceneria jest ośnieżona.Zawiadowca przyjeżdża na rowerze.Weigel, lekko pochylony, siedzi na tej samej ławce, co poprzedniego wieczoru — wygląda, jakby spał.Zawiadowca opiera rower o ścianę i rozgląda się wokół siebie.Jego oddech zamienia się w parę.Jest zimno.ZAWIADOWCA:Co robisz tak wcześnie na dworze? Oszalałeś? Pewnie jest poniżej zera!Weigel nie porusza się ani nie odpowiada.Zawiadowca spogląda na niego i uśmiech spełza z jego twarzy, gdy uświadamia sobie, że coś jest nie tak.ZAWIADOWCA:Herbercie?Żadnej reakcji.Mężczyzna podchodzi do Weigla i dotyka jego ramienia.Dopiero teraz dociera do niego, co się stało.Następuje cięcie — od jego posmutniałej miny do szyby w drzwiach stacji.Widzimy Aalto — pies stoi na tylnych łapach, z nosem przyciśniętym do szyby, i spogląda wprost na nas.CIĘCIEZEWNĘTRZE.BASEN.DZIEŃBasen pod gołym niebem otoczony jest z czterech stron śniegiem.Znad lustra wody wzbijają się ciężkie kłęby pary.Przesuwamy się po powierzchni wody, aż docieramy do czyjejś wielkiej głowy, widocznej od tyłu w basenie.To Neufeldt.Nad nim, na obmurówce, stoi Eppler.Ubrany jest w zimowy połaszcz, a w ręku trzyma neseser.EPPLER:Nie chcą się układać.NEUFELDT (z niedowierzaniem):Co to znaczy, nie chcą się układać? Jak nagłośnimy ten interes, Kościół katolicki wyjdzie na bandę złodziei! Dwa razy w ciągu jednego roku zakonnice — zakonnice, na miłość boską! — sprzedają swoje klasztory i wyjeżdżają na Południe.Czy oni zbzikowali?! Nie obchodzi ich, że cały świat się o tym dowie? Że dobre imię Kościoła szlag trafi?!Eppler wzrusza ramionami, nie wiedząc, co powiedzieć.NEUFELDT:Gdybym to ja był papieżem, obchodziłoby mnie to!Chodzi zanurzony w wodzie, myśląc gorączkowo.NEUFELDT:Może powinienem do niego zadzwonić.„Halo, Jan Paweł? Mamy tutaj mały kłopocik…” Okay, jeszcze raz, jak wyglądają nasze szansę na wygranie sprawy, gdybyśmy poszli z tym do sądu?EPPLER:Nie najgorzej.Istnieje wiele precedensów z przeszłości, które przemawiają na naszą korzyść.W końcu zakonnice podpisały tę umowę.Jest kwestią sporną, kto faktycznie jest właścicielem tej ziemi, stanowią one bowiem niezależny klasztor, bla, bla, bla.Mamy w ręku sporo mocnych argumentów.NEUFELDT:Ale tak czy inaczej, sprawa przeciągnie się na wiele lat?EPPLER:Niestety, co najmniej na kilka.Zamyślony Neufeldt przebiera w wodzie nogami.NEUFELDT:A więc je znajdź.Masz jakieś nowe ślady?EPPLER:Nie bardzo.NEUFELDT:Skontaktuj się z UFO.Niech je odnajdzie.Eppler wybałusza oczy.EPPLER:Uważa pan, że to rozsądne? Szukamy zakonnic, sir, nie zabójców.UFO to zbyt gruba ryba jak na tę sprawę.NEUFELDT:A ty co — ogłuchłeś? Czy woda rozprasza mój głos? Kurwa mać, każ UFO odnaleźć te stare pingwiny, zrozumiano? Lepiej rób, co ci mówię, Eppler.Ostatecznie to był twój pomysł.Twój pomysł, moje pięć milionów dolarów.Jestem już wystarczająco wściekły, nie wkurzaj mnie jeszcze bardziej.Eppler przytakuje i odchodzi spiesznym krokiem.Neufeldt wolno odpływa „żabką” w dal, tak że w końcu widzimy tylko parę buchającą z basenu.CIĘCIEWNĘTRZE.SKLEP.DZIEŃDorothee i Mary stoją przy kasie, czekając, by zapłacić za zakupy.Usłyszawszy kwotę, Mary wyjmuje z kieszeni wielki zwitek pieniędzy i część z nich podaje kasjerce.Zbliżenie twarzy Dorothee w momencie, gdy zerka podejrzliwie na pieniądze, a potem na Mary.CIĘCIEZEWNĘTRZE.ULICA.DZIEŃObie kobiety idą ulicą, niosąc torby z zakupami.MARY:Hermes obiecał upiec na obiad kurczaka przyprawionego czterdziestoma ząbkami czosnku.Nie mogę się doczekać!DOROTHEE:Skąd wzięłaś tyle pieniędzy?MARY:Matka przełożona mi je dała.DOROTHEE:Dlaczego właśnie tobie?MARY:Dlatego że ja pokrywam większość naszych wydatków, Dorothee, jeśli do tej pory tego nie zauważyłaś.Płacę za samochód, benzynę, żywność… za wszystko.DOROTHEE:Ale czemu akurat ty? Dlaczego nie poprosi o to którejś z nas?MARY:Zapewne dlatego, że dłużej żyłam poza klasztorem niż w nim.Widocznie uważa, że mam więcej sprytu.DOROTHEE:A może twój spryt oznacza po prostu, że lepiej od nas znasz się na plugastwie i tańcu dyskotekowym?Mary zatrzymuje się i patrzy na nią przez dłuższy czas.MARY:Wiesz, Dorothee, jesteś jedyną osobą, której jednocześnie zazdroszczę i żałuję.Zazdroszczę ci twojej niewinności, a żal mi cię z powodu twojej nienawiści.To wielki dar —móc tak długo żyć z tymi zakonnicami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]