[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuł, że za chwilę coś się stanie.Ale nic się nie stało.Mężczyźni jedli pączki, niektórzy ubielili sobie przy tym palce i podbródki cukrem pudrem.Nawet fryzjer Brunona przerwał strzyżenie, wsunął nożyczki do kieszonki na piersi i – gdy pudło dotarło do niego – wyciągnął gniazdko z cynamonem.Bruno zerknął na bok i pochwycił jego spojrzenie.– A panu co podać? Został zwykły pączek, z czekoladą i francuski obwarzanek.Co dla pana?Ręka Brunona uniosła się pod ręcznikiem, gdy bezwiednie wskazał kciukiem własną pierś.– Dla mnie?– Jasne! To taka nasza tradycja: co wieczór opychamy się pączkami.Jedno ciastko na łebka.– Nie ma pan wyboru – potwierdził jeden z klientów.– Właśnie.– Fryzjer skinął głową.– Uum, zwykłego – wybąkał zmieszany Bruno.– Poproszę zwykłego pączka.Podsunięto mu niemal do cna opróżniony karton.Fryzjer puścił do niego oko i odgryzł wielki kęs cynamonowego gniazdka.Skinął na Brunona podbródkiem, żeby ten wziął z niego przykład.Cóż miał robić? Uszczknął kawalątek – ciasto rozpłynęło mu się w ustach.Uwielbiał pączki, jadł je prawie codziennie na śniadanie.– Prawda, że smaczne? Nic nie może się równać z Krispy Kreme.Gdyby w tym momencie ktoś akurat przechodził ulicą i zajrzał do środka, zobaczyłby kilku mężczyzn objadających się pączkami i oblizujących palce.Był to obraz dziwny, ale sympatyczny.Mężczyźni sprawiali wrażenie wyrośniętych przedszkolaków podczas przerwy na mleko i ciasteczka; wszyscy byli wielce szczęśliwi.Bruno dojadał właśnie swego pączka, gdy spojrzał w lustro i zastygł w bezruchu.Na dobrą sprawę przyjrzał się sobie pierwszy raz, odkąd tancerz rozpoczął swój wieczorny show.Odbicie, które ujrzał w lustrze, było tak wstrząsające, że nie dotarło do niego, iż muzyka umilkła i że wszyscy wywalają na niego oczy.Uniósł pomału rękę do twarzy i dotknął jej drżącymi, zlęknionymi palcami – widział ją bowiem po raz pierwszy.Wyczuł pod palcami skórę na policzkach.– A to co? – wykrztusił Bruno.Pytał siebie, fryzjera i całą resztę.Nikt nie kwapił się z odpowiedzią.Twarz nie wyglądała okropnie.Nie miała żadnych znaków szczególnych, ale z pewnością nie należała do niego.A przecież widział ją i dotykał jej, wodząc palcami po nieznajomych policzkach, oczach, nosie.Wąski wykrój ust i wydatny, kwadratowy podbródek nie bardzo pasowały do struktury twarzy.– Już kończę – powiedział fryzjer i wziął się do obcinania włosów.Tyle że teraz nie były one ciemnobrązowe, jak pół godziny temu, ale jasne i przyprószone siwizną.– Co to znaczy? – zapytał znowu Bruno, patrząc już tylko na fryzjera.– Przyszedł pan tutaj, szukając Króla Parku, prawda? – Fryzjer wskazał na lustro, na widniejącego tam nowego Brunona Manna.– No więc znalazł go pan.– To ja?– Pan.Każdemu, kto szuka u nas Króla, pomagamy go odnaleźć.Widzi pan tych facetów? – Zrobił gest w stronę jedzących pączki mężczyzn.– Jak skończę pana strzyc, oni pokażą panu, co potrafią.Każdy z nich ma jakąś wyjątkową smykałkę.Ja jestem specem od głów.– Przyłożył delikatnie nożyczki do skroni Brunona.– I od mózgu – dodał.– Ja jestem Królem Parku? Jak to?Odezwał się tancerz:– Dzisiaj pan, jutro ktoś inny.Majstrujemy króla, kiedy jest nam potrzebny.Jak tylko wykona powierzone mu zadanie, odchodzi.Bruno Mann miał nadzieję to usłyszeć.– Znaczy się, wraca tam, skąd przyszedł? Może odejść do.– Pewnie.Nie ma po co dłużej tu żyć.Składamy cię do kupy, robisz swoje i na końcu wracasz do domu.Bruno poczuł, jak opada w nim napięcie.Odetchnął z ulgą.– I nigdy nie było tylko jednego Króla Parku?– Tak jak jednego Złego Wilka? Nie, za dużo pracy na jedną osobę.Podzieliliśmy ją między różnych ludzi, dzięki czemu Król cieszy się tak złą sławą.Jeden Król odwala jedno zadanie i po zawodach.Droga do domu stoi otworem, panie Zwykły Pączek.Przecież tego pan chciał, no nie?– Jak najbardziej.Co mam dalej robić?– Najpierw pana poskładamy.Potem się pan dowie reszty.Mężczyzna wychodzący nazajutrz rano z zakładu fryzjerskiego w niczym nie przypominał tego, którego Bruno widział w lustrze przed kilkoma godzinami.Był to niski i tłusty jegomość, który idąc, kołysał się lekko na boki niczym pingwin.Na nogach miał gładkie, wypolerowane lakierki.Jego imbiroworude włosy były zbyt rzadkie, żeby okryć wielką głowę, dlatego zebrano mu je z tyłu i zaczesano na czoło.Można by go wziąć za dworaka Juliusza Cezara.Fryzura przedstawiała się żałośnie, podobnie jak jej właściciel.Jego błękitny garnitur oraz sztywna, biała koszula błyszczały nylonową taniochą, nie było w nich ani jednego naturalnego włókna.Krawat miał żółto – zielony deseń przywodzący na myśl krętki bakterii.Po wyjściu od fryzjera Bruno nie zdołał się oprzeć pokusie, by nie wypróbować swych nowych mocy na pierwszej napotkanej osobie.Trafił mu się stary mężczyzna, któremu zostało niewiele prócz dobrej postury, nędznej emerytury i kilku wspomnień o długim, udanym małżeństwie, zakończonym przed sześcioma miesiącami śmiercią ukochanej żony.Nowy Król Parku wiedział o nim wszystko.Zanim jeszcze staruszek go zauważył, Bruno mrugnął i przekręcił jego szczęśliwe wspomnienia o jeden stopień, nasycając je zgorzknieniem albo smutkiem.Niedużo, jeden czy dwa stopnie wystarczą, żeby zniszczyć chwilę lub całe życie.Trwający zbyt długo pocałunek, słowo obracające wszystko wniwecz, złośliwość zamiast milczenia.Jedno drgnięcie jego nowego umysłu – i Król Parku zatruł to, co w życiu staruszka liczyło się najbardziej.Jedynym widocznym skutkiem tych zmian było nagłe przygarbienie się mężczyzny, jakby ktoś wsadził mu na plecy ciężki worek i kazał go nieść przez resztę życia.Zebrani u fryzjera mężczyźni długo dyskutowali o wyglądzie Brunona.On nie miał nic do gadania.Wałkowali go na wszystkie strony, jakby wcale go tam nie było.Nie czuł się jednak zaniepokojony – słuchając ich fachowych uwag i inteligentnej debaty, upewnił się, że jest w dobrych rękach.Tej nocy przeszedł pięć metamorfoz.Mężczyźni pozwalali mu schodzić z fotela tylko po to, żeby się wysikał; raz, gdy w swojej nadgorliwości przemienili go zbyt szybko, jego organy wewnętrzne się zbuntowały i Bruno zwymiotował do zlewu.To dziwne, ale wcale nie czuł tych zmian.W sekundę stawał się zupełnie innym człowiekiem, różniącym się od poprzedniego wzrostem, wagą i aparycją.Przemiany zachodziły poza jego odczuciami: spoglądał w lustro i widział nagle nową wersję siebie siedzącego we fryzjerskim fotelu.Wrażenie było niesamowite.Mężczyźni formowali go jak bryłę gliny.Fryzjer przedstawił się jako Franz.Bruno zdobył się wreszcie na odwagę i zapytał, czemu zmiany wyglądu nie mają na niego żadnego wpływu.Franz umył ręce.– Ponieważ dajemy ci postacie umarłych.Wypróbowujemy na tobie ich ciała jak kostiumy.One nic nie czują, więc i ty nic nie czujesz.– Skąd je bierzecie? – spytał z niesmakiem Bruno.Nie podobało mu się to, że tamci wykopują z grobów ludzkie zwłoki, odkurzają je miotełką, po czym wkładają na niego jak jakąś znoszoną kurtkę ze sklepu z używaną odzieżą.– Nie martw się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]