[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wren została na swoim miejscu, próbując myśleć, jak mogłaby sobie pomóc.Potem Tib podszedł do niej, podniósł z łatwością na nogi, przewiesił przez ciemnoszary grzbiet Gloona niczym worek ziarna i przywiązał.Wrócił do ciała Erringa Rifta i zrzucił Skrzydlatego Jeźdźca ze skarpy w rosnące poniżej gęste zarośla.Gloon zatopił swój żółty, ociekający krwią dziób w ciele Grayla, pociągnął nieszczęsnego roka na skraj urwiska i zrzucił w ślad za jego panem.Wren zamknęła oczy, pokonując budzące się na ten widok uczucia.Tib Arne miał rację.Była wyjątkowo głupia.Potem chłopiec wrócił i wsiadł na Gloona.– Widzisz? Magia pozwala nam na wszystko, królowo elfów – warknął przez ramię, sadowiąc się na grzbiecie dzierzby.– Gloon może się powiększać albo zmniejszać, kiedy zechce, osłonięty piórami dzierzby, opuszczając postać cieniowca, którą przybrał, przyjmując magię.A ja mogę być synem, którego nigdy nie będziesz miała.Czy byłem dobrym synem, matko? Co? – Roześmiał się.– Nigdy byś nie podejrzewała, prawda? Rimmer Dall powiedział, że nie będziesz.Powiedział, że będziesz chciała mnie polubić i zaufać mi.Że potrzebujesz kogoś po stracie swego dużego przyjaciela na Morrowindl.Wren poczuła, jak rośnie w niej gorycz, mieszając się z upokorzeniem i rozpaczą.Tib Arne obserwował ją przez chwilę i roześmiał się.Potem Gloon rozpostarł skrzydła i polecieli na wschód przez równiny, oddalając się szybko od lasów Westlandii, pełzaczy, armii federacji i elfów.Patrzyła, jak wszystko znika stopniowo w świetle zachodzącego słońca, a potem w mroku.Wraz z zamglonym, szarym światłem zapadła noc.Lecieli w ciemność, podążając linią Mermidonu do Callahornu, minęli Kern oraz Tyrsis i pomknęli przez trawiaste równiny na południe.Kiedy nadeszła północ, opadli na ciemny płaskowyż, gdzie czekał wóz i konni.Wren nie wiedziała, jak się tu dostali.Mężczyźni byli czarno odziani i nosili znak szperaczy – wilczą głowę.Było ich ośmiu, wszyscy mroczni i milczący, jak widma ciszy i nocy.Wyglądało na to, że oczekują Tiba Arne i Gloona.Tib dał jednemu z nich sakiewkę z Kamieniami Elfów, a dwóch innych uniosło Wren z grzbietu Gloona i wsadziło ją do wozu.Nie padło ani jedno słowo.Wren odwróciła się, usiłując coś zobaczyć, ale zaciągnięto już sznury płóciennej budy.Leżąc w ciemności i ciszy, słyszała odgłos skrzydeł Gloona wzbijającego się z powrotem w powietrze.Potem wóz zakołysał się ciężko i ruszył naprzód.Zaskrzypiały koła, jęknęły sznury, a kopyta koni zaczęły wybijać równy rytm w ciszy nocy.Wiedziała, że jest w drodze do Strażnicy Południowej i Rimmera Dalia.Miała uczucie, że pod jej stopami otwiera się otchłań, aby ją pochłonąć.XXVIIByło już blisko świtu, kiedy Morgan Leah ujrzał wóz i jeźdźców wynurzających się z trawiastych połaci i zwalniających przed wzgórzami prowadzącymi do Strażnicy Południowej.Stał na południowym stoku, który od trzech dni stanowił jego miejsce warty, wpatrując się w budzącą się do życia krainę.Gwiazdy i księżyc gasły już na bezchmurnym niebie, ale wzgórza okrywały grube warstwy mgły, która przylgnęła do zagłębień i szczelin.Ziemia gromadziła cienie wczesnego świtu, które rozpływały się w szarość i znikały w nocy, niczym suche i martwe łupiny, które znikną całkiem wraz z nadejściem poranka.Z wyjątkiem oczywiście wozu i jeźdźców – materialnych cieni, których ruch sprzeciwiał się nieruchomej ciemności.Morgan obserwował ich w milczeniu, stojąc bez ruchu, jakby jakikolwiek ruch czy dźwięk z jego strony mógł sprawić, że znikną we mgle.Cienie były ciągle daleko, ledwo widoczne w mroku, drżące jak mroczne duchy na tle nocy.Byli pierwszą oznaką życia, od kiedy zaczął swoje czuwanie.Instynktownie wiedział, że właśnie na nich czeka.Minęły trzy dni i nikt nie wszedł ani nie wyszedł ze Strażnicy Południowej.Nikt nawet nie przeszedł w pobliżu.Kraina była jak wymarła, z wyjątkiem paru ptaków, które przelatywały tam i z powrotem w sobie tylko wiadomych celach.Na wodach Mermidonu i Tęczowego Jeziora pojawiały się łodzie, ale wszystkie płynęły na południe, z dala od cytadeli cieniowców, unikając wszelkiego kontaktu.Morgan długo i uważnie wypatrywał wszelkich znaków życia we wnętrzu obelisku, ale nic się nie pojawiło.Spał po kilka godzin, czuwając przez część dnia i nocy, aby zmniejszyć możliwość, że czegoś nie zauważy.Patrzył i czekał, ale nic się nie pojawiło.Teraz jednak widział wóz i jeźdźców i był pewny, że ma to związek ze strażnicą.Przyjrzał im się uważnie i wiedział już też, że są szperaczami.Mógł to stwierdzić po czarnych opończach i kapturach, po ich postawie i tajemniczym pojawieniu się.Przybywali ukradkiem i pod osłoną nocy i cokolwiek zamierzali, nie chcieli, aby ktoś o tym wiedział.Jeźdźców było sześciu, czterech z przodu i dwóch z tyłu oraz przynajmniej dwóch woźniców.W dziwnej ciszy odchodzącej nocy byli jak szept omiatający pustkowie, wypełzający z mgły i cieni i posuwający się powoli w stronę nadchodzącego światła.Odetchnął głęboko.To na nich, powtarzał sobie, czekał cały czas.Nie wiedział dlaczego.Nie pojmował ich celów ani nie rozumiał zamiarów.Może wieźli na wozie Para Ohmsforda.A może nie.Nieważne.Coś w jego wnętrzu szeptało, że nie może pozwolić im przejść.Przemawiało głosem tak wyraźnym i pewnym, że nie mógł go zignorować.To na nich właśnie czekałeś.Zrób coś.Minęło pięć dni, od kiedy Damson Jahee i Matty Roh wyruszyły na poszukiwanie Para, podążając za blaskiem Skree w nadziei, że doprowadzi ich do chłopaka z Vale.Burza zmiotła wszelkie ślady i Skree był jedyną pomocą w tropieniu.Morgan pozostał przy Strażnicy Południowej, aby czekać na ich powrót.Ale ciągle nie wracały i nic nie wskazywało na to, że szybko powrócą.Do Morgana należało przekonać się, czy Par jest więźniem cieniowców.Zadanie to wydawało się praktycznie niewykonalne, skoro nie było możliwości wejścia do twierdzy i się rozejrzeć.Ale teraz.Zaczerpnął głęboko tchu.Teraz może być inaczej.Musi jednak szybko zdecydować, co zrobi.Musi działać natychmiast.Szedł już śladem wozu, który piął się przez zamglone wzgórza.Mógł przeciąć mu drogę, gdyby zechciał.Mógł zrównać się z nim, zanim dotarliby do Strażnicy Południowej, stanąć im na drodze na kilka mil przed twierdzą.Wóz musiał podążać wyjeżdżonym szlakiem, żeby dotrzeć do cytadeli.Był już blisko.Mógł go powstrzymać.Jeśli się zdecyduje.Jeden człowiek przeciwko ośmiu – i to szperaczom, a prawdopodobnie również cieniowcom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]